czwartek, 20 lutego 2014

Brazylia - Wodospady Iguazu (część 1)













Tak więc relację z Brazylii czas zacząć. Dzisiaj część pierwsza, czyli wycieczka nad przepiękne Wodospady Iguazu. Ale zanim się tam znaleźliśmy, to najpierw wymęczyła nas długa podróż. Z Warszawy do Lizbony 4 godziny, potem do Rio de Janeiro - 10 godzin. Stamtąd, po 12 godzinach czekania, mieliśmy mieć kolejne 2 samoloty, ale miły pan na lotnisku powiedział nam, że jeśli się pospieszymy, to zdążymy na bezpośredni samolot do Foz do Iguacu. Z wywieszonym jęzorami pobiegliśmy więc do odprawy a tam... awaria komputerów i w ogóle wszystkiego. Na szczęście podeszliśmy do stanowiska odpraw i kolejna miła pani, bez kolejki zmieniła nam bilety i kazała... biec do samolotu. No to biegniemy, w głośnikach już wymawiają nasze nazwiska jako "last call" i jako ostatnie osoby wpadamy do samolotu. Udało się. Na miejsce przylecieliśmy więc 12 godzin wcześniej i mamy czas na spokojne zwiedzenie miasta. Hotel przyjemny, miasto też dosyć ładne. Termometr koło supermarketu, w którym robimy sobie zakupy wskazuje 38 stopni w cieniu. Dajemy radę, popołudnie spędzamy w hotelowym basenie i snujemy plany na najbliższe dni.

We wtorek rano, po pysznym śniadaniu, zamówioną dzień wcześniej taksówką jedziemy na argentyńską stronę wodospadów. Pogoda wspaniała. Nasz taksówkarz nie tylko podwozi nas do parku, ale i pomaga nam kupić bilety i załatwić dodatkowe atrakcje. Wykupujemy bilety oraz rejs motorową łodzią pod same wodospady, z "opcją mokrą". Od tego też zaczynamy zwiedzanie. Najpierw łódka zabiera nas pod wodospady tak, żebyśmy mogli porobić sobie zdjęcia. Po sesji fotograficznej chowamy wszystkie rzeczy do specjalnych worków (dobrze, że mam wodoodporny aparat) a łódka wjeżdża wprost pod ogromny wodospad. Wspaniałe uczucie, szczególnie w takim upale, aż w głowie się kręci. Potem jeszcze jedna powtórka i powrót do przystani, skąd już dalej na piechotę zwiedzamy pozostałą część parku.

Najpierw przyjemna wędrówka wśród mniejszych wodospadów otoczonych przepiękną dżunglą. Co jakiś czas na drodze pojawiają się prześmieszne koati, czyli ostronosy - symbol tutejszego parku. Zajęte zabawą i szukaniem jedzenia nie przejmują się w ogóle obecnością ludzi. Pośród drzew co chwila przelatują kolorowe ptaki i motyle. Po zwiedzeniu tej części czeka na nas deser. Wąskotorową kolejką udajemy się nad Garganta del Diablo - czyli Gardziel Diabła - samo serce Wodospadów Iguazu. Zanim jednak się tam znajdziemy musimy przejść od stacji końcowej kolejki, po specjalnie wybudowanych kładkach na rzece około 1,5 kilometra. Podróż nie jest ani przez moment nudna. Cały czas przepiękne krajobrazy i poszukiwanie  zwierzątek. Udaje nam się zobaczyć kolejno: bardzo duże jaszczurki, jakieś duże ryby w rzece, dużego żółwia rzecznego, średniego kajmana, kolorowe ptaki i dużo motyli. Po kilkunastu minutach dochodzimy nad krawędź wodospadu. Widok jest niesamowity. Od patrzenia aż kręci mi się w głowie. Stoimy nad samą dziurą, huk jest ogromny a widoki cudowne - żadne zdjęcie nie jest w stanie tego oddać. Po kilkunastu minutach wpatrywania się w wodospad wracamy. W drodze powrotnej zastanawiamy się dlaczego wszystkie osoby, które dotąd pytaliśmy o to, po której stronie wodospady są piękniejsze - po argentyńskiej czy brazylijskiej, odpowiadały nam, że... nie da się ich porównać i ocenić, bo po obu stronach są po prostu inne. Hmm... nie daje nam to spokoju, ale już nazajutrz się sami przekonamy.

Środowy poranek znowu piękny i słoneczny. Mamy farta. Tym razem jedziemy autobusem. Nasz hotel jest przy samym dworcu autobusowym, więc będziemy sobie siedzieć, no i zaoszczędzimy sporo kasy. Bez problemów docieramy do parku, kupujemy bilety i parkowym autobusem udajemy się na zwiedzanie. Wysiadamy przy głównym szlaku nad wodospady. Witają nas oczywiście wszędobylskie koati. Po brazylijskiej stronie jest mniej zwiedzania, nie dochodzi się też pod główny wodospad, ale schodzi się za to niżej, jakby pod wodospady. Platforma widokowa jest także nad samą Gardzielą Diabła, ale nieco niżej. Wrażenie również niesamowite, tym bardziej, że w ostatniej części kładek, unoszące się z wodospadów drobinki wody w postaci pary wodnej lecą prosto na nas i przyjemnie schładzają nas w upale. Widoki nieziemskie ale... zupełnie inne niż po stronie argentyńskiej. Już teraz rozumiemy dlaczego wszyscy mówili, że nie da się porównać obydwu stron. Zastanawiamy się, po której stronie było ładniej i dochodzimy do wniosku, że... nie da się tego porównać :). Jako że zwiedzanie wodospadów po stronie brazylijskiej trwa krócej niż po argentyńskiej, to korzystamy z okazji i zwiedzamy Park Ptaków, który znajduje się po drugiej stronie ulicy. W parku oglądamy mnóstwo egzotycznych ptaków i w przyjemnym cieniu drzew spędzamy około godziny a następnie pozbywamy się sporej sumy pieniędzy w parkowym sklepiku z pamiątkami, kupując różne upominki i pamiątki. Jak się później okaże, to był strzał w dziesiątkę, bo w dalszej części naszej podróży nie spotkamy już tak fajnych i w miarę tanich rzeczy jak tutaj.

Trzeciego dnia pobytu na granicy trzech państw decydujemy się odwiedzić Paragwaj. Zastanawialiśmy się, czy nie zwiedzić jednej z największych zapór na świecie - Tamy Itaipu na Paranie, ale rezygnujemy z niej - widzieliśmy ją dość dobrze z okien samolotu i to nam wystarczy. Zamiast tego chcemy trochę pochodzić po sklepach w przygranicznym Ciudad del Este. Znów jedziemy autobusem do samej granicy. Tu wysiadamy, bo musimy wziąć pieczątkę (bez tego mogą nam potem robić problemy) i dalej już na piechotę, mostem granicznym na Paranie idziemy do Paragwaju. Po przejściu kontroli paszportowej idziemy na miasto. Szybko jednak mamy dość. To jeden wielki bazar uliczny, gorszy od tego, który był na warszawskim Stadionie Dziesięciolecia. Syf, brud, smród i ubóstwo. Nawet nie ma co zwiedzać, a nawet jeśli by było, to strach chodzić, takie typki co chwila przechodzą obok nas, że decydujemy się szybko zawrócić. W lepszej jakości sklepiku kupujemy jakieś tanie pamiątki i chwilę potem jesteśmy już po drugiej stronie Parany. Tutaj siadamy sobie w barku przy głównej ulicy i jemy obiad "na wagę". Nie jest to jakiś super bar, ale jedzenie tanie i nawet dobre a obsługa przyjemna. Autobusem wracamy do hotelu, pakujemy się i ruszamy na lotnisko w dalszą podróż. Teraz czeka na nas Amazonia, ale to już w drugiej części :). 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Puszcza Kozienicka i Kozienice