środa, 2 lipca 2025

Grecja – dzień 5 – Prom do Aten i podróż do Meteorów










Dzisiaj w zasadzie cały dzień upłynął nam na podróży, ale to wcale nie znaczy, że nie mam czego opisywać. Wręcz przeciwnie. Dzisiejszy dzień dostarczył nam naprawdę mocnego zastrzyku adrenaliny. Ale po kolei. Jak już pisałem, w związku z ośmiogodzinnym opóźnieniem naszego promu musieliśmy zrezygnować ze zwiedzania Aten. Na prom wjechaliśmy zgodnie z planem, czyli około godziny 4 rano. Od razu wzięliśmy klucz do kajuty i poszliśmy spać. Pierwszy przystanek prom miał na sąsiadującej z Karpathos wyspie Kasos, ale była jeszcze noc, więc nawet nie wychodziłem żeby pooglądać widoki. Dopiero gdy prom zatrzymał się na Anafi i potem na Santorini, to wyszedłem, żeby coś zobaczyć. Niestety widoki nie były jakieś oszałamiające, ponieważ statek dopływał do portów zlokalizowanych w dość odludnych miejscach obu tych wysp.

Dopiero gdy dopływaliśmy do portu docelowego, czyli do Pireusu, zaczęło się robić ciekawie. Z promu dostrzec można było Ateny i wzgórze Akropol. Ciekawy był też sam port w Pireusie, w którym cumowały ładne statki, z których najfajniejsze były wycieczkowe promy. Ponieważ prom przypłynął o czasie, to zdecydowaliśmy się przejechać przez centrum Aten, żeby choć z samochodu zobaczyć trochę greckiej stolicy. Co prawda niewiele widzieliśmy, ale można napisać, że Ateny mamy zaliczone. Oczywiście w mieście były spore korki, więc przejazd prze nie zajął nam około godziny.

Po wyjechaniu na autostradę udaliśmy się w kierunku Kalambaki, gdzie dzisiaj mamy nocleg. Z Aten, aż do samej Kalambaki prowadzi piękna, nowiutka autostrada, którą oddano do ruchu dopiero w kwietniu ubiegłego roku. I poniekąd z tym właśnie wiąże się nasza dzisiejsza przygoda. Jak to bywa z nowymi autostradami – są piękne, ale zanim pojawią się na nich stacje benzynowe, to musi upłynąć trochę czasu. Benzyny co prawda mieliśmy sporo i wszystko wskazywało na to, że bez problemu powinniśmy dojechać do naszego hotelu, ale jak to zwykle bywa, życie lubi płatać różne figle. Zanim jednak zaczęła się nasza przygoda, to najpierw cieszyliśmy się pięknymi widokami na autostradzie. Podziwialiśmy nowiutkie tunele oraz przepiękny zachód słońca. Po drodze zjechaliśmy na chwilę na parking żeby coś zjeść, a potem żeby zobaczyć pomnik Bitwy pod Termopilami i znajdujące sie tutaj gorące źródła.

Termopile, czyli „gorące bramy”, to miejsce o ogromnym znaczeniu historycznym i kulturowym, położone u stóp gór Kalidromos. To właśnie tutaj w 480 roku p.n.e. rozegrała się jedna z najsłynniejszych bitew starożytności – bitwa pod Termopilami, w której król Sparty Leonidas wraz z 300 Spartanami oraz grupą sprzymierzonych Greków stawił heroiczny opór armii perskiej króla Kserksesa. Pomimo druzgocącej przewagi liczebnej Persów, Grecy przez trzy dni bronili wąskiego przejścia, wykorzystując jego naturalne uwarunkowania. Ostatecznie, zdradzeni przez Efialtesa – miejscowego pasterza, który wskazał Persom górską ścieżkę omijającą wąwóz – zostali okrążeni i niemal całkowicie wybici. Leonidas i jego ludzie stali się symbolem odwagi, poświęcenia i wierności ojczyźnie. Najbardziej rozpoznawalnym punktem jest pomnik króla Leonidasa stojący przy głównej drodze, który przedstawia go w pozie wojownika. Obok monumentu znajduje się marmurowa tablica z napisem będącym cytatem z poety Symonidesa: „Przechodniu, powiedz Sparcie, że tu leżymy wierni jej prawom”. Tuż za pomnikiem znajduje się wzgórze Kolonos – miejsce, które tradycyjnie uznaje się za ostatni punkt obrony Spartan. Termopile to również miejsce naturalnych gorących źródeł siarkowych, które biją w tej okolicy od tysiącleci – to od nich wzięła się nazwa całej przełęczy. Źródła te są dostępne dla turystów i działają przez cały rok. Woda ma temperaturę około 30°C i charakterystyczny zapach siarki. Miejsce jest dość dzikie, a ponieważ byliśmy tam już po zachodzie słońca, to nikogo oprócz nas i.. jednego psa, tam nie było. Już chcieliśmy wchodzić do wody, ale zobaczyliśmy, że w kierunku źródeł idzie grupka czarnoskórej młodzieży rodzaju męskiego, więc poczuliśmy się troszkę nieswojo i woleliśmy odpuścić sobie kąpiel. Zdążyliśmy jeszcze nakarmić pieska szynką i ruszyliśmy w kierunku Meteorów.

Nie chcąc ryzykować nerwowego szukania stacji benzynowej postanowiliśmy zatankować na najbliższej stacji, na autostradzie. Zjechaliśmy więc na stację i… zobaczyliśmy stojące przed dystrybutorami pachołki i uciekającą panią z obsługi stacji, która szybko wbiegła do środka sklepu i zamknęła nam przed nosem drzwi. Okazało się, że stacja była czynna tylko do 22:00, a była właśnie godzina… 22:01. Nie przejęliśmy się zbytnio, bo do celu zostało nam około 60 kilometrów, a mieliśmy jeszcze jedną kreskę benzyny plus zapas. Założyłem więc, że spokojnie dojedziemy do hotelu. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy już po kilku kilometrach zapaliło się światełko rezerwy. Co prawda nie jechałem jeszcze nigdy wcześniej Renault Kangoo, więc nie wiedziałem czego można się po nim spodziewać. No ale przecież na rezerwie zazwyczaj można przejechać około 100 km, więc nadal byliśmy spokojni. Gdy zjechaliśmy w końcu z autostrady i do celu zostało nam już… 7 kilometrów nagle poczułem, że samochód… przestał jechać. Ponieważ byłem dosyć rozpędzony i było akurat nieco z górki, a w oddali zobaczyłem zjazd do hotelu, to nie zastanawiając się zjechałem z drogi i dosłownie dotoczyłem się na parking przed hotelem i dokładnie wtedy samochód stanął. Weszliśmy do recepcji i zaczęliśmy prosić obsługę hotelową o pomoc. Miły pan z recepcji wykonał kilka telefonów, po czym pojawił się jeden z pracowników hotelu i powiedział, że pojedzie i przywiezie nam zaraz benzynę. Wyjął z zaplecza kanister, wziął od nas pieniądze i po niecałych 15 minutach był już z powrotem z benzyną. Miał nawet lejek i na prędce zrobił kawałek węża ze szlauchu, po czym przelał nam benzynę do baku. Zostawiliśmy mu 10 euro w podziękowaniu za pomoc i mogliśmy bezpiecznie dotrzeć do hotelu. Okazało się, że do stacji zabrakło nam około… 2 kilometrów. Nie chcę nawet myśleć co by było, gdyby paliwa zabrakło nam 10 kilometrów wcześniej, w nocy, na środku autostrady… Mieliśmy naprawdę dzisiaj ogrom szczęścia w nieszczęściu. Ktoś lub coś musi chyba nad nami czuwać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz