środa, 31 stycznia 2018

Filipiny - dzień 16












To już ostatni dzień wyjazdu na Filipiny, ale spędzony w Pekinie, a w zasadzie na Murze Chińskim w Mutianyu. Do Pekinu dolecieliśmy przed 11. Załatwienie wizy tranzytowej, przejście przez bramki i wymiana pieniędzy zajęły nam 2 godziny. O 13 czekał już na nas busik z kierowcą, żeby zawieźć nas na Mur Chiński w Mutianyu. Dzisiaj w Pekinie i jego okolicach temperatura wynosiła +10C i świeciło słońce. Ponieważ znowu miałem na sobie tylko nie za ciepłą bluzę, bałem się, że mocno zmarznę podczas zwiedzania, tym bardziej, że Mur Chiński znajduje się w górach, a tam jest zawsze zimniej. Ponownie jednak okazało się, że mam szczęście i to podwójne. M. z naszej grupy nie pojechał z nami i został na lotnisku. W związku z tym pożyczyłem sobie od niego kurtkę. Dodatkowo okazało się, że kierowca busa miał przygotowane dla nas ciepłe kurtki na czas zwiedzania. To w zupełności wystarczyło, choć gdy wracaliśmy wieczorem na lotnisko, był moment, że zrobiło mi się w samochodzie zimno.

Na Mur Chiński dojechaliśmy przed godziną 15. Kupiliśmy bilety wstępu oraz bilety na kolejkę gondolową i ruszyliśmy w kierunku kolejki. Od mojego ostatniego pobytu tutaj trochę się pozmieniało. Nie można już podjechać pod samą kolejkę samochodem, dobudowano jedną kolejkę linową i przede wszystkim otwarto wielkie centrum turystyczne. Wprowadzono też specjalne „shuttle busy” i tylko one mogą jeździć na trasie centrum turystyczne – kolejka linowa. Sprzedawcy pamiątek nadal są oczywiście obecni, ale handel mocno ucywilizowano, budując liczne nowoczesne sklepiki dla sprzedawców.

Po dojechaniu na szczyt zaczęliśmy zwiedzanie muru. Ponieważ byliśmy już stosunkowo późno, a ostatni zjazd kolejką był możliwy o godzinie 17, to na murze byliśmy praktycznie sami. To bardzo rzadki widok, więc tym bardziej napawaliśmy się nim w ciszy i spokoju. Zrobiliśmy oczywiście mnóstwo zdjęć. Przed godziną 17 zjechaliśmy na dół i odwiedziliśmy jeszcze sklep z pamiątkami. Wybór był już jednak niewielki, bo większość sklepów była już pozamykanych.

Ponieważ byliśmy już bardzo głodni poprosiliśmy kierowcę, żeby zawiózł nas do jakiejś chińskiej restauracji. Po około pół godzinie drogi dojechaliśmy do typowej chińskiej restauracji. Menu było tylko w języku chińskim, żadna z kelnerek nie mówiła po angielsku. Z pomocą przyszedł nam nasz kierowca oraz… inne stoliki. Po prostu patrzyliśmy co jedzą ludzie i pokazywaliśmy palcami, że też chcemy to, co akurat nam się spodobało… Sam wybór jedzenia zajął nam dobrych 15 minut. Specjalnie się tym nie przejmowaliśmy, bo samolot do Warszawy odlatuje dopiero o 350. Mieliśmy więc mnóstwo czasu. Gdy kelnerki zaczęły przynosić zamówione dania szybko okazało się, że porcje są tak duże, że nie mamy szans na ich zjedzenie w całości, nawet gdy każdy będzie wszystkiego próbował. Jedzenie było pyszne. Wszyscy najedliśmy się do syta i jeszcze zabraliśmy bardzo dużo jedzenia na wynos. Rachunek za kolację był wręcz śmieszny. Za 10 osób wyniósł on bowiem około… 150 złotych i to jeszcze z zamówioną przez nas butelką wina. Po kolacji pojechaliśmy już bezpośrednio na lotnisko. Po odprawie i przejściu przez bramki zostało nam jeszcze około 5 godzin czekania na samolot. Dużo, ale miałem czas na napisanie tej notki oraz skopiowanie zdjęć na dysk. Nie dało się niestety dodać nowego posta, bo mimo darmowego WiFi na lotnisku w Pekinie, władze tego kraju nadal blokują wszelkie portale społecznościowe i komunikatory. Blogspotowi też „się oberwało” i na publikację notki muszę poczekać aż do Polski. W Warszawie mamy być po 6 rano (i tak też byliśmy).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Poleski Park Narodowy - niedziela