Tegoroczny Babant zaczął się dla mnie na dobre tak naprawdę dopiero w sierpniu. Wcześniej byłem tutaj tylko kilka dni w czerwcu, kiedy rozkładałem przyczepę i kilka dni w lipcu, przed wyjazdem do Rumunii.
Już jadąc tutaj przeżyłem pierwsze przygody. Tuż za Przasnyszem wjechałem w potężną burzę z wichurą, którą na szczęście bardzo szybko przejechałem, choć niektóre samochody stały na poboczu i nie kontynuowały jazdy. Zresztą gwałtowne burze były nieodłączną częścią tegorocznego lata. Niestety okazały się także tragiczne w skutkach, jak ta, która powaliła 80 tysięcy hektarów (!) lasu na Pomorzu i niestety przyczyniła się do śmierci kilku osób, w tym 2 kilkunastoletnich dziewczynek z obozu harcerskiego, który nieszczęśliwie znajdował się na trasie trąby powietrznej.
Zaraz na początku mojego pobytu odwiedziłem w Pieckach O. z mojej klasy i jej rodzinę. Dzień był akurat upalny, więc spędziliśmy go nad jeziorem.
W tym roku odwiedzili nas również K. i N. z małą Helenką. Spędzali akurat urlop w okolicach Piszu i wpadli nas odwiedzić, ku uciesze wszystkich Babantowiczów. K. jadąc tu pomylił drogi i chcąc zawrócić w lesie zakopał się swoją mazdą tak, że musieliśmy po niego jechać i go wyciągać na holu. Jak co roku byli K. i K., choć w tym roku wpadli tylko na 3 dni, bo K. wracała akurat z Przystanku Woodstook, a potem grała na festiwalu w Ostródzie. Do B. przyjechał na 3 dni, swoim nowym mercedesem, K. z J., a później do M. jej chłopak F. oraz, też na 3 dni, jej znajomi z Warszawy.
Na długi sierpniowy weekend pojechałem do Warszawy po A. Przyjechała tutaj ze mną w sobotę rano. Oczywiście pływaliśmy w jeziorze, chodziliśmy na spacery i siedzieliśmy wieczorem przy ognisku. Ponadto w sobotę w Jeleniowie odbywał się festyn pod nazwą: „Dzień grzyba”. Były oczywiście tańce i zabawy, konkurs drwali oraz domowe jedzenie. Niestety nie doczekaliśmy się głównego dania, czyli dzika, który pojawił się dopiero późnym wieczorem, gdy my już wróciliśmy na pole. A w niedzielę wybraliśmy się do Olszyn koło Szczytna na targ staroci. Kupiliśmy niewiele ale za to pooglądaliśmy sobie różne różności. Później w Szczytnie zrobiliśmy jeszcze drobne zakupy i wróciliśmy nad Babant. Do Warszawy wróciliśmy w nocy z wtorku na środę.
W Warszawie musiałem zostać jeszcze dwa dni. Najpierw byłem w szkole i spotkałem się z L. Nic szczegółowego odnośnie ilości klas w nowym roku szkolnym jeszcze nie wiadomo, więc planu lekcji jeszcze nie robię. Prawdopodobnie będę go robić dopiero po radzie sierpniowej. W czwartek miałem natomiast planową wizytę w szpitalu na Szaserów. Na szczęście wszystko szybko załatwiłem i już koło południa mogłem znów jechać nad Babant.
Na 2 dni przyjechał do nas P., którego nie widziano tu od lat. A w ostatnim tygodniu na polu zrobiło się jak zwykle pusto. Większość osób wróciła już do domów. Ponadto zepsuła się pogoda i zrobiło się chłodno, wietrznie i deszczowo. Co prawda opady były przelotne, ale skutecznie psuły nam dobry nastrój. Mogłem więc w tym czasie spokojnie skupić się na uporządkowaniu zdjęć i plików w komputerze, napisaniu tej notki oraz poczytaniu książek pożyczonych od M.