Tym razem byłem nad Babantem sam. Monika została w Warszawie. Przyjechałem w piątek wieczorem i niedługo potem siedzieliśmy już przy pralce, czyli przy ognisku. Z piątku na sobotę była sierpniowa pełnia. W nocy, kiedy wstałem na siku, Księżyc był akurat nad jeziorem. Udało mi się zrobić kilka fajnych zdjęć komórką.
W sobotę była przez cały dzień piękna, słoneczna pogoda, co w tym roku wcale nie jest oczywistością, bowiem tegoroczne lato w Polsce jest wyjątkowo chłodne i deszczowe. Oprócz tego, że kilka razy kąpałem się w jeziorze, to zdążyłem jeszcze pograć w "tajniaków", a wieczorem pojechałem z Jarkiem do Grześka na śledzie, żeby się z nim spotkać, pogadać i pograć w bilarda. A w niedzielę bardzo długo spałem, potem się wykąpałem, posegragowałem zdjęcia na komputerze i... znowu spałem. Bardzo leniwy dzień. Przed wyjazdem pojechaliśmy jeszcze raz do Grześka, żeby wyregulować stół do bilarda. Około 17:00 ruszyłem z powrotem do Warszawy. Zabrałem ze sobą Ulę. Jechaliśmy dosyć długo, bo sporo osób wracało z weekendu i dodatkowo na Stadionie Narodowym, koło którego mieszka Ula, był koncert i część ulic było zamkniętych dla ruchu, więc nawigacja usilnie próbowała poprowadzić mnie jakimiś dziwnymi objazdami. Nie dałem się jej, bo wiedzieliśmy, że gdy już dojedziemy do Warszawy, to zakazów już nie będzie. W domu byłem chwilę po 21.00.




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz