środa, 24 lutego 2016

Malezja, Singapur, Kambodża - dzień 15 i 16

Dziś już niestety ostatni dzień pobytu, nie licząc długiej podróży powrotnej. Dziś też ostatnie zwiedzanie George Town. Po porannym śniadaniu, które zjedliśmy na lokalnym targu, wybraliśmy się darmowym autobusem miejskim w okolice przeprawy promowej, skąd zaczęliśmy zwiedzanie miasta.

Najpierw poszliśmy na Chew Jetty – jest to drewniane miasteczko zbudowane w XIX wieku przez chińczyków na palach, na wodzie. Dzisiaj wiele domów stoi nie tylko na palach, ale także na, postawionych jeden na drugim, opakowaniach po farbach. Wygląda to niesamowicie, szczególnie, gdy zwiedzanie odbywa się w czasie odpływu. Ponieważ byliśmy tam rano, to nie było jeszcze zbyt wielu turystów a sklepiki z pamiątkami dopiero się otwierały. Ponieważ ceny były atrakcyjne, to właśnie tu kupiliśmy sobie drobne pamiątki z George Town.

Następnie udaliśmy się na poszukiwanie słynnych murali. Odnaleźliśmy wszystkie najbardziej znane i nawet jeszcze trochę innych, które nie były zaznaczone na turystycznych mapach. Po ich obfotografowaniu mieliśmy trochę czasu wolnego na ostatnie zakupy pamiątek. Po powrocie do hostelu trzeba było się dobrze spakować, wziąć ostatni prysznic i ruszać na prom, który dowiózł nas na stały ląd, skąd odebrał nas autokar. Okazało się, że mamy godzinę czasu więcej niż zakładaliśmy, bo druga grupa spóźniła się na prom na Langkawi. Nie musieliśmy się więc spieszyć tak bardzo z pakowaniem!

Reszta drogi upłynęła nam już spokojnie. No może prawie spokojnie. Kilkanaście kilometrów przed lotniskiem zobaczyliśmy nagle, że na autostradzie pali się w oddali jakiś samochód. Okazało się, że płonął tir. Na szczęście wszystko działo się przy zjeździe z autostrady i na jej poboczu. Gdyby działo się to na środku drogi, nie mielibyśmy szans na to, żeby zdążyć na samolot. Jednak szczęście nam dopisało. Tak więc po kilku godzinach jazdy dotarliśmy na lotnisko w Kuala Lumpur, skąd około 23 odlecieliśmy w drogę powrotną do Polski. Ale moglibyśmy tu spokojnie zostać jeszcze dużo dłużej…

Po kilkunastu godzinach lotu i kilku godzinach spędzonych na lotnisku w Istambule, w oczekiwaniu na docelowy samolot, w środę 24 lutego, punktualnie według rozkładu lotów, dotarliśmy wreszcie do Warszawy. Pożegnaliśmy się na lotnisku i rozjechaliśmy do swoich domów. To był naprawdę wspaniały wyjazd. Mamy nadzieję, że będziemy mieli jeszcze okazję spotkać się z ludźmi, którzy byli razem z nami na tym wyjeździe!

poniedziałek, 22 lutego 2016

Malezja, Singapur, Kambodża - dzień 14

Dzisiaj rano zaplanowaliśmy sobie wycieczkę motorowymi łodziami po okolicznych wyspach – czyli tak zwany Hopping Island. Przed 10 byliśmy już na łodziach i płynęliśmy na pierwszą wyspę. Po dopłynięciu do niej mieliśmy iść kąpać się w znajdującym się na wyspie jeziorze, ale ponieważ było pełno ludzi i dodatkowo trzeba było płacić za wstęp, to zrezygnowaliśmy i poprosiliśmy, żeby zawieźli nas na jakąś fajną „bezludną” wyspę z ładną plażą. Za małą dopłatą popłynęliśmy na piękną plażę, na której zupełnie sami spędziliśmy półtorej godziny na spacerowaniu, opalaniu się i pływaniu w morzu.

Kolejnym punktem wycieczki było podpłynięcie do zatoczki z mangrowym lasem, w której odbywało się karmienie orłów. Właściciele łódek wrzucali do wody kawałki mięsa, do których natychmiast zlatywało się mnóstwo orłów. Po krótkim pobycie w zatoczce, popłynęliśmy na kolejną plażę. Była bardzo ładna, ale znów było na niej mnóstwo ludzi, więc poprosiliśmy kierowców, żeby podpłynęli z nami na wyspę znajdującą się naprzeciwko. I znów okazało się, że wybrana przez nas opcja była dużo lepsza. W turkusowej wodzie i na ślicznej plaży (choć niewielkiej) spędziliśmy znów trochę czasu na kąpaniu się i robieniu sobie zdjęć. Ja nieopatrznie zostawiłem swoje rzeczy trochę z boku od reszty grupy i w pewnym momencie podbiegła do nich małpa i ukradła mi półtoralitrową butelkę z piciem. Dobrze, że to nie były dokumenty…

Ta plaża była już ostatnią w dniu dzisiejszym. Po dopłynięciu do brzegu wróciliśmy do hostelu, spakowaliśmy się i ruszyliśmy na prom. O 16 ruszyliśmy na stały ląd, gdzie czekał już na nas autokar. Dopłynęliśmy po nieco ponad godzinie do Kuala Perlis i okazało się, że… Ł. pomylił promy, bo mieliśmy płynąć do Kuala Kedah. Musieliśmy więc czekać, aż autokar przyjedzie po nas, a do przejechania miał kilkadziesiąt kilometrów. Przez tę pomyłkę straciliśmy ponad 2 godziny i do George Town na wyspie Penang (Pinang) dojechaliśmy późnym wieczorem.

Po zakwaterowaniu się w hostelu poszliśmy jeszcze na miasto, na kolację. Trafiliśmy na fajny nocny market – Red Garden Food Paradise, na którym zjedliśmy sobie sushi. Po powrocie do hostelu dostaliśmy jeszcze na pożegnanie, od właścicieli hostelu, petardy, które odpaliliśmy na ulicy przed hotelem. Potem jeszcze posiedzieliśmy sobie w hotelowym lobby na pożegnalnej imprezce i po godzinie 2 w nocy położyliśmy się spać.

Poleski Park Narodowy - niedziela