wtorek, 1 sierpnia 2017

Rumunia-Ukraina-Mołdawia - Dzień 15

Do pociągu wsiedliśmy pół godziny przed odjazdem. Pierwszy raz jechałem pociągiem z kuszetkami. Wagon z miejscami sypialnymi, którym jechaliśmy, nazywa się tutaj na wschodzie plackarta. Cały wagon podzielony jest na otwarte przedziały i w każdym takim przedziale jest 6 miejsc sypialnych: 4 łóżka w poprzek wagonu i 2 wzdłuż. Ja spałem na górze zgodnie z kierunkiem jazdy pociągu. Dzięki temu mogłem przez cała drogę obserwować mijane miejsca przez otwarte okno. Było gorąco, więc dość silnie wiejący wiatr nie przeszkadzał mi wcale, tylko nad ranem, kiedy zrobiło się chłodniej przymknąłem nieco okno. Na wejściu do wagonu wywieszony był rozkład jazdy pociągu z godzinami przyjazdu na poszczególne stacje i czasem postoju na nich. Niesamowite jest to, że pociąg na każdą kolejną stację wjeżdżał prawie co do sekundy o czasie. Gdyby tak mogło być w Polsce…. We Lwowie byliśmy o 10.10 i od razu poszliśmy do czekającego na nas autokaru. Pozostała nam już tylko droga na granicę, a później do Warszawy przez Lublin.

I tu zaczęła się nasza dzisiejsza gehenna. Wszak od dzisiaj w Polsce panują okropne upały, a na granicy okazało się, że niby nie ma dużo czekających autokarów, ale każdy kolejny przetrzymywany był niemiłosiernie długo przez celników. Gdy po dwóch godzinach, w końcu opuściliśmy granicę ukraińską, nie spodziewaliśmy się, że najgorsze dopiero przed nami. Polscy celnicy kazali nam czekać w potwornym upale, w pełnym słońcu, ponad 3 godziny. Dramat. Gdy już dojechaliśmy do stanowiska, każdy z nas musiał wyjść z bagażem i przejść przez bramki jak na lotnisku. Część z osób musiała wyrzucić zakupione na Ukrainie produkty pochodzenia zwierzęcego, wędliny, jajka i sery. Po 6 godzinach przebywania na granicy, w końcu udało nam się wjechać do Polski.

Polska przywitała nas upałem oraz przepięknym zachodem słońca. Do samego Lublina, gdzie wysiadało pięć osób, goniła nas burza. Na szczęście zdążyliśmy jej uciec, choć zahaczył nas kilkuminutowy deszczyk, z jednej z bocznych odnóg potężnego cumulonimbusa. W drodze do Warszawy zatrzymaliśmy się jeszcze dwa razy na krótkie siku. Na dłuższe postoje nie było czasu, bo zrobiło się już późno, a większość osób nie mieszka w Warszawie i musi dojechać jeszcze do domu, czasem nawet po kilkaset kilometrów. Niektórym przepadły niestety zakupione wcześniej bilety na pociąg lub autobus. Do Warszawy dojechaliśmy około 23. Dzięki uprzejmości A. kolegi, który mieszka w nowych blokach na Przasnyskiej, do domu wróciliśmy samochodem. Tak oto zakończyła się bardzo udana wycieczka z Wytwórni Wypraw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Poleski Park Narodowy - niedziela