środa, 23 kwietnia 2014

Wielkanoc w Nicei













Szalony pomysł wcielony w życie. Wielkanoc spędzona została przeze mnie, mamę i Łezkę wśród rodziny w Nicei. Ale zanim opiszę naszą wyprawę, to jeszcze nawiążę do skasowanego wcześniej wpisu. Odkryłem wspaniałą opcję zabezpieczania wpisów hasłem no i z niej skorzystałem, a wpis mógł pozostać na stronie bloga :). No to wracamy do wyjazdu...

W podróż ruszyliśmy w środę po południu, około 17.00. Zdecydowałem się jechać przez cały czas autostradą A2 na Berlin, a potem na południe Niemiec, do granicy z Austrią i Szwajcarią. Stamtąd już standardowo, przez przełęcz San Bernardino, potem Lugano, Mediolan i do Nicei. Droga minęła szybko i przyjemnie. Przez cały czas mieliśmy bezchmurną pogodę. Na spanie zatrzymaliśmy się raz i to tylko na godzinkę, gdzieś na parkingu w Niemczech. Miłą przerwę mieliśmy rano, na przełęczy San Bernardino w Szwajcarii. Słoneczna pogoda, temperatura -5 stopni, ale za to przepiękne widoki na ośnieżone jeszcze alpejskie szczyty. Łezka miała zabawę z gryzieniem śniegu, a ja porobiłem kilka zdjęć. Do Nicei dojechaliśmy o 13.30.

Pierwsze 2 dni spędziliśmy w domu. A. i E. pracowali, L. pojechał z dziewczyną do Amsterdamu (odwiozłem go w czwartek na lotnisko), jedynie K. był z nami. Jedynymi atrakcjami tych dni było wyjście z Łezką na plażę, na której bawiła się i latała za kamieniami. Do wody jednak wchodzić nie chciała - bała się a poza tym było... zimno i pochmurno. Wieczorami graliśmy w belota i gadaliśmy. Więcej czasu dla siebie mieliśmy dopiero w niedzielę i poniedziałek, kiedy A. i E. nie pracowali.

W niedzielę wszyscy wybraliśmy się do parku Estienne d'Orves, który znajduje się niedaleko Madeleine. Łezka mogła się wreszcie wylatać i spokojnie załatwić swoje potrzeby, co było trudne na zabetonowanej Madeleine. W poniedziałek rano poszliśmy nad morze z zamiarem wykąpania się. Ponieważ nadal było zimno i pochmurno, nie wiedzieliśmy, czy odważymy się wejść do zimnego o tej porze roku morza. Udało nam się jednak przemóc niechęć i chłód i wszyscy się wykąpaliśmy. Nawet Łezka weszła do wody. Po powrocie do domu i zjedzeniu obiadu położyłem się na 2 godzinki zdrzemnąć i około 17.00 ruszyliśmy z powrotem do Warszawy.

Wracaliśmy początkowo tą samą drogą, tylko tym razem postanowiliśmy wracać przez Wrocław i Łódź, aby ominąć płatną autostradę A2. Choć po drodze czasem troszkę padało, to podróż znów minęła nam spokojnie. Tym razem jechaliśmy kilka godzin dłużej, bo spaliśmy na parkingu w Niemczech aż 3 godziny, no i w Polsce był odcinek bez autostrady. W domu byliśmy około 16.00.

1 komentarz:

  1. Łezka prześliczna. Uwielbiam wilczury. Mieliśmy kiedyś z mężem 2 husky Amurka i Glorcie, które wszędzie zabieraliśmy w góry (Oczywiście tam gdzie wolno ze zwierzętami chodzić) Niestety pieski były chore i odeszły już. Kochały wyprawy w góry.

    OdpowiedzUsuń

Poleski Park Narodowy - niedziela