czwartek, 27 lutego 2014

Brazylia – Rio de Janeiro – Copacabana, Ipanema, Leblon, Barra, CaboFrio i Arraial do Cabo (część 4)













Ta część relacji będzie dotyczyć brazylijskich plaż i to nie tylko tych w samym Rio. Kolejnego dnia pobytu wybraliśmy się na słynne plaże w Rio. Nauczeni doświadczeniem z poprzedniego dnia, tym razem wybraliśmy inną drogę, aby uniknąć porannych korków. Pojechaliśmy autostradą omijającą miasto od zachodu. To było dobre posunięcie, bo rzeczywiście uniknęliśmy korków, a dodatkowo poznaliśmy nowe rejony miasta. Zdziwiła nas między innymi kolejka linowa, której wagoniki powoli poruszały się nad kilkoma fawelami. Postanowiliśmy przeczytać o niej wieczorem w Internecie i być może wybrać się nią na przejażdżkę. Ponieważ wjechaliśmy do miasta od zachodniej strony, to aby dostać się na słynną Copacabanę, którą chcieliśmy zobaczyć jako pierwszą, musieliśmy po drodze minąć wszystkie znane plaże w Rio, po kolei: Barrę, Leblon i Ipanemę. Pierwszą mijaliśmy Barrę. W zasadzie nie jest to plaża w Rio, tylko w miejscowości Barra da Tijuca. Zaczęliśmy od niej, ponieważ to właśnie na nią wyjeżdża się po dojechaniu do końca autostrady. Od razu nam się bardzo spodobała. Była rozległa, długa i pusta z pięknym błękitnym morzem, wysokimi falami i złotym piaskiem. Powiedzieliśmy sobie, że potem na nią wrócimy. No ale najpierw Copacabana! Kolejnymi mijanymi plażami były Leblon i Ipanema. Choć ładne, to nie zrobiły na nas z drogi wielkiego wrażenia. Wreszcie dotarliśmy na słynną Copacabanę. O dziwo było na niej mało ludzi, co ponoć jest normalne w środku tygodnia. Bez problemów znaleźliśmy miejsce na parkingu, które kosztowało nas tylko 2 reale, wzięliśmy ręczniki i poszliśmy na plażę. Zanim jednak na nią doszliśmy, na słynnym deptaku kupiliśmy sobie po zimnym kokosie i popijając go przez słomkę weszliśmy na szeroką plażę. Przy samej ulicy zlokalizowanych jest mnóstwo boisk do piłki nożnej i do siatkówki, na których w weekendy stale ktoś gra. W środę było na nich pusto. Ludzi na plaży, jak wspomniałem, mało. Pogoda piękna, niebo błękitne, fale wysokie, więc nie czekając dłużej poszliśmy się kąpać. Oczywiście nie wszyscy naraz, żeby nie kusić miejscowych złodziejaszków. Po kąpieli wspólnie zdecydowaliśmy, że szybko się suszymy i jedziemy na Barrę. Tam podobało nam się bardziej. Można powiedzieć, że Copacabana „zaliczona”. Choć wcale nie zrobiła na nas oszałamiającego wrażenia. Chyba staliśmy się zbyt wybredni, albo za dużo już widzieliśmy :).

Tak więc wróciliśmy na Barrę. Znaleźliśmy bez problemu miejsce parkingowe, tym razem za 4 reale i poszliśmy na plażę. Była piękna, tylko że… wszędzie stały wbite flagi ostrzegające o silnych prądach i o zakazie kąpieli. Oczywiście surferzy i katesurferzy nic sobie z tego nie robili i śmiało pomykali pośród wysokich fal. Na szczęście zobaczyliśmy, że w wodzie są też ludzie i to nawet z małymi dziećmi, tylko bawią się w falach tuż przy brzegu. Już mieliśmy wchodzić do wody, gdy blisko nas usiadła młoda Brazylijka w przeciwsłonecznych okularach, która dziwnie się zachowywała i rozmawiała przez telefon. Jako że plaża wokół była pusta, to, wiedząc o wielu sposobach kradzieży w Rio, postanowiliśmy szybko wstać i przejechać trochę dalej. Gdy schodziliśmy z plaży mijaliśmy kolejnych dwóch szemranych typków, którzy najwyraźniej już czekali na zdobycze z naszych rzeczy. Kilkaset metrów dalej znaleźliśmy pusty i tym razem darmowy parking przy plaży. Tym razem już było rzez cały czas spokojnie a zabawa na wielkich falach i przy silnych prądach na dobre pozwoliła nam zapomnieć o nieprzyjemnej sytuacji. Tak spędziliśmy resztę popołudnia, po czym udaliśmy się w drogę powrotną do hotelu. Całkiem przypadkowo przejeżdżaliśmy jeszcze tuż obok słynnego Cidade de Deus – Miasta Boga – faweli rozsławionej na świecie przez film o tym samym tytule. Po powrocie sprawdziliśmy jeszcze w Internecie informacje o kolejce linowej, którą widzieliśmy rano. Okazało się, że wybudowała ją w 2011 roku francuska firma, dla mieszkańców faweli, żeby mogli łatwiej dostać się do swoich domów. Nazywa się Teleferico do Alemao. Kolejka ma 3,5 kilometra długości i składa się z 6 stacji. Łączy ze sobą aż 7 faweli. Przejazd nią w jedną stronę trwa 16 minut i kosztuje tylko 1 reala. Zdecydowaliśmy jednak, że nie skorzystamy z tej opcji zwiedzania faweli z powodu braku czasu, a także z obawy przed niechętnym przyjęciem nas przez mieszkańców :).

