czwartek, 29 lutego 2024

29 luty









Trudno odmówić sobie przyjemności napisania posta w dzień, który zdarza się raz na 4 lata! Tym bardziej, że oprócz babantowego spotkania na początku miesiąca, to więcej nic ciekawego w lutym się nie wydarzyło, przynajmniej u mnie. Praca, praca i praca... i nic więcej. Luty jest w tym roku wyjątkowo ciepły. W Warszawie nie padał w ogóle śnieg, a temperatury często przekraczały 10 stopni. Niestety mało było dni słonecznych, przeważnie było szaro, buro i mokro. Rozpocząłem też spotkania z dzieckiem jako wolontariusz, w ramach Akademii Przyszłości. Przedzielono mi chłopca w wieku 7 lat i moim zadaniem jest wspierać go i budować oraz wzmacniać jego poczucie wartości. Mam również pomagać mu nabrać większej pewności siebie oraz zmotywować do rozwoju, aby był gotowy do podejmowania najróżniejszych wyzwań. Zobaczymy czy mi się to uda. Na razie, po dwóch spotkaniach, wygląda na to, że się wzajemnie polubiliśmy :). A w drugiej połowie marca wybieram się na tzw. city break do Londynu. Znaleźliśmy tanie loty i lecę tam z Dorotą, tyle że każde z nas leci ze swojego miasta.

sobota, 20 stycznia 2024

Turcja - dzień 8









W zasadzie w tytule tego posta nie powinno być już słowa Turcja, bo dzisiaj rano wylądowaliśmy już na lotnisku w Pyrzowicach. Wylot z Antalyi odbył się planowo i na lotnisku w Pyrzowicach byliśmy również o czasie. Polska przywitała nas mroźną pogodą. Musiałem się trochę namęczyć przy odśnieżaniu samochodu, a później ruszyliśmy już w kierunku Jordanowa Śląskiego, a później Wrocławia, w którym spędzam resztę dzisiejszego dnia, a do Warszawy wracam dopiero jutro.

piątek, 19 stycznia 2024

Turcja - dzień 7

Dzisiaj już ostatni dzień naszego krótkiego pobytu w Turcji. Po śniadaniu wyjechaliśmy już w kierunku Antalyi. Pierwszy krótki postój na toaletę mieliśmy w małej miejscowości Sultanhani. Stanęliśmy akurat na placyku, przy którym stoi bardzo ładny karawanseraj. Powstał on w latach 1229-36 z fundacji sułtana Alaeddina Keykobada i leżał na bardzo ważnym szlaku handlowym. Jeszcze pod koniec XIX wieku, w zrujnowanym karawanseraju pomieszkiwali sobie nomadzi i wieśniacy. Budowla została odrestaurowana w latach 50‑tych zeszłego wieku. Do środka prowadzi piękny portal ze stalaktytowym zdobieniem, który umieszczony jest w masywnych murach otaczających cały kompleks na podobieństwo fortecy. Na środku dziedzińca stoi mały meczet. Po jego lewej stronie ciągną się pomieszczenia – niegdyś izby gościnne i kuchnie, a po prawej na parterze – sklepy oraz ubikacje i łaźnie. Na piętrze mieściły się magazyny. Po przejściu przez drugi portal znajdziemy się w pomieszczeniu służącym jako stajnia dla koni, wielbłądów i osłów. Po bokach nawy środkowej znajduje się po dziewięć pomieszczeń.

Po kolejnych dwóch godzinach jazdy dotarliśmy do miejscowości Konya. Konya w całym kraju słynie z religijności swoich mieszkańców, jak również z ich konserwatyzmu. Przez Polaków  nazywane jest czasem turecką Częstochową. Byliśmy tutaj również w 2021 roku, więc zamieszczę tutaj tylko jego skrócony opis. Najważniejszy punkt zwiedzania miasta to Muzeum Mevlany. Budynek ten zamieszkiwał niegdyś Mevlana, Rumi, założyciel Zakonu Tańczących Derwiszy. Tutaj znajduje się jego grobowiec, podobnie jak i pozostałych członków bractwa i ich rodzin. W zbiorach muzeum znajdują się manuskrypty, ubiory, dywany oraz instrumenty muzyczne. Posiada ono również bogate zbiory różnych wydań Koranu (w tym najmniejszy Koran na świecie) oraz liczne relikwie, wśród których najważniejszą stanowi urna z włosami z brody Mahometa. Turcy i Turczynki doznają tu duchowej ekstazy – płaczą, wyciągają ręce w stronę szkatułki, padają na kolana. Konya jest więc dla muzułmanów tym, czym Częstochowa dla katolików. Co roku od 10 do 12 grudnia odbywają się w mieście uroczystości ku czci Rumiego Mevlany.

