sobota, 5 lipca 2025

Grecja – dzień 8 – Trasa Transfogarska, przejazd na Węgry i Debreczyn










Śniadanie mieliśmy już przygotowane w lodówce. Wyjechaliśmy standardowo, czyli około godziny 9 rano. Najpierw mieliśmy się zatrzymać jeszcze w samym Curtea de Argeş, żeby zobaczyć cerkiew oraz monastyr, w którym pochowani są rumuńscy monarchowie. Niestety oba obiekty były remontowane i całe w rusztowaniach. Do cerkwi nie można było nawet wejść, a z wizyty w monastyrze zrezygnowaliśmy. Pojechaliśmy dalej i zaraz potem wjechaliśmy już na słynną Drogę Transfogarską. Jest to jedna z najbardziej malowniczych i spektakularnych tras górskich w Europie. Przecina góry Făgăraș – najwyższe pasmo Karpat Południowych i łączy Wołoszczyznę z Siedmiogrodem. Cała trasa ma około 90 km długości i jest czynna sezonowo, zazwyczaj od połowy czerwca do końca października. Zimą przełęcz i tunel są zasypane śniegiem, a dostęp do wyższych partii gór jest niemożliwy. Wyjeżdżając z Curtea de Argeș na północ, droga zaczyna wspinać się serpentynami w kierunku gór.

Zanim jednak zdążyliśmy się dobrze rozpędzić, to już mieliśmy pierwszy przystanek. Zatrzymaliśmy się na jednym z licznych przydrożnych stoisk, żeby kupić od przemiłej babci pyszne lokalne wyroby. Kilka kilometrów dalej mieliśmy pierwszy zaplanowany dziś przystanek. Mieliśmy wejść po 1480 stromych schodkach, żeby obejrzeć ruiny prawdziwej, historycznej warowni Vlada Palownika, znanego jako Drakula. Niestety okazało się, że ze względu na licznie występujące w okolicy niedźwiedzie, wejście na zamek odbywa się tylko w grupach, co godzinę. Musielibyśmy czekać około 50 minut. Zrezygnowaliśmy więc z wejścia i zrobiliśmy tylko zdjęcia ruin twierdzy z dołu, po czym pojechaliśmy dalej.

Od tego momentu podczas jazdy uważnie rozglądaliśmy się na wszystkie strony drogi, licząc na to, że może spotkamy dzisiaj jakiegoś niedźwiedzia. Niestety aż do następnego punktu na trasie, czyli do Zapory Vidraru, nie spotkaliśmy ani jednego ☹. Sama zapora, wybudowana w latach 60. XX wieku ma aż 166 metrów wysokości i zatrzymuje wody rzeki Argeș, tworząc Jezioro Vidraru – wąski, malowniczy zbiornik otoczony stromymi zboczami gór. Na koronie zapory stoi posąg Prometeusza z piorunem w dłoni, będący symbolem ludzkiego panowania nad siłami natury. Na zaporze zrobiliśmy sobie krótki przystanek i spacer po koronie tamy i porobienie zdjęć.

Następnym przystankiem miał być Wodospad Capra, ale zatrzymaliśmy się o wiele wcześniej i to nawet kilka razy. A czemu? Bo udało nam się zobaczyć niedźwiedzie. I to nie jednego, a kilka. Zaraz za zaporą na drodze za zakrętem stały sobie trzy małe, śliczne niedźwiadki. Gdy zaczęliśmy im robić zdjęcia, to od razu zaczęły iść w naszym kierunku, chyba licząc na to, że dostaną od nas coś do jedzenia. Szybko odjechaliśmy w obawie, że zaraz pojawi się z nienacka ich mamusia i będziemy mieli kłopoty. Niedługo potem przy drodze zobaczyliśmy dorosłego, choć nie za dużego niedźwiadka, który stał opierając się o przydrożną barierkę. Kolejny niedźwiedź (kilka minut później) był już słusznej postury. Z takim na pewno nie chciałbym się spotkać w lesie. Stał na boku drogi wpatrzony w przejeżdżające samochody i wyglądał na bardzo pewnego siebie. Niedługo potem spotkaliśmy kolejnego niedźwiedzia brunatnego i tutaj mieliśmy okazję zobaczyć dlaczego niedźwiedzie często pojawiają się przy samej drodze. Z samochodu przed nami, na rumuńskiej rejestracji, jakiś idiota, mimo pojawiających się co chwilę przy drodze znakach zakazujących tego, wyrzucił mu do zjedzenia całego rogala. Niedźwiadek oczywiście nie miał nic przeciwko temu i od razu pożarł go całego. Cóż…

Po wyjechaniu ponad górną granicę lasu zatrzymaliśmy się na chwilę przy kolejnym lokalnym stoisku i Monika kupiła sobie smażoną polentę. Zaraz potem dojechaliśmy w końcu do Wodospadu Capra. To jeden z najpiękniejszych i najbardziej znanych wodospadów w Rumunii. Znajduje się na wysokości około 1680 m n.p.m., na południowym zboczu masywu. Leży tuż przy szosie, mniej więcej kilka kilometrów przed tunelem i jeziorem Bâlea. Spływa po stromym, skalistym zboczu i ma około 40 metrów wysokości, tworząc malowniczy, białawy pióropusz wody, widoczny bezpośrednio z drogi. Wkrótce potem droga osiąga swoją najwyższą wysokość (2042 m n.p.m.) i prowadzi do tunelu Bâlea – najdłuższego (jeszcze najdłuższego, bo obecnie budują się już dłuższe) tunelu drogowego w Rumunii, o długości 884 metrów. Tunel ten przebija główną grań gór Făgăraș i prowadzi na północną stronę pasma.

Zaraz za tunelem znajduje się urokliwie Jezioro Bâlea. Tutaj prawie wszyscy jadący Drogą Transfogarską robią sobie postój, dlatego panuje tu ogromny tłok, ruchem kieruje często policja i trudno znaleźć miejsce do zaparkowania. My znaleźliśmy miejsce nieco poniżej jeziora i skrótem pod górkę poszliśmy zobaczyć jezioro. Jezioro Bâlea to niewielkie polodowcowe jezioro położone na wysokości 2034 m n.p.m. Nie widać go bezpośrednio z drogi i trzeba do niego troszkę podejść. Otoczone stromymi graniami i zielonymi zboczami, jest jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc na całej trasie. W sezonie letnim działają tu schroniska i restauracje, zimą natomiast powstaje słynny hotel z lodu. Do jeziora prowadzi też kolejka linowa. Po minięciu jeziora droga zaczyna gwałtownie schodzić w dół licznymi serpentynami, nadal oferując przepiękne widoki – tym razem na północne stoki Karpat oraz równiny Transylwanii.

Ostatnim naszym przystankiem na Drodze Transfogarskiej był Wodospad Bâlea – jeden z najwyższych w Rumunii, spadający kaskadą z wysokości około 60 metrów. Do wodospadu prowadzi pieszy szlak z doliny. W internecie znalazłem informację, że idzie się nim około 15 minut, ale musiałem znaleźć złe informacje, bo już na miejscu okazało się, że nawet drogowskazy pokazują różne dane. Na jednym napisane było, że trzeba iść pół godziny, a zaraz potem kolejne oznakowanie szlaku pokazywało już półtorej godziny. Zrezygnowaliśmy więc z podejścia pod niego, a w zamian za to usiedliśmy w restauracji, żeby zjeść obiad. Ze stolików knajpki mogliśmy obserwować znajdujący się w oddali wodospad oraz nasuwające się nad niego ciemne, złowrogo wyglądające chmury. Chyba dobrze, że zrezygnowaliśmy z podejścia, bo zanosiło się na burzę, którą zresztą zapowiadano. Po zjedzeniu obiadu ruszyliśmy dalej. Po drodze widzieliśmy jeszcze jednego misia, ale nawet się przy nim już nie zatrzymywaliśmy. Trasa kończy się w miejscowości Cârțișoara, skąd droga prowadzi do Sibiu (Sybinu), jednego z najpiękniejszych miast Siedmiogrodu. Sybin opisywałem już na blogu, bo byłem w nim kiedy zwiedzałem Rumunię w 2017 roku. My dzisiaj nie zwiedzaliśmy miasta, bo nie było na to czasu. Poza tym dzisiaj nawet nie byłoby to zbytnio możliwe, bo w mieście odbywał się etap wyścigu kolarskiego i większość ulic w mieście jest zamknięta dla ruchu samochodowego.

Ruszyliśmy więc prosto w kierunku Węgier. Czekała nas około pięciogodzinna podróż do Debreczyna. Podczas drogi dopadł mnie kryzys i w pewnym momencie za kierownicą usiadła Monika, a ja musiałem odpocząć i zrobić sobie drzemkę, która mi bardzo dobrze zrobiła. Wróciłem za kierownicę na ostatnie dwie godziny jazdy. W Debreczynie byliśmy o 20:30, a w zasadzie o 19:30, bo po przekroczeniu granicy zmieniliśmy strefę czasową. Dodatkową godzinę wykorzystaliśmy na zwiedzenie Debreczyna. Mieliśmy to zrobić dopiero jutro, ale czeka nas bardzo długa droga do Warszawy. W mieście trwał akurat jakiś koncert. Przejście ulicami miasta i zobaczenie najciekawszych miejsc zajęło nam około godziny.

Debreczyn to drugie co do wielkości miasto Węgier. Położony w sercu Wielkiej Niziny Węgierskiej. Przez wieki nazywany był „kalwińskim Rzymem”, bowiem to właśnie tu kalwinizm zakorzenił się najmocniej. Miasto jest ważnym ośrodkiem akademickim, kulturalnym i gospodarczym. Centralnym punktem miasta, przy którym ustawiona była dzisiaj scena koncertowa, jest Wielki Kościół Reformowany, z charakterystycznymi wieżami górującymi nad placem Kossutha. To nie tylko największy kościół protestancki na Węgrzech, lecz także symbol tożsamości miasta. To tutaj w 1849 roku Lajos Kossuth ogłosił niepodległość Węgier od Austrii.

Po wizycie na głównym placu miasta poszliśmy zobaczyć Mały Kościół Kalwiński, który znany jest z niedokończonej wieży, którą kilkakrotnie uszkadzały wichury. Ta XVIII-wieczna świątynia często nazywana jest przez Węgrów „kalekim kościołem”. Później przeszliśmy pod bardzo ładny budynek najstarszego teatru w Debreczynie – Teatru Csokonai, otwartego w 1865 roku. Ostatnim punktem zwiedzania była Katedra św. Anny. Ta barokowa katedra z XVIII wieku, jest główną świątynią katolicką w mieście. Wyróżnia się dwoma wysokimi wieżami oraz fasadą ozdobioną rzeźbami świętych. Wracając do naszego apartamentu kupiłem sobie jeszcze lody. Po powrocie zmęczeni poszliśmy spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz