Około 9 poszliśmy na drugą stronę ulicy na śniadanie. Po śniadaniu ruszyliśmy na zwiedzanie Kuala Lumpur. Ponieważ większa część z obu grup pojechała dziś na rafting i było nas mało, to do parku ptaków pojechaliśmy sobie dwiema taksówkami. Wyszło nam to mniej więcej po 3 złote od osoby. Za to wejście do największego na świecie otwartego parku dla ptaków kosztowało już nieco więcej, bo około 50 złotych od osoby. Jednak warto było wejść, bo ilość ptaków, które tam się znajdują jest ogromna. Park zwiedzaliśmy blisko 2 godziny.
Kolejnym punktem, na który znów podjechaliśmy taksówkami, był największy plac w stolicy – Plac Merdeka – na którym w 1963 roku ogłoszono niepodległość Malezji. Gdy do niego dojechaliśmy zbliżało się południe, świeciło słońce, a temperatura sięgała na pewno grubo ponad 300C. Po krótkim pobycie na placu, na którym stoi ponoć najwyższy na świecie maszt z flagą (95 metrów), weszliśmy do City Gallery, w którym obejrzeliśmy między innymi animację poświęconą Kuala Lumpur, przy ogromnej makiecie całego miasta.
Z Placu Wolności przeszliśmy do Chinatown. Najpierw zwiedziliśmy świątynie: chińską i hinduską (tą drugą tylko z zewnątrz), później mieliśmy pół godziny czasu na drobne zakupy, a na koniec poszliśmy zjeść w typowej malezyjskiej „jadłodajni”, gdzie stołują się na co dzień Malezyjczycy. Wracając już do hotelu, na głównej handlowej ulicy w Chinatown, natknęliśmy się jeszcze na pokaz tańca smoków, związanego z obchodami Chińskiego Nowego Roku. Dwa smoki chodziły od kramiku do kramiku, przy akompaniamencie bębnów i wystrzałach petard i zjadały zawieszone na haczykach liście sałaty, w zamian za to otrzymując chyba coś od właścicieli sklepików i dając im pomyślność na nowy rok.
Do hotelu wróciliśmy na piechotę. Po godzinnym odpoczynku i wzięciu prysznica poszliśmy na walentynkowy masaż. Wzięliśmy sobie najdłuższy masaż z możliwych – całe ciało plus stopy. Za niecałe 100 złotych mieliśmy godzinę masażu całego ciała i 40 minut masażu stóp. Było przewspaniale, choć momentami bardzo bolało!
Wieczorem znów się rozpadało i przeszła kolejna godzinna ulewa. Potem poszliśmy jeszcze na chwilkę coś zjeść na sąsiednią ulicę ze sklepikami z jedzeniem. Tym razem zjedliśmy sobie na szybko małe szaszłyki z wieprzowiny, kurczaka i jagnięciny. Wracając trafiliśmy na jeszcze jeden taniec smoka.
Jutro lecimy do Kambodży. Musimy wyjechać stąd na lotnisko już około 3 nad ranem, więc zaraz musimy się szykować. Nie wiem czy uda mi się w Kambodży uaktualniać wpisy codziennie. Jeśli nie, to wstawię je dopiero po powrocie do Malezji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz