wtorek, 25 lutego 2014

Brazylia - Amazonia (część 2)














Nasza podróż do Manaus - miasta w sercu Amazonii - była dwuetapowa, z przesiadką w Sao Paulo. Ponieważ nasz samolot był opóźniony, to do drugiego zawieziono nas samochodem prosto z płyty lotniska. Do Manaus przylecieliśmy w środku nocy. Taksówką dotarliśmy do Hotelu Monaco i już na dzień dobry mieliśmy mały zgrzyt - pokój, który dostaliśmy był bez sejfu (a taki zamawialiśmy podczas rezerwacji), na dodatek jak gdyby nigdy nic, po całym pokoju biegały sobie małe karaluchy... Ponieważ był środek nocy daliśmy sobie spokój ze zmianą pokoju, tym bardziej, że obsługa w ogóle nie mówiła po angielsku. Na szczęście rano bez większych problemów zmieniono nam pokój. Mieliśmy sejf i tylko jednego :), za to bardzo dużego karalucha, który ulokował się w drzwiach do prysznica, ale okazał się mało natrętny - gdy po trzech dniach opuszczaliśmy pokój on dalej tkwił w tym samym miejscu, mimo tego, że drzwi były non stop otwierane i zamykane. Oczywiście uwieczniłem go na pamiątkowej fotce.

Spokojni o pozostawione w sejfie rzeczy poszliśmy na miasto. Pierwszy dzień postanowiliśmy spędzić na zwiedzeniu centrum i wybraniu najlepszej oferty wycieczki do dżungli. Przed wyjściem ustaliliśmy, że koniecznie chcemy zobaczyć 5 rzeczy i wybierzemy takie biuro, które nam to zagwarantuje. No ale na początek ruszyliśmy w miasto. Obowiązkowym punktem w Manaus jest oczywiście Teatr Amazonas - przepiękna budowla z czasów kolonialnych. Wcześniej na chwilę wstąpiliśmy do kameralnego kościółka tuż obok teatru, po czym zapłaciliśmy za wstęp i z przewodniczką zwiedziliśmy piękne wnętrze teatru. Dowiedzieliśmy się, że wieczorem w teatrze odbędzie się darmowe przedstawienie i postanowiliśmy, że przyjdziemy je zobaczyć. Po teatrze udaliśmy się na zwiedzanie dalszej części miasta. Stare, zniszczone budynki często sąsiadują tu z pięknie odrestaurowanymi, kolorowymi willami z czasów kolonialnych. Gdzieniegdzie obraz szpeci jakaś brzydka, nowoczesna budowla, a wszystko razem daje wrażenie potężnego chaosu. Po drodze trafiliśmy do Amazon Gero Tours - poleconego nam na forach internetowych biura organizującego wyprawy do Amazonii. Wynegocjowaliśmy wszystko co chcieliśmy w dosyć rozsądnej cenie. Co prawda właściciele powiedzieli, że w 2 dni ciężko będzie to wszystko zrealizować, ale że dadzą radę i będzie ok. Ze 3 razy jeszcze spytaliśmy, czy na pewno wszystko zobaczymy i po zapewnieniu nas, że na pewno wszystko zobaczymy wpłaciliśmy zaliczkę i umówiliśmy się, że następnego dnia rano zabiorą nas spod hotelu. Potem udaliśmy się na targ przy porcie. Po drodze, na jednej z głównych ulic, mijaliśmy mnóstwo straganów ze wszystkim co można sprzedać - trochę jak w Paragwaju. Gdy dotarliśmy do portu i targu okazało się, że przyszliśmy już trochę za późno i niestety nie zobaczyliśmy już zbyt wielu fajnych ryb, z których słynie targ w Manaus. Ale za to sporo było stoisk z fajnymi i bardzo tanimi pamiątkami w stylu indiańskim. Po obkupieniu się nimi rozpoczęliśmy marsz powrotny do hotelu. Po powrocie nie mieliśmy już siły ani chęci wybrania się na przedstawienie do teatru. Poszliśmy więc wcześniej spać, tym bardziej, że następnego dnia czekała nas ranna pobudka.

