Do Rio de Janeiro dolecieliśmy późnym wieczorem. Podstawionym samochodem podjechaliśmy kawałek do wypożyczalni samochodów i tutaj zastała nas pierwsza niemiła niespodzianka. Mimo wcześniejszej rezerwacji pani informuje nas, że... samochodu nie ma, bo rezerwacja nie została potwierdzona. No ale jak miała zostać potwierdzona, skoro nie przysłali nam maila zwrotnego? Na nic jednak nasze tłumaczenia, rozmowa się przeciąga a E. coraz bardziej zdenerwowany. Po 2 godzinach dyskusji pani jednak znajduje jakiś samochód (Fiat Uno) i już po północy możemy jechać do naszego hotelu Mont Blanc, który znajduje się w Duque de Caxias, nieco na północ od samego Rio. Dobrze, że wcześniej obejrzałem sobie na Google street view jak wygląda droga do hotelu, bo nawet z GPS niełatwo byłoby trafić. W każdym razie dojeżdżamy do hotelu bez żadnych problemów. Poza drobnym odcinkiem przy samym lotnisku, gdzie budowali nową drogę, drogi puste, w końcu to środek nocy. No i na pewnych odcinkach drogi strasznie śmierdzi, jakby ktoś sobie zrobił kibelek na środku drogi... Dopiero następnego dnia mamy się przekonać dlaczego wszyscy odradzają wypożyczanie samochodu w Rio ;). Hotel nowy, pokój bardzo ładny - to miła odmiana po Manaus. Szybko idziemy spać, bo rano ruszamy na podbój miasta.
Poranek wita nas słońcem, ładnym widokiem na odległe Rio i dobrym śniadaniem. Nie tak dobrym jak w Foz do Iguacu, tam to był luksus. Po śniadaniu ruszamy na podbój Rio. Przygotowani na najgorsze zostawiamy prawie wszystkie cenne rzeczy w hotelowym sejfie. W ręku tylko aparat i dokumenty samochodu oraz trochę kasy na zwiedzanie. Ruszamy i po kilku minutach... stajemy w korku. Do centrum jeszcze około 15 kilometrów, które jedziemy około... 2 godzin. W dodatku żadne przepisy tutaj nie obowiązują, jeśli ktoś ma włączony kierunkowskaz przy zmianie pasa to tylko dlatego, że zapomniał go wcześniej wyłączyć. Odległość 20 cm między samochodami to wystarczająco dużo, żeby się między nie zmieścić. Dodatkowo, między samochodami stojącymi w korku, z prędkością zbliżoną do światła, jeździ niezliczona ilość skuterów i motorów, cały czas trąbiąc - zastanawiamy się dlaczego - odpowiedź poznamy w dalszej części dnia... Istna dżungla, tylko że w mieście. Na wszelki wypadek proszę A. żeby za każdym razem kiedy zmieniam pas przypominała mi o motorach... No i już wiemy dlaczego w nocy tak śmierdziało. Okoliczne zatoki wcinające się w dzielnice miasta są maksymalnie zasyfione śmieciami i prawdopodobnie fekaliami z okolicznych faweli - czyli dzielnic biedy. Jest ich ponoć w samym Rio ponad 900 i przejeżdżając obok każdej smród na chwilę się wzmaga. Cóż, sami chcieliśmy takich wakacji, więc cierpliwie stoimy w korku i podziwiamy to niesamowite miasto. Po około 2 godzinach podjeżdżamy pod Głowę Cukru. O dziwo bez problemów znajdujemy darmowe miejsce na parkingu pod stacją kolejki, którą wjeżdżamy na górę. Kolejka jest dwuetapowa. Wagonik zabiera na raz kilkadziesiąt osób, ale tłumów nie ma. Byliśmy przygotowani na długie czekanie w kolejce, ale jesteśmy miło zaskoczeni. Widoki z granitowej góry zapierają dech w piersiach. Rio de Janeiro jest cudownie położone. Widzieliśmy już wiele miast na świecie, ale Rio jest jednym z najpiękniej położonych. Przepiękne plaże dookoła, wzgórza, parki no i ocean oraz górujący nad wszystkim Chrystus Zbawiciel, na którego będziemy jechać za chwilę. Robimy sobie sesje zdjęciową na Głowie Cukru i zjeżdżamy na dół. Ruszamy na Corcovado.
Ale zanim tam dotrzemy przekonamy się o tym, dlaczego motory wiecznie trąbią... Gdzieś na wysokości ogrodu botanicznego muszę zmienić pas. Upewniam się, czy nie jedzie za mną żaden motor, sprawdzam, czy mam wystarczająco miejsca z przodu, skręcam i... słyszę uderzenie. Nie wiem skąd znalazł się za mną ten motor... Widzę jak chłopak z dziewczyną upadają na ulicę i łapię się za głowę. Szybko zjeżdżam na chodnik i razem z E. wychodzimy zobaczyć co się stało. Na szczęście oboje wstają, więc nic poważnego się nie stało. Chłopak zdenerwowany i lekko poobcierany. Dziewczyna trzyma się za udo i kolano. martwimy się o nią i jednocześnie boimy, żeby zaraz nie zebrała się grupka ich kolegów. Na szczęście chłopak okazuje się dość sympatyczny, a dziewczyna mówi, że trochę ją boli, ale nic jej nie jest. Proponujemy wezwanie policji, ale on mówi, że nie chce. Nasz samochód też na szczęście niewiele ucierpiał - mamy tylko pęknięty kołpak i lekko wgnieciony błotnik. Niby moja wina, ale tak do końca nie jestem tego pewien. W końcu musiał zasuwać jak szalony, no i... nie trąbił... W każdym razie E. szybko proponuje chłopakowi 100 reali, ten zgadza się, bierze kasę i jest po sprawie. Możemy jechać dalej. Od tego momentu w zasadzie staram się już w ogóle nie zmieniać pasów :).
Po objechaniu całego Parku Tijuca dojeżdżamy wreszcie na parking pod Corcovado. Tutaj też nie ma tłumów, więc miejsce na parkingu znajdujemy bez problemu. Stąd, po uiszczeniu opłaty za wstęp, busiki podwożą nas pod sam pomnik Chrystusa Zbawiciela. Jest ogromny. Ma ponad 30 metrów wysokości. Widoki są równie piękne jak z Głowy Cukru. Kolejna sesja fotograficzna, zakup pamiątek i zadowoleni możemy już wracać do hotelu. Wystarczy wrażeń jak na jeden dzień. W drodze powrotnej okazuje się, że przejeżdżamy przez historyczną dzielnicę Santa Teresa, jadąc drogą słynnego żółtego tramwaju. Niestety nie jeździ on już po mieście od czasu wypadku w 2011 roku, kiedy to śmierć ponieśli jadący nim turyści. Są ponoć plany, żeby na Igrzyska Olimpijskie w 2016 roku znów go przywrócić na tory, no ale my już nim raczej nie pojedziemy. Zatrzymujemy się jeszcze na zakupy w pobliskim Carrefourze. Do hotelu dojeżdżamy już po zmierzchu i po kolacji idziemy szybko spać. Następny dzień przeznaczamy na objazd po plażach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz