sobota, 16 września 2023

Podlasie - Kraina Otwartych Okiennic i Białowieski Park Narodowy









Końcówka lata w tym roku jest przepiękna. Temperatury jak w środku lata. W związku z tym dzisiaj, razem z Ingą i Robertem, wybraliśmy się na Podlasie. Plan zwiedzania mieliśmy bardzo ambitny i nie wiedzieliśmy, czy wszystko co zaplanowaliśmy uda nam się zobaczyć w ciągu jednego dnia, ale nie martwiliśmy się tym za bardzo. Ustaliliśmy, że nie będziemy się spieszyć i zwiedzimy tyle, ile nam się uda. Wyruszyliśmy już po godzinie siódmej rano. Ani się nie obejrzeliśmy, a już byliśmy na obwodnicy Białegostoku. Po kolejnych 30 minutach wjechaliśmy już do Krainy Otwatych Okiennic.

Kraina Otwartych Okiennic znajduje się w dolinie Narwi na Podlasiu, pomiędzy Białymstokiem a Hajnówką. Jest to szlak wiodący przez trzy sąsiadujące ze sobą wsie: Soce, Puchły i Trześcianka. Wszystkie leżą w dolinie Narwi, która leniwie płynie przez Podlasie i przepięknie meandruje wśród okolicznych łąk, co mieliśmy okazję zobaczyć we wsi Puchły, wędrując po kładce koło cerkwi do platformy widokowej nad Narwią. Układ w każdej wiosce jest bardzo tradycyjny - niskie parterowe drewniane chaty, które stoją z reguły przy jednej głównej ulicy. Ten typ zabudowy to tak zwana szeregówka, bo domy stoją szeregiem, węższym bokiem do drogi. Region charakteryzuje się w tym, że w większości zamieszkały jest przez ludność prawosławną pochodzenia białoruskiego. Można to zaobserwować w niespotykanym w Polsce zdobieniu drewnianych chat nawiązującym do ludowej kultury rosyjskiej. Ich wyjątkowość polega na unikatowych i kolorowych dekoracjach snycerskich oraz zawsze otwartych okiennicach, skąd wzięła się nazwa krainy. Mieszkańcy wsi nie tylko kultywują swoje tradycje związane z budownictwem, ale także z gwarą oraz z folklorem.

Oprócz obejrzenia przydrożnych krzyży, przepięknych domów oraz jeszcze piękniejszych cerkwi, mieliśmy również okazję porozmawiać krótko z rdzennym mieszkańcem jednej ze wsi, który żalił się nam, że coraz mniej ludzi kultywuje tutejsze tradycje. No i jest jeszcze jedna rzecz która nas tutaj urzekła. To cisza, spokój i wolniej płynący czas... I chyba właśnie to stanowi o wyjątkowości tej krainy.

Na koniec zwiedzania Krainy Otwartych Okiennic pojechaliśmy do Skitu Świętych Antoniego i Teodozjusza Pieczerskich. Jest to jedyna istniejąca w Polsce prawosławna pustelnia. Wkraczając w progi tego mistycznego miejsca od razu czujemy jego niesamowitą energię. Zdecydowanie warto tu przyjechać bez względu na to jakiego jesteśmy wyznania. Skit w Odrynkach jest dość młodą pustelnią, która liczy sobie dopiero kilkanaście lat. Powstał w 2009 roku. Co ciekawe, jest to pierwszy prawosławny męski skit, czyli pustelnia, jaka powstała w Polsce po II wojnie światowej. My dojechaliśmy na parking znajdujący się tuż przy głównej bramie wejściowej, jednak w porze wiosennej jest to niemożliwe, gdyż cała okolica zalana jest wodą z wylewającej się o tej porze z głównego koryta Narwi. Wówczas do Skitu można się dostać jedynie od strony położonego na skarpie parkingu we wsi Ordynki, przez kładkę zbudowaną tu dopiero kilka lat temu. Wcześniej można było tu dotrzeć w porze wiosennej jedynie łódką.

Ze Skitu udaliśmy się już w kierunku Białowieskiego Parku Narodowego. Pierwszy przystanek zrobiliśy sobie na parkingu przy ścieżce edukacyjnej "Żebra Żubra", skad udaliśmy się na trzykilometrowy spacer w poszukiwaniu króla puszczy. Ścieżka Edukacyjna "Żebra Żubra" to najbardziej popularna trasa w Puszczy Białowieskiej. Podczas malowniczego spaceru po drewnianych kładkach i usypanej sztucznie grobli, możemy podziwiać dzikie tereny prastarego lasu. Pomysł utworzenia ścieżki w tym miejscu został zrealizowany już ponad 40 lat temu. Dziś ścieżka o długości 2,7 km prowadzi przez dzikie tereny puszczy. Mamy okazję zobaczyć tu zarówno podmokłe olsy, jak i bagienne tereny Puszczy Białowieskiej. Dodatkowo prawie połowę szlaku tworzą klimatyczne drewniane kładki. Dawniej kładka zbudowana była z nierównych dębowych oraz jesionowych desek, które ułożone były w sporych odstępach. Taki widok do złudzenia przypominał żebra, stąd też się wzięła jej nazwa - Żebra Żubra.

Żubra po drodze niestety nie spotkaliśmy, ale na końcu ścieżki znajduje się Rezerwat Żubrów, do którego oczywiście poszliśmy. Tutaj już musieliśmy zobaczyć żubry i tak też się stało, choć niestety nie w ich naturalnym środowisku, tylko za wysokim płotem... W Rezerwacie Pokazowym Żubrów Białowieskiego Parku Narodowego możemy oglądać praktycznie wszystkie ssaki, które naturalnie żyją w Puszczy Białowieskiej. Oprócz króla puszczy - żubra, swoje zagrody mają tu także koniki polskie, rysie, żbiki, wilki, sarny, jelenie, dziki, łosie oraz żubronie. Ten ostatni to krzyżówka żubra z bydłem domowym, co ciekawe wszystkie samce żubronia są bezpłodne. Jednak jeśli chodzi o wagę, to żubroń osiąga większe rozmiary niż żubr, może ważyć nawet 1300 kg!

Po powrocie do samochodu, rozochoceni spacerem po puszczy, pojechaliśmy kilka kilometrów dalej, na kolejną ścieżkę dydaktyczną - Szlak Dębów Królewskich. Ścieżka ta ma niecały kilometr długości i w całości prowadzi po drewnianych kladkach, pośród najstarszych puszczańskich dębów, których wiek określa się nawet na 500 lat. Każde z tych prastarych drzew nosi imię polskiego króla, albo jednego z książąt litewskich, którzy brali udział w bardzo popularnych w tamtych czasach polowaniach na terenie Puszczy Białowieskiej. Dodatkowo na tablicach informacyjnych pod każdym imieniem dębu mamy jego szczegółowe dane. Możemy poznać jaki jest jego wiek, wysokość i obwód, a dodatkowo przeczytać informacje o związkach każdego króla czy księcia z puszczą i terenami obecnego Podlasia.

Ponieważ Szlak Dębów Królewskich znajduje się na obrzeżach Teremisek, to po jego przejściu pojechaliśmy na chwilę pod dom Adama Wajraka. Dla tych co nie wiedzą, Adam jest moim kolegą z klasy licealnej. Nie pisałem do niego wcześniej że przyjedziemy, bo nie wiedziałem czy będziemy mieli czas. Niestety Adama nie zastaliśmy w domu, choć za płotem przywitał nas Lolek, więc zapewne Adam był, tylko musiał gdzieś wyjśc na chwilę. Szkoda, może zobaczymy się przy następnej okazji. Pojechaliśmy więc do Białowieży, gdzie zjedliśmy pyszny obiad w Gospodzie pod Żubrem, przy samym Parku Pałacowym. Ja zamówiłem sobie stek z jelenia z domowymi kopytkami - zapewne nie wszyscy czytający będą mnie za to lubić...

Po obiedzie ruszyliśmy już w drogę powrotną do Warszawy. Ale po drodze mieliśmy w planach jeszcze sporo do zobaczenia. Ale po kolei. Z Białowieży udaliśmy się w stronę Koterki, żeby zobaczyć znajdującą się tam cerkiew. Droga, długimi fragmentami prowadziła blisko granicy z Białorusią. W pewnym momencie byliśmy już tak blisko granicy, że mogliśmy spokojnie dostrzec zbudowany na granicy z Białorusią mur przeciw nielegalnym uchodźcom. Wygląda on potwornie i bardzo ponuro. Aż przykro było patrzeć. Sama cerkiew położona jest również przy samej granicy z Białorusią, na bagiennym terenie. Z jej powstaniem wiąże sie ciekawa historia. Jak powiadają miejscowe przekazy wszystko zaczęło się 18 maja 1852 roku, kiedy Franka (Eufrozyna) Iwaszczuk dostała objawienia w uroczysku Koterka. Młoda dziewczyna wybrała się na uroczysko, żeby zbierać szczaw. Nagle zobaczyła postać nieznanej jej kobiety, która powiedziała, że w dzień święty ludzie powinni odpoczywać, a nie pracować. Przestraszona dziewczyna szybko pobiegła do miejscowego duchownego, aby o wszystkim mu opowiedzieć. Nie miała wątpliwości, że widziała samą Matkę Bożą. Miejscowa ludność szybko postanowiła upamiętnić miejsce objawień Matki Bożej, więc postawili tu początkowo drewniany krzyż. Po 5 miesiącach władze cerkiewne zdecydowały, żeby krzyż przenieść na miejscowy cmentarz. Co ciekawe, od razu po jego wyjęciu, w dołku po krzyżu zaczęła pojawiać się woda, a później trysnęło źródełko, które szybko miejscowi uznali za cudowne. Przychodziły tu tysiące pielgrzymów, niosąc przy tym drewniane krzyże i modląc się o uzdrowienie. Zanotowano tutaj wiele uzdrowień. 19 maja 1909 roku zaczęto budowę cerkwi, która trwała zaledwie 3 lata. Pierwszymi ofiarodawcami byli leśnicy. Przekazali na budowę 284 sztuki potężnych sosen. Nie lada wyzwaniem była budowa potężnej świątyni na bagnach. Na szczęście budowniczowie poradzili sobie z tym świetnie. Dziś, po ponad 100 latach, możemy oglądać wciąż zachwycającą cerkiew, bez żadnych śladów pęknięć. Cerkiew wyróżnia się błękitnym kolorem mocno kontrastującym z zieloną barwą otaczającego ją gęstego lasu. Cały teren wokół cerkwi usiany jest wotywnymi krzyżami, które przynoszą tu pielgrzymi. Tuż przed świątynią stoi mała altanka z cudowną wodą. Do dziś można się jej napić lub obmyć chore miejsce, wierząc w jej lecznicze właściwości.

Przez cały okres pobytu w okolicach cerkwi byliśmy "pilnowani" przez policję. Byliśmy jedynymi ludźmi w okolicy, a ponieważ staliśmy praktycznie na samej granicy, to musieliśmy wzbudzić zainteresowanie pograniczników. Ponieważ nie okazaliśmy się przemytnikami uchodźców, to mogliśmy spokojnie odjechać w kierunku Grabarki. Do Świętej Góry Prawosławia dojechaliśmy około 19, czyli już po zmierzchu. Wieczorna pora, niwielka liczba ludzi oraz trwające w cerwi nabożeństwo ze śpiewami sprawiły, że miejsce to było jeszcze bardziej magiczne niż zapewne jest w rzeczywistości. Początek istnienia cudownego wzgórza Grabarka to czas zarazy, jaka panowała w 1710 roku na całym Podlasiu. Ogromne żniwo śmierci zebrała wtedy zakaźna choroba, z którą nikt nie mógł sobie poradzić, a była nią cholera. Aż pewnej nocy jeden starzec dostał we śnie objawienia. Ratunkiem dla ludzi miało być niewielkie wzgórze w okolicy Siemiatycz. Pogrążeni w rozpaczy i przerażeni wierni posłuchali głosu Boga i tłumnie ruszyli na pobliskie wzgórze. Z głęboką wiarą i nadzieją nieśli w rękach drewniane krzyże. Na miejscu pod wzgórzem obmywali się w niewielkim źródełku, modląc się przy tym żarliwie. Jak wielkie było ich zdziwienie i radość, kiedy okazało się, że aż 10 tysięcy osób uniknęło choroby. Wierni od razu uznali górę za świętą i w podzięce za cud wybudowali na jej szczycie niewielką kapliczkę, a później drewnianą cerkiew. Dziś Święta Góra Grabarka to sporych rozmiarów kompleks kilku budynków. Oprócz cudownego źródełka ze studnią, które jest u podnóża szczytu, reszta ważnych miejsc jest już na górze. Oczywiście większość ludzi zmierza tutaj do cerkwi Przemienienia Pańskiego. Jednak oprócz cerkwi na wzgórzu znajdziemy także prawosławny żeński klasztor, czyli Monaster św. Marty i Marii, który funkcjonuje na Grabarce już od 1947 roku. Na wzgórzu jest również druga cerkiew Ikony Matki Bożej “Wszystkich Strapionych Radość” z 1950 roku, parafialny cmentarz oraz trzecia cerkiew domowa, w której siostry modlą się w okresie zimowym. Na Grabarce działa też miejscowy sklepik z pamiątkami, w którym możemy zakupić wyjątkowe rękodzieła. Niekiedy na Grabarkę mówi się także "Góra Krzyży" i nic w tym dziwnego, bo przecież na wzgórzu wyrósł z nich już prawdziwy las. Szacuje się że krzyży, które otaczają cerkiew może być już ponad 10 tysięcy, ale nikt ich nigdy nie policzył. Ich ogrom tworzy prawdziwy labirynt. Te najstarsze krzyże, które stoją najbliżej cerkwi, wciąż noszą ślady po pożarze świątyni z 1990 roku, który był efektem celowego podpalenia.

Na koniec zwiedzania mieliśmy jeszcze jechać do Drohiczyna, ale było już zbyt późno. Ponieważ jechaliśmy już na rezerwie, to zdążyliśmy jedynie zatankować na miejscowej stacji benzynę, przejechać koło głównych atrakcji miasta i zdecydowaliśmy się wracać do domu. Trzeba będzie tu przyjechać raz jeszcze...

Większość materiałów do powyższego posta zaczerpnąłem ze strony plannawypad.pl

Puszcza Kozienicka i Kozienice