Dzisiejszy dzień rozpoczął się dla nas już w nocy... Około godziny pierwszej obudziły mnie dziwne odgłosy dobiegające z naszego kosza na śmieci. Wziąłem więc latarkę, rozsunąłem suwak w namiocie i dostrzegłem grzebiącego w pozostawionych przez naszą ekipę śmieciach, pięknego jeżozwierza. Zwierzątko nic sobie nie robiło ze świecącego na niego światła, wyjęło sobie resztki jedzenia z kosza i spokojnie oddaliło się w ciemność. Nie minęły kolejne dwie godziny, a ze snu wyrwały mnie kolejne, tym razem jeszcze głośniejsze dźwięki. Tym razem w naszym koszu buszował sobie przesłodki miodożer, którego poprawna nazwa to ratel miodożerny. Gdy już się oddalił, wyszedłem do toalety i zauważyłem na drzewie obok naszego namiotu jakieś patrzące na mnie oczy. Gdy skierowałem w ich kierunku światło latarki, ujrzałem pięknego kota, który jak się później okazało po sprawdzeniu w Internecie, okazał się być nie do końca kotem. Była to żeneta zwyczajna, czyli, jak napisano w Wikipedii gatunek drapieżnego ssaka z podrodziny kotokształtnych.
A po nocnych atrakcjach, już o poranku, nasza ekipa podzieliła się na dwie grupy. Pierwsza poszła zdobywać szczyt płaskowyżu Waterberg, a druga, w której byłem ja, poszła na wycieczkę... z nosorożcami. Okazało się, że na terenie parku mieszka sobie 6 nosorożców i władze parku organizują codziennie rano dla turystów przebywających na okolicznych campingach spacery z przewodnikiem, który opowiada o parku i prowadzi turystów do nosorożców, do których można podejść nawet na kilka metrów. Spacer po buszu już sam w sobie był sporą atrakcją, ale gdy naszym oczom ukazały się pierwsze dwa nosorożce, to byliśmy szczęśliwi jak małe dzieci i robiliśmy sobie przy nich zdjęcia bez końca. Kolejne pół godziny zajął nam spacer do pozostałych nosorożców. Tym razem ich potężne cielska leżały sobie w cieniu akacji i odpoczywały leżąc na piasku. Szóstego, ostatniego nosorożca dzisiaj nie spotkaliśmy. Jak wytłumaczył nam nasz przewodnik, jest on najbardziej dziki i rzadko lubi się pokazywać ludziom.
Po tych atrakcjach wyruszyliśmy już w kierunku Windhuk. Po około 2 godzinach jazdy zatrzymaliśmy się w mieście Okahandja, na lokalnym targu pamiątek. Po zakupach pozostała nam już tylko niecała godzina drogi do stolicy Namibii. Najpierw pojechaliśmy na ostatnie zakupy do miejscowego SPARA, po czym udaliśmy się do naszego hotelu. Po krótkim odpoczynku pojechaliśmy na ostatnią kolację do restauracji, w której byliśmy już pierwszego dnia pobytu w Namibii. Tym razem wzięliśmy sobie z Ulą na pół szaszłyka z kilku rodzajów mięs: zebry, oryksa, springboka i kudu. W szaszłyku miało być też mięso z krokodyla, ale niestety dziś już go zabrakło. Drugim wybranym przez nas daniem był stek z żyrafy. Jedzenie było bardzo dobre. Jutro ostatni dzień naszego pobytu. Będziemy zwiedzać Windhuk i robić ostatnie, pamiątkowe zakupy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz