niedziela, 28 stycznia 2018

Filipiny - dzień 13












Niestety całą noc padał deszcz. Gdy się obudziliśmy również padało. Nie był to jakiś wielki deszcz, ale jednak cały czas siąpiło i było nieprzyjemnie. Po śniadaniu wyruszyliśmy mimo deszczu na zwiedzanie pól ryżowych. Szybko okazało się, że słońce wcale nie jest potrzebne, aby pola ryżowe nas oczarowały. Równie pięknie prezentują się podczas deszczowej pogody i nic a nic nie tracą ze swojego uroku.

Spacer rozpoczęliśmy od razu przy naszym hostelu. Pierwsza jego część to przejście między domami w wiosce Batad. Później doszliśmy do pól ryżowych i zaczęliśmy przechodzenie przez wąskie groble między poletkami. Obecnie jest czas rozsadzania i sadzenia nowych sadzonek, więc większość poletek bliżej szczytu jest pusta i wypełniona jedynie wodą. Tylko na niektórych posadzone są gęsto nowe sadzonki, które później trzeba wyrwać i rozsadzić luźniej po całym poletku. Poletka w dole doliny są już obsadzone. Dzieje się tak dlatego, że całe sadzenie ryżu odbywa się od dołu do góry. Taka jest tradycja od tysiącleci.

Mniej więcej w połowie drogi opuściliśmy na jakiś czas pola ryżowe i przeszliśmy na drugą stronę doliny, dnem której płynęła rwąca rzeka, której nazwy niestety nie znalazłem. Około 15-minutowy spacer w dół doliny kończył się pod przepięknym wodospadem Tappiya, którego wody spadając z 41 metrów wysokości, rozpryskiwały się w ogromnym kotle eworsyjnym. Po kilkunastu minutach spędzonych nad wodospadem czekała nas powrotna wspinaczka na szczyt. Gdy już tam dotarliśmy zrobiliśmy sobie krótką przerwę na odpoczynek i zakupy w lokalnym sklepie, który był jednocześnie domem jednej z tutejszych rodzin.

Po przerwie ruszyliśmy na ostatni odcinek naszej dzisiejszej wycieczki. Ponownie przechodziliśmy przez pola ryżowe, ale tym razem prawie samym dnem doliny, przez co mieliśmy okazję zobaczyć jak miejscowa ludność pracuje przy sadzeniu ryżu. Doszliśmy również do najstarszej części wioski Batad, położonej właściwie w samym sercu pól ryżowych. Stąd czekało nas już tylko kilkuminutowe, ale bardzo strome i męczące podejście do naszego hostelu. Cały dzisiejszy spacer zajął nam dokładnie 4 godziny.

Tutaj już czekała na nas gorąca herbata. Wkrótce również dostaliśmy zamówiony wcześniej lunch. Ja zamówiłem sobie dzisiaj banana pancake, czyli po prostu pysznego i dużego naleśnika o smaku bananowym. Gdy już wszyscy się najedli przyszedł czas powrotu do Banaue. Znów musieliśmy pokonać kilkunastominutową pieszą trasę do samochodów, ale tym razem szliśmy pod górkę, więc było ciężej niż wczoraj. Zanim dojechaliśmy do hostelu, podjechaliśmy jeszcze na chwilę do centrum miasta żeby wymienić pieniądze. W hostelu byliśmy już po zmroku. Po dzisiejszym spacerze byliśmy przemoczeni i zmarznięci, więc w hostelu tylko zjedliśmy kolację, wzięliśmy ciepły prysznic i poszliśmy spać. Ja oczywiście zdążyłem jeszcze przed snem napisać niniejszą notkę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Poleski Park Narodowy - niedziela