Dzisiaj cały dzień zwiedzaliśmy Mierzeję Kurońską. Pogodę mieliśmy wymarzoną – prawie bezchmurne niebo, ale nie było upału. Mierzeja Kurońska to wąski, długi na 98 kilometrów półwysep, w postaci piaszczystego wału. Oddziela ona Zalew Kuroński od otwartego Morza Bałtyckiego. W najszerszym miejscu ma prawie 4 km, a w najwęższym niecałe 400 metrów. Część południowa należy do Rosji, a północna do Litwy. Ze względu na obecną sytuację polityczną przejście graniczne między tymi dwoma państwami jest zamknięte. Na Mierzei znajdują się na drugie pod względem wysokości kompleksy wydm w Europie. W 2000 roku została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Pierwszymi mieszkańcami Mierzei byli podobno Wikingowie, którzy zamieszkiwali ją już około X wieku, ale jej nazwa pochodzi od bałtyjskiego plemienia Kurów, którzy do średniowiecza zamieszkiwali zachodnią część obecnej Litwy i Łotwy.
Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie na Martwych Wydmach niedaleko miejscowości Pervalka. Wstęp na nie jest płatny. Wytyczono tu częściowo drewnianą ścieżkę, ale ponad połowę trasy idzie się po samym piasku. Po drodze znajduje się symboliczny cmentarz nawiązujący do mieszkańców wiosek, które zostały w przeszłości całkowicie pochłonięte przez piach oraz częściowo zasypany przez piach wrak drewnianej łodzi. Na końcu ścieżki znajduje się malutka platforma widokowa, z której podziwiać można widok na Zalew Kuroński z jednej i Bałtyk z drugiej strony. Spędziliśmy tutaj trochę czasu, wylegując się na przyjemnie ciepłym piasku, ogrzewając się w promieniach słońca i podziwiając przepiękne widoki.
Z Martwych Wydm udaliśmy się prawie pod samą granicę z Rosją, do miejscowości Nida. Najpierw podjechaliśmy na kolejny obszar z wydmami, tym razem „żywymi”, czyli ruchomymi. Wstęp na nie jest darmowy. U góry znajduje się kilka stoisk z pamiątkami. Z platformy widokowej zlokalizowanej przy parkingu widać granicę z Rosją i znajdujące się po „tamtej” stronie odbiorniki. Warto wyłączyć tu transmisję danych, żeby nie było niemiłej niespodzianki. Na terenie wydm wyznaczono kilka tras spacerowych. Można iść brzegiem morza, albo zagłębić się pomiędzy piaszczystymi pagórkami. My wybraliśmy skróconą, kilkunastominutową wersję spaceru między wydmami.
Po atrakcjach „wydmowych” zjechaliśmy do miejscowości Nida. Dosyć długo szukaliśmy tutaj jakiegoś wolnego miejsca parkingowego, ale dzięki temu, klucząc po wąskich uliczkach miasteczka, mogliśmy podziwiać przepiękne, kolorowe drewniane domki tutejszych mieszkańców i znajdujące się przy nich charakterystyczne wiatrowskazy. Nida to największa miejscowość na Mierzei Kurońskiej. W Nidzie znajduje się małe centrum z supermarketem, kilka knajpek, muzeum bursztynu, kawiarnia, mały port i budki z lodami. Jest tutaj również latarnia morska. Gdy w końcu znaleźliśmy miejsce do zaparkowania, to udaliśmy się do knajpki, gdzie dziewczyny zjadły sobie chłodnik, a ja makaron z owocami morza.
Po powrocie do Juodkrante mieliśmy dwie godzinki odpoczynku w pokoju, po czym pojechaliśmy na tutejszą plażę. Ponieważ było już dosyć późno, to bez problemu znaleźliśmy miejsce parkingowe. Na plaży było już bardzo mało osób. Wiał za to dość silny wiatr i były bardzo duże fale. Ale ja przecież właśnie takie morze najbardziej lubię. Miałem więc sporo zabawy w wodzie i spędziłem w niej dobrych kilkanaście minut. Potem jeszcze poleżeliśmy sobie trochę na plaży i gdy zrobiło nam się już chłodno wróciliśmy do pokoju. Jutro już ostatni dzień naszej wyprawy. Ale po drodze mamy jeszcze zaplanowane zwiedzanie.