Dzisiejszy dzień był jak na razie najintensywniejszym pod względem wysiłku fizycznego spośród dotychczas spędzonych na wyjeździe. Wstaliśmy już po piątej rano, żeby przed szóstą wyjechać na wypożyczonych rowerach do „świętego miasta” Angkor. Naszym celem było zobaczenie wschodu słońca nad najbardziej znaną ze świątyń tego ogromnego kompleksu miejskiego dawnego Imperium Khmerów – Angkor Wat. Do przejechania mieliśmy parę kilometrów, po drodze musieliśmy jeszcze się zatrzymać żeby kupić bilety wstępu.
Na miejscu byliśmy parę minut po szóstej. Akurat zaczęło się rozjaśniać. Zwiedziliśmy pierwszą część świątyni i wraz z setkami innych turystów zaczęliśmy szukać najbardziej dogodnego miejsca do zrobienia zdjęć wschodzącego na czerwono Słońca. Po sesji zdjęciowej wróciliśmy na chwilę przed świątynię żeby w okolicznych kramikach wypić kawę i zjeść śniadanie, a później udaliśmy się na zwiedzanie, otwieranej dopiero o 7.30, głównej części świątyni.
Drugą odwiedzoną przez nas świątynią była znajdująca się nieopodal na wzgórzu, pośrodku lasu, świątynia Phnom Bakheng. Droga do niej zajęła nam około 10 minut pieszo, gdyż nie dało się do niej dojechać rowerami.
Kolejną świątynią była, zajmująca największy obszar, świątynia Angkor Thom, na terenie której znajdowały się również pozostałości licznych innych budowli, nie tylko sakralnych. Dalsza droga prowadziła nas obok świątyni Thomanon, przy której kupiliśmy sobie kokosy i Prasat Ta Keo, przy której zatrzymaliśmy się tylko na kilka minut, żeby chwilkę odpocząć. W międzyczasie zrobił się potworny upał, a ponieważ odległości między poszczególnymi świątyniami nie były najmniejsze, to co chwilę zatrzymywaliśmy się by kupić wodę i uzupełnić jej ubytki w organizmie.
Na koniec zostawiliśmy sobie świątynię Prasat Ta Prum rozsławioną dzięki filmowi Tomb Rider z Angeliną Jolie. To właśnie w tej świątyni kręcona była duża ilość zdjęć do tego filmu. Ta świątynia zrobiła na nas chyba największe wrażenie. Po jej obejrzeniu usiedliśmy całą grupą, żeby zjeść obiad. W miłej atmosferze zjedliśmy tani posiłek i udaliśmy się w drogę powrotną. Upał doskwierał mi tak mocno, że wracając miałem oznaki udaru cieplnego – zaczęła mnie trochę boleć głowa. Zatrzymałem się więc na chwilę, kupiłem zimną wodę i cały się nią polałem. Od razu zrobiło mi się lepiej. Tak, wiem, nie powinienem tego robić… Po drodze do hotelu oddaliśmy rowery do wypożyczalni.
Ogromny upał oraz przejechanie około 30 kilometrów dało nam się tak we znaki, że po wejściu do pokoju i wzięciu prysznica padliśmy na łózka i zasnęliśmy na prawie półtorej godziny. Około 17 poszliśmy na miejscowy targ (ten sam co wczoraj) i zrobiliśmy pamiątkowe zakupy. Wróciliśmy akurat na 18.30, czyli na godzinę rozpoczęcia się Solistowej imprezy w klubie z basenem, zaraz obok naszego hotelu. Dzisiaj spotkały się razem wszystkie 4 grupy, które są obecnie na azjatyckim wyjeździe. Była pizza, były drinki, były kąpiele w basenie i tańce oraz rozmowy.
Około 22.30 namówiłem kilka osób, żeby poszły z nami raz jeszcze na targ. Tym razem poszedłem w jednym konkretnym celu. Chciałem koniecznie zjeść ptasznika. Krótko przed wyjazdem do Azji oglądaliśmy w TV program o Kambodży i o tym jak dzieci łapią ptaszniki, a następnie ich rodzice przygotowują je i sprzedają na targu. Dopiąłem swego. Nie dość, że zjadłem ptasznika, to jeszcze przy okazji udało mi się kupić także skorpiona i węża. Najlepszy był wąż. O dziwo ptasznik też mi smakował, choć trochę mniej. Najgorszy był skorpion. Zjadłem tylko pół, a resztę wyrzuciłem, bo był niedobry.
Jutro raniutko wstajemy i wracamy do Kuala Lumpur a następnie, od razu po zabraniu pozostawionych rzeczy z hostelu, udajemy się do parku narodowego Taman Negara – czyli do tropikalnej dżungli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz