W zasadzie to już nie podróż po Słowenii, więc nazwa wpisu powinna być inna, ale niech już tak zostanie. Nie byłbym sobą, gdybym nie wymyślił jakiejś inne drogi powrotnej do Warszawy. Tym razem postanowiłem wykorzystać dobrą pogodę i wolny dzień i pojechałem zobaczyć pałac w Mosznej oraz Górę Świętej Anny. Najpierw lokalnymi drogami dojechałem do malutkiej miejscowości Moszna, położonej kilkanaście kilometrów od Krapkowic. Znajdujący się tu pałac wybudowano w połowie XVIII wieku, natomiast 100 lat później majątek został zakupiony przez ród Tiele-Wincklerów. Wielki pożar z przełomu wieków spowodował konieczność odbudowy (a jednocześnie rozbudowy) zamku w Mosznej, dzięki czemu zyskał on swoje gotyckie skrzydło. Warto zaznaczyć, że miejsce to wielokrotnie wizytował sam cesarz Wilhelm II. Po drugiej wojnie światowej, pałac w Mosznej stał się własnością państwową, pełniąc przez wiele lat funkcję ośrodka sanatoryjnego. Dziś pełni przede wszystkim funkcję atrakcji turystycznej. Pałac w Mosznej, marketingowo nazywany dziś zamkiem, jest wyjątkowy z kilku powodów. Po pierwsze mało mamy w Polsce ocalałych, dawnych niemieckich rezydencji. Większość z nich została zniszczona w 1945 roku przez wojska radzieckie, które idąc ławą niszczyły i paliły wszystko, co wcześniej do Niemców należało. Resztę dopełnił czas i nowi mieszkańcy, którzy na wszystko co niemieckie patrzyli z wrogością i strachem w oczach. To także jedna z niewielu tak okazałych rezydencji, w której częściowo udało się odtworzyć wyposażenie oraz udostępnić je szerokiej publiczności. Dziś pałac w Mosznej działa jako hotel, restauracja i olbrzymi park, do którego zjeżdżają mieszkańcy i turyści. Jest to także idealna sceneria do sesji ślubnych, a także miejsce spotkań i historyczny labirynt wspomnień, który prowadzi nas w przeszłość Śląska. A to wszystko za sprawą dawnych właścicieli Mosznej - rodziny von Tiele-Winckler. Obecnie pałac jest w remoncie, więc część jego elewacji pokryta jest rusztowaniami, ale i tak pałac prezentuje się wspaniale.
Po zwiedzeniu pałacu udałem się w dalszą podróż kierując się w stronę najwyższego wzniesienia na Wyżynie Śląskiej, czyli Góry Świętej Anny, która wznosi się na wysokość 408 metrów n.p.m. Góra Świętej Anny to miejsce nasycone wydarzeniami historycznymi. Park położony na 5 hektarach powierzchni zachwyca zwiedzających swą różnorodnością. Znaleźć tu można amfiteatr, sanktuarium, cudowną grotę oraz letni tor saneczkowy dla najmłodszych turystów. Góra Św. Anny to nie lada gratka dla wielbicieli geologii. Znajduje się tu jeden z trzech polskich Geoparków (dwa pozostałe to Łuk Mużakowa i Karkonoski Park Narodowy). Dzięki zmianom, które miały miejsce na przestrzeni wieków, dziś możemy podziwiać tu imponujące uskoki i formy krasowe. Ścieżka edukacyjna prowadzi nas na samo dno znajdującego się na górze Św. Anny wulkanu. Góra Św. Anny to także Kuhtal. W przeszłości funkcjonował tu kamieniołom o takiej właśnie nazwie, w którym wydobywano wapienie. Tuż obok znajdowały się wapienniki, które łączyła konna kolej jednotorowa. Po I wojnie światowej na terenie obecnego geoparku wypasano owce. Później doszło tam do krwawej bitwy w czasie powstania śląskiego, którą zwyciężyli Niemcy. W 1934 roku ówczesna właścicielka Góry Świętej Anny – hrabina von Francken-Sierstorpff z Żyrowej, przekazała cały teren starego kamieniołomu niemieckiej partii nazistowskiej. Na samym szczycie góry znajduje się bazylika i sanktuarium z relikwiami św. Anny Samotrzeciej z XV wieku. Góra Świętej Anny to także Rajski Plac, na którym stoi 15 konfesjonałów wykonanych sto lat temu. Piękna grota stworzona na podobieństwo tej z Lourdes nadal zachwyca turystów swoim kształtem. Na terenie parku jest ponad 30 wolno stojących kaplic kalwaryjnych. Z pewnością warto je wszystkie zobaczyć. W 1983 roku nieszpory w tym miejscu odprawił papież Jan Paweł II. Jak więc widać góra Świętej Anny to nie tylko historia. To miejsce szczególne również na religijnej mapie Polski.
Opuszczając Górę Świętej Anny zatrzymałem się jeszcze na chwilę na punkcie widokowym, z którego przy sprzyjającej pogodzie można dostrzec nawet oddalone o ponad 150 km szczyty w Tatrach, czy charakterystyczny masyw Babiej Góry. Dzisiaj widoczność jednak nie była aż tak dobra, ale i tak można było dostrzec pasma górskie i obiekty oddalone o ponad 50 km! Dalsza droga prowadziła mnie lokalnym drogami do autostrady A1, na którą wjechałem tuż przed obwodnicą Częstochowy. Już za samą Częstochową, aż do samego Piotrkowa Trybunalskiego, trwają prace przy budowie autostrady. W związku z tym czas jazdy do Warszawy trochę się wydłużył, ale byłem na to przygotowany i nie stresowało mnie to wcale. Końcówka drogi to już szybka S8 praktycznie do samego domu, w którym byłem około godziny 19.00.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz