środa, 18 sierpnia 2021

Słowenia - dzień 5 - powrót do Warszawy










W zasadzie to już nie podróż po Słowenii, więc nazwa wpisu powinna być inna, ale niech już tak zostanie. Nie byłbym sobą, gdybym nie wymyślił jakiejś inne drogi powrotnej do Warszawy. Tym razem postanowiłem wykorzystać dobrą pogodę i wolny dzień i pojechałem zobaczyć pałac w Mosznej oraz Górę Świętej Anny. Najpierw lokalnymi drogami dojechałem do malutkiej miejscowości Moszna, położonej kilkanaście kilometrów od Krapkowic. Znajdujący się tu pałac wybudowano w połowie XVIII wieku, natomiast 100 lat później majątek został zakupiony przez ród Tiele-Wincklerów. Wielki pożar z przełomu wieków spowodował konieczność odbudowy (a jednocześnie rozbudowy) zamku w Mosznej, dzięki czemu zyskał on swoje gotyckie skrzydło. Warto zaznaczyć, że miejsce to wielokrotnie wizytował sam cesarz Wilhelm II. Po drugiej wojnie światowej, pałac w Mosznej stał się własnością państwową, pełniąc przez wiele lat funkcję ośrodka sanatoryjnego. Dziś pełni przede wszystkim funkcję atrakcji turystycznej. Pałac w Mosznej, marketingowo nazywany dziś zamkiem, jest wyjątkowy z kilku powodów. Po pierwsze mało mamy w Polsce ocalałych, dawnych niemieckich rezydencji. Większość z nich została zniszczona w 1945 roku przez wojska radzieckie, które idąc ławą niszczyły i paliły wszystko, co wcześniej do Niemców należało. Resztę dopełnił czas i nowi mieszkańcy, którzy na wszystko co niemieckie patrzyli z wrogością i strachem w oczach. To także jedna z niewielu tak okazałych rezydencji, w której częściowo udało się odtworzyć wyposażenie oraz udostępnić je szerokiej publiczności. Dziś pałac w Mosznej działa jako hotel, restauracja i olbrzymi park, do którego zjeżdżają mieszkańcy i turyści. Jest to także idealna sceneria do sesji ślubnych, a także miejsce spotkań i historyczny labirynt wspomnień, który prowadzi nas w przeszłość Śląska. A to wszystko za sprawą dawnych właścicieli Mosznej - rodziny von Tiele-Winckler. Obecnie pałac jest w remoncie, więc część jego elewacji pokryta jest rusztowaniami, ale i tak pałac prezentuje się wspaniale.

Po zwiedzeniu pałacu udałem się w dalszą podróż kierując się w stronę najwyższego wzniesienia na Wyżynie Śląskiej, czyli Góry Świętej Anny, która wznosi się na wysokość 408 metrów n.p.m. Góra Świętej Anny to miejsce nasycone wydarzeniami historycznymi. Park położony na 5 hektarach powierzchni zachwyca zwiedzających swą różnorodnością. Znaleźć tu można amfiteatr, sanktuarium, cudowną grotę oraz letni tor saneczkowy dla najmłodszych turystów. Góra Św. Anny to nie lada gratka dla wielbicieli geologii. Znajduje się tu jeden z trzech polskich Geoparków (dwa pozostałe to Łuk Mużakowa i Karkonoski Park Narodowy). Dzięki zmianom, które miały miejsce na przestrzeni wieków, dziś możemy podziwiać tu imponujące uskoki i formy krasowe. Ścieżka edukacyjna prowadzi nas na samo dno znajdującego się na górze Św. Anny wulkanu. Góra Św. Anny to także Kuhtal. W przeszłości funkcjonował tu kamieniołom o takiej właśnie nazwie, w którym wydobywano wapienie. Tuż obok znajdowały się wapienniki, które łączyła konna kolej jednotorowa. Po I wojnie światowej na terenie obecnego geoparku wypasano owce. Później doszło tam do krwawej bitwy w czasie powstania śląskiego, którą zwyciężyli Niemcy. W 1934 roku ówczesna właścicielka Góry Świętej Anny – hrabina von Francken-Sierstorpff z Żyrowej, przekazała cały teren starego kamieniołomu niemieckiej partii nazistowskiej. Na samym szczycie góry znajduje się bazylika i sanktuarium z relikwiami św. Anny Samotrzeciej z XV wieku. Góra Świętej Anny to także Rajski Plac, na którym stoi 15 konfesjonałów wykonanych sto lat temu. Piękna grota stworzona na podobieństwo tej z Lourdes nadal zachwyca turystów swoim kształtem. Na terenie parku jest ponad 30 wolno stojących kaplic kalwaryjnych. Z pewnością warto je wszystkie zobaczyć. W 1983 roku nieszpory w tym miejscu odprawił papież Jan Paweł II.  Jak więc widać góra Świętej Anny to nie tylko historia. To miejsce szczególne również na religijnej mapie Polski.

Opuszczając Górę Świętej Anny zatrzymałem się jeszcze na chwilę na punkcie widokowym, z którego przy sprzyjającej pogodzie można dostrzec nawet oddalone o ponad 150 km szczyty w Tatrach, czy charakterystyczny masyw Babiej Góry. Dzisiaj widoczność jednak nie była aż tak dobra, ale i tak można było dostrzec pasma górskie i obiekty oddalone o ponad 50 km! Dalsza droga prowadziła mnie lokalnym drogami do autostrady A1, na którą wjechałem tuż przed obwodnicą Częstochowy. Już za samą Częstochową, aż do samego Piotrkowa Trybunalskiego, trwają prace przy budowie autostrady. W związku z tym czas jazdy do Warszawy trochę się wydłużył, ale byłem na to przygotowany i nie stresowało mnie to wcale. Końcówka drogi to już szybka S8 praktycznie do samego domu, w którym byłem około godziny 19.00.

wtorek, 17 sierpnia 2021

Słowenia - dzień 4 - powrót do Polski










W nocy nad naszą miejscowością Vrhnika przeszła gwałtowna wichura połączona z burzą. Potężny wiatr, który wiał tylko przez kilka minut, pozrywał dachy w wiosce oraz powalił kilka potężnych drzew w okolicy. Droga do wioski była nieprzejezdna, a straż pożarna musiała usuwać z niej powalone drzewa. Wichurę odczuł też nasz pensjonat. Na naszym tarasie wiatr wyłamał przegrodę między pokojami i zmiótł duży, ciężki stół oraz wszystkie krzesła. Po śniadaniu przyszedł czas na powrót do Polski po krótkim pobycie w przepięknej Słowenii. Cały dzisiejszy dzień to powrót do Polski. Po przekroczeniu granicy z Austrią i dojechaniu do Grazu zdecydowałem się pojechać do Wiednia inną drogą niż zawsze. Standardowa A1 jest dla mnie bardzo nudna i znalazłem na mapie alternatywną i wcale nie gorszą ani wiele dłuższą trasę drogami A9 i S6. Dodatkowo prowadziła ona przez dużo bardziej malownicze tereny, był na niej bardzo mały ruch i prawie przez cały czas miała ona parametry autostrady. Zaraz za Grazem przejeżdżaliśmy też przez jeden z najdłuższych tuneli w Europie, który ma ponad 10 km długości!

Gdy wjechaliśmy na teren Czech, zatrzymaliśmy się w Mikulovie na obiad. Zawsze chciałem zobaczyć to miasteczko, z górującym nad okolicą okazałym zamkiem, ale jakoś nigdy nie było okazji, bo zawsze albo spieszyło nam się do domu albo byliśmy tutaj późnym wieczorem lub nocą. No i w końcu nadarzyła się okazja. W oczekiwaniu na obiad przeszedłem się uliczkami miasteczka i trafiłem na przepiękny punkt widokowy na miasto i zamek, na który po obiedzie zaprowadziłem również dziewczyny. Dalsza droga do Polski minęła nam już bardzo szybko. W Jordanowie Śląskim byliśmy około godziny 19.00. D. pojechała do domu, a ja zostałem jeszcze na noc u M. Po kolacji zdążyliśmy jeszcze zagrać jedną długą partię w scrabble i poszliśmy spać.

poniedziałek, 16 sierpnia 2021

Słowenia - dzień 3 - Bled, Vintgar, Bohinj, Vogel










Głównym punktem dzisiejszego dnia było zwiedzanie jeziora Bled. Ponieważ wczoraj wróciliśmy bardzo późno, to dzisiaj pospaliśmy sobie troszkę dłużej. Na śniadanie zeszliśmy dopiero o 9.30. Pogoda znów nam dzisiaj dopisała. Mimo zapowiedzi, że może dzisiaj padać, spomiędzy chmur czasem wyglądało słońce i było nadal bardzo ciepło, a gdy dojechaliśmy już do miejscowości Bled, to przejaśniło się na tyle, że słońce długimi momentami nie zachodziło za chmury. Jezioro Bled i jego otoczenie są przepiękne. Mała wysepka na środku, zamek stojący wysoko na skale, alpejskie szczyty dookoła, po których można wędrować godzinami, lasy i niewielkie miasteczko. Jest to miejsce, o którym przeczytać można w przewodnikach, że „jest warte więcej niż wszystkie pozostałe atrakcje Słowenii razem wzięte”.

Jezioro Bled to zbiornik w Alpach Julijskich w północno-zachodniej Słowenii. Jest to jezioro tektoniczno-polodowcowe. O tektonicznym pochodzeniu świadczą aktywne źródła termalne, do dziś wykorzystywane przez kilka hoteli. Między innymi dlatego woda w jeziorze (w najcieplejsze miesiące) może mieć aż 26 stopni Celsjusza. Dzięki temu Jezioro Bled jest jednym z najcieplejszych jezior alpejskich. Jego pochodzenie ma związek z lodowcem Bohinj, który przeszedł przez ów zbiornik tektoniczny. Przed stopieniem się i stworzeniem tutaj jeziora miał on ogromny wpływ na ukształtowanie tego terenu oraz stworzenie wysepki na jego środku.

Dlaczego Jeziorem Bled trudno się znudzić? Można tu spacerować, trekkować, wspinać się, biegać, pływać, wiosłować, robić zdjęcia o każdej porze dnia (jezioro zmienia kolor wraz ze wskazówkami zegara), a nawet… dzwonić dzwonem w niewielkim kościele na wyspie. Jest to również bardzo romantyczne miejsce i zaręczyła się tu ponoć połowa Słoweńców! Najlepszym sposobem na docenienie wszystkich uroków jeziora jest po prostu obejście go dookoła i wejście na jeden z punktów widokowych. Spacer wokół nie jest zbyt wyczerpujący. Jezioro Bled ma bowiem 2,12 km długości i 1,30 km szerokości. Ścieżka wiodąca wzdłuż brzegu ma około 6 km i jest pełna malowniczych krajobrazów.

Określenie „Bled” stosuje się zarówno do jeziora, miasteczka jak i wysepki. Jednak poprawna nazwa wysepki to Blejski Otok. Owa atrakcja Słowenii nie byłaby tak prześliczna, gdyby właśnie nie ta charakterystyczna wyspa położona prawie na środku jeziora. Stoi na niej niewielki kościół ze strzelistą więżą, która ma 52 metry wysokości i kilka mniejszych budynków. Wyspa szczególne wrażenie robi z daleka. Do XIII wieku kiedy to lokalna ludność została schrystianizowana, na Blejskim Otoku stała pogańska świątynia bogini miłości. Na wyspę można przypłynąć łódką, a koszt takiej przyjemności to około 15 euro w dwie strony. Tradycyjne łodzie „pletnary” odpływają z kilku przystani zlokalizowanych w różnych miejscach wokół jeziora. Pletna to drewniana łódź, która na pokład zabiera około 20 osób. Napędzana jest ręcznie, przez wioślarza, który wprawia ja w ruch za pomocą dwóch wioseł. Wioślarz, podobnie jak wenecki gondolier, steruje łodzią na stojąco. Pasażerowie siedzą na drewnianych ławkach umieszczonych po bokach łodzi. Na głowami mają kolorowe daszki, które chronią od słońca. Pletny produkowane są wyłącznie przez mieszkańców okolic Bledu. To tradycja tych regionów. Gdy powstaje nowa łódź, nazywa jest ona imieniem żeńskim. W większości przypadków to imiona żon lub córek właściciela łodzi. Pletna to niewątpliwie jeden z symbolu Bledu. Po dopłynięciu do wyspy dostaje się około 45 minut czasu wolnego na zwiedzanie. Potem pletna rusza w drogę powrotną.

Innym tutejszym symbolem są lilie wodne, które można podziwiać przy brzegu jeziora, tuż przy promenadzie w Bledzie. Lilie znajdują się również na wielu pamiątkach z tego miejsca. Nie sposób nie wspomnieć również o tutejszej kremówce. Kremna Rezina, bo tak się ona nazywa, to coś idealnego dla smakoszy słodkości. To właśnie tu, ponad 60 lat temu, wymyślono przepis na to ciasto. Nad Bled powinien przyjechać każdy kto chce spróbować prawdziwej Kremna Rezinej. Kremówka jest bardzo duża i robiona na miejscu. Krem jest niezwykle lekki, a ciastko jest tak duże i syte, że po zjedzeniu wystarczy nam siły na długie godziny marszu – nie będziemy po niej na pewno czuć się głodni. Chyba najlepszym miejscem na skosztowanie będzie jedna z knajpek w Bledzie. My wybraliśmy sobie stolik w restauracji nad samym brzegiem jeziora, oczywiście z pięknym widokiem na wyspę, zamek, miasteczko i jezioro.

Pisząc o jeziorze Bled nie sposób nie wspomnieć o Blejskim Gradzie, czyli zamku położonym na wysokiej skale, wznoszącej się prawie pionowo od jeziora. To także jeden z symboli Bledu. Pierwsza wzmianka o nim pochodzi z XI wieku, kiedy to zdecydowano się na rozbudowę niewielkich romańskich fortyfikacji. Zamek można wejść i go zwiedzać, jednak wielu turystów wdrapuje się na niego żeby podziwiać z jego tarasów piękne widoki na jezioro i okolice. My jednak poszliśmy na inny punkt widokowy, przez wielu uważany za najlepszy punkt widokowy na jezioro Bled, czyli na szczyt Małej Osojnicy. Wejście od parkingu o nazwie Pristava zajęło nam około pół godziny spokojnego marszu. Ścieżka najpierw prowadzi ulicą wzdłuż brzegu jeziora a rozpoczęcie wspinaczki na szczyt znajduje się zaraz przy ulicy i jest dobrze oznaczone. Nie weszliśmy na sam szczyt, gdyż wystarczyły nam widoki z punktu zlokalizowanego na ścieżce. Po zrobieniu sesji fotograficznej zeszliśmy tą samą drogą i, korzystając ze słonecznej aury, zatrzymaliśmy się na kilkanaście minut na jednej z licznych plaż zlokalizowanych wokół jeziora, no i ja oczywiście musiałem wykąpać się w jeziorze. Kąpiel była wspaniale orzeźwiająca!

Po wizycie nad jeziorem Bled udaliśmy się do położonego niecałe 10 kilometrów dalej Wąwozu Vintgar. Spacerując ścieżką i kładkami wzdłuż płynącej wartko dnem wąwozu rzeczki Radovna, można na chwilę oderwać się od codzienności i napawać pięknymi widokami jakie stworzyła natura. Wejście do wąwozu położone jest we wsi Podhom. Kanion został udostępniony dla turystów w 1893 roku, po wybudowaniu w nim kładek dla pieszych. Ma 1600 metrów długości i jest otwarty od kwietnia do października. Na końcu jednokierunkowego szlaku znajduje się wodospad Šum, przy którym można się wykąpać. Tym razem jednak się nie wykąpałem, bo program dzisiejszego dnia był napięty, a czekał nas jeszcze około godzinny powrót przez góry do parkingu.

Po dotarciu do samochodu pojechaliśmy nad drugie jezioro – Bohinj. W porównaniu z jeziorem Bled jest większe i bardziej dzikie. Dociera tu też zdecydowanie mniej ludzi, a także jest więcej miejsc, gdzie można się wykąpać w pięknych sceneriach przyrody. Jest to doskonałe miejsce do wypoczynku w ciszy i spokoju. Jest zupełnym przeciwieństwem położonego niedaleko jeziora Bled, a zarazem największym (4 km długości i ponad 1 km szerokości) i najgłębszym (45 metrów) stałym jeziorem w Słowenii. Na końcu doliny znajduje się jeden z bardziej znanych słoweńskich wodospadów – Savica, do którego dojście z parkingu zajmuje ok. 20 minut. Mieliśmy w palnie spacer do tego wodospadu, jednak późna pora sprawiła, że z tego zrezygnowaliśmy i w zamian wybraliśmy inną atrakcję. Wjechaliśmy kolejką linową na Vogel. Jest to górujący nad Doliną Bohinj szczyt o wysokości 1922 metrów nad poziomem morza. Ten położony w południowo-wschodniej części Alp Julijskich oraz w granicach Triglavskiego Parku Narodowego masyw to prawdziwy raj dla miłośników niemal każdej formy rekreacji górskiej. Do tego oferuje podobny poziom atrakcji zarówno zimą, jak i latem. Cena za przejazd kolejką linową nie jest mała. Wynosi 24 euro w sezonie letnim za przejazd w obie strony. Droga na sam szczyt jest prawie pionowa a przejazd trwa kilka minut. Zaraz po wyjściu z gondoli trafiamy na teren ośrodka narciarskiego „Vogel”. To tu bije prawdziwe turystyczne serce tej niesamowitej góry. Tu również znajduje się punkt startowy do jej każdej atrakcji. My wjechaliśmy na szczyt ostatnim wjazdem, więc większość atrakcji była już zamknięta. Było za to mało ludzi. Mogliśmy więc w spokoju podziwiać widoki roztaczające się ze szczytu, przede wszystkim widok na jezioro.

Po powrocie na dół zrobiło się już dosyć późno, a nasze brzuchy domagały się posiłku. Wyszukaliśmy w Internecie dobrze ocenianą knajpkę. Padło na znajdującą się po drodze pizzerię Pr' Košnik. Pizza była pyszna. Najedliśmy się do syta i mogliśmy już spokojnie wracać do naszego apartamentu Guesthouse Mesec Zaplana w miejscowości Vrhnika. Jutro czeka nas już niestety powrót do Polski.

Poleski Park Narodowy - niedziela