Następnego dnia rano po śniadaniu, które niestety nie było tak dobre jak w Foz do Iguacu, zniecierpliwieni czekaliśmy aż przyjadą po nas na wyprawę do dżungli. Jak to bywa w Brazylii, przyjechali spóźnieni około 45 minut, ale tutaj to normalne. W każdym razie wyprawa została rozpoczęta. Najpierw dojechaliśmy do przeprawy przez Amazonkę - to część słynnej drogi transamazońskiej. Szybką łodzią płynęliśmy najpierw przez Rio Negro, a potem przez Rio Solimoes. Przy połączeniu się tych dwóch rzek zrobiliśmy sobie chwilę przerwy na zrobienie zdjęć. To pierwsza rzecz, którą chcieliśmy koniecznie zobaczyć - miejsce, w którym zaczyna się "właściwa" Amazonka. Wody obu rzek łączą się, ale jeszcze przez kilkanaście kilometrów nie mieszają się, płynąc jednym korytem. Granica jest wyraźnie widoczna, gdyż wody rzeki Rio Negro są ciemne a Rio Solimoes brunatne. Wrażenie niesamowite. Dodatkowo mamy szczęście i widzimy delfina rzecznego - ten niestety nie jest jeszcze różowy tylko szary. Na drugim brzegu po raz pierwszy możemy poczuć smak wyprawy. Malutki drewniany port, przy którym handlarze sprzedają wszelkiego rodzaju ryby (łącznie z piraniami), które smażą od razu na grillu i przeróżne owoce, a nawet żywe zwierzęta. Na parkingu czeka już na nas stary volkswagen transporter, którym udajemy się w dalszą podróż. Po około 40 kilometrach zjeżdżamy z głównej drogi, potem po kilkunastu kilometrach kolejny skręt, tym razem już na drogę gruntową, a raczej błotno-gruntową po czerwonym laterycie. Dobrze, że ostatnio nie padało, bo nie wiem jak daliby radę przejechać w miejscach podmokłych. Po kolejnych kilkunastu kilometrach droga kończy się. Dalej można dotrzeć już tylko łodzią. Na przystani czeka na nas nieduża motorowa łódka. Płyniemy ją jakieś kilkanaście minut. Widoki nieziemskie, a to dopiero przedsmak naszej wycieczki. Wreszcie docieramy do celu. Chatki na palach, dachy z trzciny i bambusa - tak będziemy mieszkać przez najbliższe 2 dni. Przewodnik pokazuje mi miejsce do spania, czyli... hamak z moskitierą, pośród wielu innych hamaków i łóżek w wieloosobowej sali na piętrze. Będę spać razem z innymi turystami z różnych zakątków ziemi, jest też grupka Polaków z Rzeszowa - Polacy są wszędzie. A. i E. wykupili sobie opcję droższą i mają swój pokój w domku. Mogę u nich zostawić rzeczy. Ledwie zdążyliśmy się rozpakować i przyszła ulewa, na szczęście krótka, bo po jedzeniu wybieramy się na kilkugodzinną wyprawę po rzece. Już na samym początku musimy przedzierać się przez wodne szuwary do głównego nurtu rzeki. Trwa to kilka minut ale opłaca się - zaraz po przeprawie wokół naszej łódki raz po raz pokazują się różowe delfiny. Jest ich kilka i są śliczne, ale niestety nie udaje mi się żadnemu z nich zrobić zdjęcia :(. Różowe delfiny, to druga z rzeczy, które chcieliśmy zobaczyć. Płyniemy dalej. Przewodnicy raz po raz wypatrują w przybrzeżnych drzewach i szuwarach jakieś zwierzęta i nam je pokazują. Zastanawiam się, jak oni je dostrzegają - ja nic nie widzę, a oni co chwila palcami pokazują a to kajmana, a to papugi, małpy i wreszcie leniwce. Te ostatnie śmiesznie zwisają wysoko w gałęziach drzew. Po kilkunastu kilometrach czas zawracać. Ale nie wracamy tą samą drogą. Przedzieramy się przez zalane łąki, lasy i zarośla drogą na skróty. Krajobrazy które mijamy są bajkowe. Żadne zdjęcia nie oddadzą ich piękna, ale mimo to robię kilkaset fotek, żeby mieć pamiątkę. Gdy przedzieramy się przez zarośla, przewodnik pokazuje nam gniazda malutkich czerwonych mrówek. Wystają zaledwie kilkanaście centymetrów nad wodę i oblepiają wystające ponad wodę patyki. Zaczepiamy o takie jedno gniazdo i mrówki dosłownie rozbiegają się po całej naszej łódce. Najbardziej ucierpiał E., którego kilkanaście mrówek dopadło i ugryzło. Mówi, że strasznie piecze :). Wracamy do osady na kolację, ale to nie koniec wrażeń tego dnia. Gdy już zapada zmrok wypływamy raz jeszcze żeby wytropić kajmany. Po niedługim czasie przewodnikowi, tylko w sobie znany sposób, udaje się złapać jednego malutkiego kajmanka. Przez moment nawet zastanawiamy się, czy nie miał go wcześniej schowanego w łodzi :). Robię kilka zdjęć, ale nie robi to na mnie wielkiego wrażenia - zwierzak się męczy, a poza tym widziałem już podobne w Egipcie. Skupiam się za to na czymś innym - dużo piękniejszym. Kiedy szukamy kajmanów, przewodnik musi wyłączyć silnik w łodzi i każe wszystkim być cicho. Siłą rzeczy można wtedy skupić się na niesamowitych odgłosach, jakie docierają ze wszystkich stron ciemnej dżungli - niezapomniana chwila, spotęgowana jeszcze fruwającymi dookoła świetlikami. Czego chcieć więcej od życia?

Następny dzień wita nas pochmurną, ale nie deszczową pogodą. W hamaku spało się niezbyt wygodnie i jak na złość, tej jedynej nocy, co chwila musiałem wstawać do łazienki. Ale za to komarów nie było. W ogóle człowiek nastawiał się na niezliczone ilości komarów i miał tylko patrzeć, który to osobnik zarazi go malarią albo dengą a tu... praktycznie żadnego komara. Pierwszego zobaczyłem dopiero podczas wyprawy do dżungli, którą rozpoczęliśmy następny dzień. Nasze 3 życzenie stało się więc faktem. Wędrówka trwała około 2 godzin. Po drodze przewodnicy pokazywali nam różne zwierzęta i rośliny. Zobaczyliśmy między innymi kauczukowiec, roślinę z której Indianie robią kurarę i inne drzewa o fantazyjnych kształtach i korzeniach, mnóstwo lian, pnączy i innych ciekawych roślin. Ze świata zwierząt udało nam się zobaczyć oczywiście małpy i papugi. Widzieliśmy też dużo kopców termitów, przewodnik pokazał nam wielką mrówkę, której ugryzienie powoduje 24 godzinne silne bóle wymagające wizyty w szpitalu. Zdziwiliśmy się widząc "polską" wiewiórkę. Było sporo pająków (niestety bez tarantuli). Z rzadszych zwierząt widzieliśmy kameleona, który niestety nie dał się złapać, oraz śmieszną małą jaszczurkę z błękitnym gardłem. Kiedy reszta grupy poszła w dalszą wycieczkę po dżungli, my z drugim przewodnikiem, skrótem wróciliśmy do obozu. Bez żadnych innych turystów, tylko my i przewodnik, udaliśmy się łodzią na łowienie piranii. To nasze 4 życzenie :). Wędki to zwykłe patyki z przywiązaną grubą żyłką i wielkim haczykiem na końcu. Przynętą są po prostu pokrojone w kosteczki kawałki mięsa. Pytaliśmy, czy na pewno złapiemy na to piranie. Przewodnik uspokajał nas i uśmiechał się pod nosem. Zatrzymaliśmy się niedaleko naszego obozu w cichym zakolu rzeki i zarzuciliśmy wędki. Brania były praktycznie za każdym razem po zarzuceniu. Całą filozofią było takie zacięcie wędki, żeby pirania zaczepiła się o haczyk. Wszyscy złowiliśmy po kilka piranii, obfotografowaliśmy się z nimi i zadowoleni wróciliśmy do obozu. Wracając zaczął padać przyjemny deszczyk, a dopływając do brzegu postanowiliśmy się wykąpać w rzece. Na wszelki wypadek dopytaliśmy przewodnika, czy aby na pewno możemy się tu bezpiecznie wykąpać. Nie było żadnych przeszkód, więc szczęśliwi wskoczyliśmy do wody. Było super! Po kąpieli i przebraniu się musieliśmy zacząć się pakować. Jeszcze tylko obiad i wracamy do Manaus. Powrót opóźnił się o około godzinę, bo w międzyczasie zaczęło lać. Taki równikowy godzinny deszczyk. Wracając zastanawialiśmy się, jak wygląda droga po tym deszczu i czy samochód przejedzie po niej bez problemu. Okazało się, że rzeczywiście droga była bardziej grząska niż poprzednio i kilka razy samochód o mało co się nie zakopał w błocie. Sobie tylko znanymi sposobami kierowca