Następnego dnia, w czwartek zaplanowaliśmy sobie podróż na piękne plaże do Cabo Frio i Arraial do Cabo, które leżą około 160 km na wschód od Rio de Janeiro. Wyczytaliśmy wcześniej, że są to ulubione miejsca mieszkańców Rio na weekendowe i wakacyjne wyjazdy. Ruszyliśmy z samego rana, aby ominąć korki. Niestety zupełnie nam się to nie udało. Po 2 godzinach spędzonych w korku błogosławiliśmy, że nie musieliśmy dojeżdżać do centrum, tylko wcześniej skręciliśmy na wspaniały Most Prezydenta Costy e Silvy nad Zatoką Guanabara. Na nim ruch był już zdecydowanie mniejszy i odbywał się płynnie. Po drugiej stronie zatoki znajduje się już miasto Niteroi ze stocznią przy głównej drodze, z której podziwialiśmy budowane ogromne statki. Droga na wybrzeże upłynęła nam dość szybko. Droga przez cały czas była dwupasmowa, nie było dużego ruchu. To była miła odmiana, po atrakcjach jazdy w centrum i na przedmieściach Rio. Po niecałych 2 godzinach jazdy dotarliśmy do pierwszej plaży w Cabo Frio. Nie wiedząc jeszcze jak wygląda zaparkowaliśmy samochód na pustej drodze dojazdowej do posesji. Od plaży oddzielał nas już tylko pas białych wydm, porośniętych drobnymi zaroślami. Wyszliśmy z samochodu, weszliśmy na wydmy i… od razu się zakochaliśmy. Oczom naszym ukazała się przepiękna plaża z białym piaskiem i błękitno-lazurowo-zielony ocean ze wspaniałymi falami. Była to plaża Praia do Foguete. Ludzi niedużo, głównie całe rodziny, więc o bezpieczeństwo nie musieliśmy się martwić. Nasze rzeczy leżały tuż przy morzu, a my pochłonęliśmy się zabawą wśród fal. Po około 2 godzinach naprzemiennych kąpieli i opalania się stwierdziliśmy, że jedziemy dalej, zobaczyć pozostałe plaże, o których tyle czytaliśmy. Doszliśmy do samochodu i stwierdziłem, że nie mogę otworzyć drzwi, bo kluczyk kręci się dookoła w zamku. Drzwi były zamknięte. Po bliższym przyjrzeniu się zauważyłem dziurkę obok zamka. Ktoś próbował dostać się do samochodu, ale na szczęście mu się nie udało, bo ktoś go musiał spłoszyć. Zamek od strony pasażera był sprawny, więc mogliśmy jechać dalej. Trochę się zdenerwowaliśmy ale postanowiliśmy nie psuć sobie bardziej humoru. Dojechaliśmy do Arraial do Cabo nad rozległą plażę Praia Grande, leżącą od zachodniej strony miasta. Tutaj ocean był spokojniejszy, nie było dużych fal, ale za to jego kolor był jeszcze intensywniejszy. Woda była wręcz lodowata, w porównaniu z poprzednią plażą. Na piasku przy brzegu bawiło się sporo osób, ale niewiele się kąpało. Zostaliśmy tutaj około pół godziny, wykąpaliśmy się, porobiliśmy zdjęcia i pojechaliśmy na wschodnią stronę miasta. Plaża Praia dos Anjos nie zrobiła na nas większego wrażenia, położona była przy centrum miasta i blisko portu. W drodze powrotnej zobaczyliśmy jeszcze z drogi pięknie położoną plażę Praia da Prainha, ale już na nią nie poszliśmy. Robiło się późno a mieliśmy jeszcze drogę powrotną i chcieliśmy się zatrzymać po drodze na jedzenie. Z jedzenia wyszły nici, bo przegapiliśmy zjazd do restauracji, którą sobie wcześniej upatrzyliśmy, więc musieliśmy obejść się smakiem. Do naszego hotelu w Duque de Caxias dojechaliśmy przed godziną 18. Ominęliśmy popołudniowe korki i wieczorem mogliśmy jeszcze pobawić się w hotelowym basenie oraz wyjść do pobliskiej restauracji na kolację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Poleski Park Narodowy - niedziela