Z Konyi do Antalyi zostało nam jeszcze około 4 godzin jazdy. Zatrzymaliśmy się jeszcze na lunch, a potem czekał nas przejazd przez góry Taurus, w których mogliśmy zobaczyć rosnące cedry libańskie. Niestety mogliśmy je podziwiać tylko przez krótką chwilę, bowiem nagle wjechaliśmy w bardzo gęstą mgłę, a właściwie po prostu w chmury, przez które nic nie było widać. Z chmur wyjechaliśmy dopiero po drugiej stronie gór Taurus, gdy zjechaliśmy na tyle nisko, że ich pułap pozostał ponad nami. Stąd do wybrzeża zostało nam już tylko kilka kilometrów. Ostanie kilometry drogi jechaliśmy już wzdłuż wybrzeża, przy ładnej pogodzie. Po przyjeździe do hotelu i zjedzeniu kolacji wyszliśmy sobie na ostatni wieczorny spacer. Chcieliśmy skorzystać jeszcze choć przez chwilę z przyjemnej pogody, jaka tutaj panuje, bo po powrocie do Polski zapewne długo będziemy musieli poczekać na takie wysokie, wiosenne temperatury.

czwartek, 18 stycznia 2024

Turcja - dzień 6

Dzisiejszy dzień poświęcony był w całości na zwiedzanie Kapadocji. Na początku zanosiło się na to, że niewiele będziemy mogli dzisiaj zobaczyć, bo poranek w Avanos przywitał nas gęstą mgłą. Jednak gdy dojechaliśmy do Göreme okazało się, że wyjechaliśmy ponad mgłę, która została niżej w dolinie, a my mogliśmy cieszyć się widokiem błękitnego nieba i wychodzącego zza kapadockich skał słońca. Ponieważ nasza trójka zwiedzała już Göreme, to postanowiliśmy nie płacić za wstęp i poszliśmy sobie na wycieczkę „offroadową” po okolicznych skałkach. I był to bardzo dobry pomysł, bo mieliśmy okazję zobaczyć Kapadocję z troszkę innej perspektywy i przy okazji obejrzeć miejsca, do których zapewne jako „turyści zorganizowani” nigdy byśmy nie dotarli. Było naprawdę bardzo fajnie, a widoki równie piękne, jeżeli nie lepsze niż na tradycyjnej trasie.

Po Göreme udaliśmy się na pokazy. Najpierw był pokaz ubrań ze skóry jagnięcej, po którym dałem się namówić na kupno bardzo ładnej kurtki skórzanej, a następnie pokaz kamieni szlachetnych i biżuterii. Tym razem nic nie kupiłem, ale mogłem nacieszyć moje oczy widokiem przepięknych wyrobów jubilerskich.

Po tych „obowiązkowych” punktach programu pojechaliśmy do najwyżej położonego miasteczka na terenie Kapadocji, czyli do Uçhisar. Uçhisar to nazwa zarówno zamku (twierdzy), jak i położonej u jego stóp wioski. Jest to bardzo charakterystyczne miejsce w Kapadocji, bo choć cały region jest mocno pofałdowany, to wszystko wokół ma podobną wysokość i tylko wzgórze Uçhisar wybija się na tyle, że widać je już z wielu kilometrów. Trzy Twierdze, bo tak brzmi nazwa tego miasteczka po polsku, to nic innego jak wielka skalna formacja z typowego dla Kapadocji tufu, w której wydrążono tunele, wnęki i okna, tworząc dominującą nad okolicą cytadelę. Całość wznosi się na około 60 metrów. Nie wiadomo dokładnie, kiedy zamek powstał, ale prawdopodobnie Uçhisar wykorzystywany był już w czasach Hetytów (jakieś 1300 lat p.n.e.), a z całą pewnością cytadela wykorzystywana była do celów prewencyjno-obronnych w czasach bizantyjskich (V w.n.e.). Później już za czasów ottomańskich działał tu karawanseraj dający wytchnienie umęczonym podróżą kupcom. Obecnie wokół zamku Uçhisar wyrosło niewielkie, typowo turystyczne miasteczko. Pod zamkiem znajdują się wielokilometrowe tunele, które służyły kiedyś za dodatkowe wejścia do zamku, dzięki którym można go było niepostrzeżenie opuszczać albo zaopatrywać np. w wodę. Tuneli tych zwiedzać współcześnie niestety nie można. Wstęp na cytadelę jest płatny. Wchodzi się na nią wąskimi skalnymi schodami. W Uçhisar byliśmy również w 2021 roku, ale wtedy wyszliśmy tylko na punkt widokowy. Tym razem mieliśmy więcej czasu, który wykorzystaliśmy na obejrzenie twierdzy, spacer po mieście i sklepikach z pamiątkami oraz wypicie soku z granatu.

Kolejnym punktem dnia była wizyta w sklepie z tureckimi słodyczami, połączona z ich degustacją. Można się było naprawdę zasłodzić tymi tureckimi pysznościami. Były cukierki, orzeszki, galaretki, chałwa i wiele innych, przeróżnych i przepysznych słodkości. Spod sklepu ze słodyczami pojechaliśmy na ostatni punkt programu, pod Dolinę Mnichów. Ponieważ i tę dolinę zwiedzaliśmy w 2021 roku, to również ją sobie odpuściliśmy i w zamian za to poszliśmy na zakupy do stoisk z pamiątkami.

Dzisiaj do hotelu wróciliśmy wyjątkowo wcześnie. Mieliśmy więc wyjątkowo dużo czasu na odpoczynek, leniuchowanie i rozmowy. A jutro wieczorem wracamy już do Antalyi.

29 luty