poradził sobie z błotem i już pokonał najgorsze odcinki, gdy nagle zatrzymał się i podniósł głos pokazując coś na drodze. Okazało się, że środkiem drogi, rozciągnięty jak wyprostowany sznurek szedł sobie... wąż. I to nie byle jaki wąż, tylko dorodny boa dusiciel (constrictor) z przepięknym ubarwieniem i czerwonym ogonem. Miał około 2,5 metra długości i grubość ręki dorosłego mężczyzny. Od razu podbiegłem go obfotografować, ale przewodnik szybko mnie zatrzymał, żebym nie podchodził za blisko. Złapał węża i pokazał nam, jak potrafi być silny. Kazał nam ułożyć 3 ręce obok siebie i puścił ciało węża na nasze ręce. Boa owinął się wokół naszych rąk i mocno zacisnął mięśnie. Poczuliśmy, jak mocne i niebezpieczne potrafi być to zwierzę. Odłożyliśmy węża na pobocze, aby spokojnie wrócił sobie do dżungli i pojechaliśmy dalej. Dopiero w domu przeczytałem, że mieliśmy niezwykłe szczęście, bo spotkanie boa w ciągu dnia to wielka rzadkość, bo zwykle spędza on czas przykryty pod głazami albo schowany w gęstych zaroślach. To tłumaczy dlaczego nawet przewodnicy byli faktem spotkania z tym wężem tak bardzo podekscytowani. Z tego wszystkiego prawie zapomnieliśmy o naszym 5 celu wyprawy, na szczęście przewodnik pamiętał o tym, żeby zatrzymać się na poboczu drogi i pokazać nam wielkie lilie wodne - Lilia Victoria - największe lilie wodne na świecie, z których największe wytrzymują ponoć ciężar do 30 kilogramów. Po ich obejrzeniu pozostała nam już tylko droga powrotna do Manaus. Ponieważ tym razem nie zatrzymywaliśmy się na oglądanie granicy rzek, postanowiłem policzyć ile czasu zajmuje przeprawa przez Amazonkę w tym miejscu szybką łodzią. Płynęliśmy równo 15 minut - szybkość wynosiła około 40-45 km/h - łatwo więc obliczyć, że szerokość Amazonki w tym miejscu wynosi około 10 kilometrów! Aż strach pomyśleć, jak szeroka jest Amazonka przy ujściu do Atlantyku.


Ostatniego dnia pobytu w Manaus chcieliśmy jeszcze przejść się trochę po sklepach. Niestety poranek przywitał nas ulewnym deszczem i przedpołudnie spędziliśmy na spokojnym pakowaniu się. Gdy deszcz na chwilę zelżał poszliśmy tylko do pobliskiego supermarketu, kupiliśmy picie i trochę jedzenia oraz zamówiliśmy transport na lotnisko. Wczesnym popołudniem pojechaliśmy na lotnisko. Po drodze jeszcze zatrzymaliśmy się i zrobiliśmy kilka zdjęć stadionowi Arena Amazonia, na którym rozgrywane będą Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w tym roku. To był już ostatni punkt naszej wizyty w sercu Amazonii. W kolejnej części relacji z Brazylii opiszę nasz pobyt i zwiedzanie Rio de Janeiro.

1 komentarz:

  1. Czy można prosić o kontakt telefoniczny, chciałbym zadać kilka pytań dotyczących wyprawy do Brazylii. Proszę mi go przesłać mailowo

    OdpowiedzUsuń

Puszcza Kozienicka i Kozienice