wtorek, 10 sierpnia 2021

Babant i wycieczka po Mazurach (Rapa, Gołdap, Stańczyki, Szeska Góra, Wielkie Jeziora Mazurskie)










W tym roku mój pobyt nad Babantem był bardzo krótki. Nie licząc kilku weekendowych wypadów, byłem na miejscu jedynie 6 dni. Zdążyłem jednak w tym czasie wygospodarować jeden dzień na zwiedzanie mazurskich miejsc, w których jeszcze nie byłem, a które zawsze chciałem zobaczyć. Oprócz mnie i mamy pojechała z nami tym razem też Patka. W planach mieliśmy zupełnie inną kolejność zwiedzania, ale GPS tak nas poprowadził, że zaczęliśmy od zwiedzania słynnej piramidy w Rapie. Piramida ta, to grobowiec rodzinny pruskiego rodu baronów von Fahrenheid, zbudowany na przełomie XVIII i XIX wieku, zaprojektowany przez bliżej nieznanego architekta. Charakterystyczną cechą budowli jest kształt, przypominający starożytne egipskie piramidy.

Ta niezwykła w kształcie budowa obrosła na przestrzeni lat w kilka legend dotyczących jej powstania i historii. Jedna z opowieści głosi, jakoby powracający z podróży baron zastał martwymi siedmioro członków swojej rodziny i dla nich zbudował grobowiec w kształcie piramidy. Według tego podania, w czasie peregrynacji Friedricha miało dojść do niesnasek w rodzinie. Na wieść o rychłym powrocie męża, pani Fahrenheid zorganizowała obiad mający doprowadzić do pojednania między zwaśnionymi kuzynami. W trakcie obiadu doszło do tragedii – wszyscy biesiadnicy zatruli się śmiertelnie grzybami. Inna, współcześniejsza już legenda, opowiadana przez niektórych okolicznych mieszkańców dotyczy braku głów u pochowanych. Według niej, w czasach, gdy grobowcem nikt się już nie opiekował, zaraza zabiła całe bydło w okolicy. Ludzie mieli podejrzewać, że leżące w piramidzie zwłoki są złymi marami, gdyż się nie rozkładają, i to one spowodowały pomór. Chcąc zwalczyć złe moce pozbawiono ciała głów. W istocie najprawdopodobniejsze jest, że zbezczeszczenie zwłok dokonało się podczas dewastacji dokonanej przez czerwonoarmistów w 1945 roku. Tak czy inaczej piramida jest dzisiaj sporą atrakcją turystyczną regionu i corocznie odwiedzana jest przez sporą liczbę turystów. Czy jest tego warta? Musicie ocenić sami...

Do drugiego dzisiejszego miejsca - czyli do Gołdapi, trafiliśmy trochę przypadkiem. Najpierw musieliśmy jechać przez  kilka kilometrów objazdem po polnych drogach wzdłuż granicy z Rosją, gdyż główna droga była remontowana. Potem zorientowaliśmy się, że po dordze do Stańczyków będziemy przejeżdżać właśnie przez Gołdap i Patka szybko sprawdziła w Internecie, co można tutaj zobaczyć ciekawego. No i okazało się, że jest tego dość sporo. Trafiliśmy więc najpierw na bardzo ładną i nowo wybudowaną plażę miejską, następnie do przepięknych i dużych tężni, a na koniec podjechaliśmy pod zabytkową wieżę ciśnień przerobioną obecnie na punkt widokowy dla turystów. Nam jednak wystarczyło ją zobaczyć od dołu i zrobić kilka zdjęć. Nie było już czasu na wchodzenie na górę.

W końcu dotarliśmy do wiaduktów w Stańczykach. Są to dwa mosty kolejowe zbudowane w latach 1912–1918. Wpisane są do rejestru zabytków nieruchomych województwa warmińsko-mazurskiego.Mosty te to elementy nieczynnej infrastruktury linii kolejowej łączącej Gołdap z Żytkiejmami. Czasami nazywane są też Akweduktami Puszczy Rominckiej. Należą do najwyższych w Polsce. Ich konstrukcja jest 5-przęsłowa, mają długość 180 metrów i wysokość do 36,5 metra. Pod budowlami przepływa rzeka Błędzianka. Obie budowle są względem siebie równoległe, a architektura wyglądem przypomina rzymskie akwedukty w Pont-du-Gard. Najpierw zatrzymaliśmy się przy wieży widokowej, z której podziwialiśmy wiadukty oraz okoliczną panoramę. Później podjechaliśmy na parking, już pod same wiadukty i poszliśmy je zwiedzać. Przejście przez wiadukty górą, a następnie dołem koło rzeki, zajęło nam blisko godzinę, ale zdecydowanie było warto. Wiadukty są naprawdę piękne i warte zobaczenia.

Zaraz przy wiaduktach znajdowała się restauracja, w której zatrzymaliśmy się żeby zjeść obiad. Nie był on najwspanialszy ale najważniejsze, że coś zjedliśmy. Mogliśmy spokojnie zacząć powrót nad Babant.

Tym razem wybraliśmy inną drogę, prowadzącą wzdłuż Wielkich Jezior Mazurskich. Zanim jednak do nich dojechaliśmy, to okazało się, że przejeżdżaliśmy w okolicy Szeskiej Góry. Góra ta to wzniesienie o wysokości 309 m n.p.m. Jest to najwyższe wzniesienie Pojezierza Mazurskiego, leżące pomiędzy wsiami Szeszki i Rudzie i drugie co do wysokości wzgórze w Polsce północno-wschodniej po Dylewskiej Górze (312 m n.p.m.). Ciekawostką jest też to, że Góra Szeska jest trzecią pod względem izolacji topograficznej górą w Polsce. Jest najwyższym szczytem w promieniu ponad 170 km. Oczywiście zjechaliśmy kilka kilometrów, żeby ją zobaczyć, ale na nią nie wchodziliśmy.

Potem wracaliśmy między innymi wzdłuż jezior: Niegocin, Boczne, Jagodne i Szymoneckie. W Mikołajkach zatrzymaliśmy się na krótkie zakupy w Biedronce, a potem przez Piecki i Gant wróciliśmy na nasze pole namiotowe, na które dojechaliśmy już po zmierzchu. To była bardzo fajna wycieczka!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Poleski Park Narodowy - niedziela