Ostatni dzień na Hawajach spędziliśmy w Honolulu i jego okolicach. Dziś pojechaliśmy tylko we czwórkę. Chory E. i Ch. zostali w domu. Pogoda znów od rana nam dopisywała – świeciło piękne słoneczko. Najpierw rano pojechaliśmy do Pearl Harbor. Ponieważ musielibyśmy czekać na wejście prawie półtorej godziny, zdecydowaliśmy się wziąć wejściówkę na później i najpierw pojechaliśmy zdobyć Diamond Head – obowiązkowy punkt do zwiedzenia na Oahu. Wspinaczka zajęła nam około pół godziny i na szczycie mogliśmy delektować się wspaniałym widokiem na Honolulu oraz krater wygasłego już wulkanu.
Do Pearl Harbor przyjechaliśmy przed czasem, więc mieliśmy jeszcze trochę czasu na porobienie zdjęć w parku, zanim weszliśmy do kina na projekcję filmu o ataku Japończyków w grudniu 1941 roku. Po krótkim filmie statkiem udaliśmy się pod Arizona Memorial – pomnik zbudowany na zatopionym w czasie ataku okręcie „Arizona”. Z zatopionego okrętu, mimo upływu prawie 70 lat, nadal wypływa zatopione wraz ze statkiem paliwo.
Ostatnim punktem naszego pobytu w USA było zwiedzanie Honolulu, a właściwie słynnej plaży Waikiki. Jest ona przepięknie położona, u stóp Diamond Head, pośród zieleni parku i nieco na uboczu głównego centrum miasta z wysokimi budynkami. W parku przed plażą piknikowało sobie mnóstwo rodzin z dziećmi, na plaży również nie brakowało amatorów kąpieli i snurkowania w ciepłym morzu. My też rozłożyliśmy się na plaży i przez ponad godzinę pływaliśmy i snurkowaliśmy w oceanie oglądając po raz kolejny przeróżne kolorowe rybki. Po kąpieli i osuszeniu się poszliśmy na spacer wzdłuż plaży w stronę centrum miasta i sklepów. Najpierw szliśmy plażą, a wracaliśmy drugą stroną ulicy, na której znajdowało się mnóstwo sklepów z pamiątkami – najwięcej tych ze słynnej tutaj sieci ABC. Jak łatwo się domyślić w sklepach zostawiliśmy znów sporo pieniędzy, kupując sobie dużo różnych pamiątek. W międzyczasie poszliśmy jeszcze na chwilę na plażę zobaczyć słynny zachód słońca na plaży Waikiki. Jest rzeczywiście niesamowity, a przygląda mu się zawsze ogromna masa ludzi.
Do domu wracaliśmy już po zmroku. Po powrocie nastała ta nielubiana chwila, kiedy trzeba było się spakować. Zaraz idziemy spać, a jutro skoro świt ruszamy w baaaaardzo długą podróż powrotną do Warszawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz