poniedziałek, 26 maja 2014

Rejs "Pogorią" (część 2)













W środę rano wypłynęliśmy z kotwicowiska w Golfe de Porte i obraliśmy kurs na Imperię. No może nieco na wschód od Imperii, gdyż prognozy przewidywały silny wiatr od godziny 15 z kierunku wschodniego, więc chcieliśmy uzyskać jak najlepszą pozycję do późniejszego żeglowania. Prognozy sprawdziły się prawie co do minuty. Po 15 zaczęło wiać i do czwartkowego poranka płynęliśmy na żaglach.

W Imperii byliśmy w związku z tym wcześniej niż planowaliśmy. Na szczęście dostaliśmy zgodę na wcześniejsze wejście do portu i zatankowanie statku. W czasie tankowania dostaliśmy zgodę na wyjście do miasta. Oprócz zwiedzenia miasta, zrobiliśmy także zakupy. Po zatankowaniu Pogorii szybko wypłynęliśmy w stronę Lazurowego Wybrzeża, aby jeszcze przed zmierzchem dotrzeć na kotwicowisko w zatoczce przy Villefranche sur Mer, co nam się udało. Noc z czwartku na piątek załoga spędziła w tej przepięknej zatoczce, natomiast ja i B. spaliśmy w Nicei u A. Razem z L. i K. wieczorem pojechaliśmy jeszcze zobaczyć nowy stadion w Nicei i do Monaco. Okazało się, że w weekend odbywają się zawody Grand Prix Monte Carlo w Formule 1 i sporo ulic w Monaco jest pozamykanych. Dobrze, że to sprawdziliśmy bo właśnie na piątek mieliśmy zaplanowane zwiedzanie Monaco.

W piątek rano czekaliśmy już na resztę grupy w porcie w Villefranche sur Mer. Gdy wszystkich przetransportował już na brzeg Pogoriowy ponton udaliśmy się na pobliski dworzec kolejowy i pojechaliśmy do Monaco. Tyle razy już byłem u siostry we Francji, a dopiero pierwszy raz jechałem tam pociągiem! Podróż trwała zaledwie kilkanaście minut. Po wyjściu z dworca pierwsze co usłyszeliśmy to przeraźliwy ryk bolidów GP 2, które akurat odbywały swój wyścig. Okazało się, że wejście na zawody jest w tym dniu darmowe. Mieliśmy więc niepowtarzalną okazję pooglądać za darmo zawody, które robią na żywo naprawdę ogromne wrażenie. Ponieważ nie mieliśmy za dużo czasu, a chcieliśmy zwiedzić całe Monaco, to nasze kibicowanie trwało tylko kilkanaście minut. Potem poszliśmy na wzgórze zamkowe i stare miasto oraz zobaczyć budynek oceanarium. Po drodze na stadion AS Monaco zatrzymaliśmy się na posiłek w McDonaldzie. Na koniec naszej wizyty w księstwie obejrzeliśmy słynne kasyno. Na statek wróciliśmy około godziny 16.30. Jeszcze przed wieczorem dostaliśmy wraz z A. od bosmana zadanie umycia burty statku, która pobrudziła się ropą podczas tankowania w Imperii. Wisieliśmy na szelkach, siedząc jednocześnie na gumowych odbijakach i szorowaliśmy burtę. Mieliśmy przy tym sporo zabawy, no i dzięki temu, że zgłosiliśmy się sami, to mogliśmy się później jeszcze wykąpać w morzu - inni tego dnia nie dostali już zgody na kąpiel :). Wieczorem na statek gościnnie przypłynął L. i został z nami na noc. Przez prawie całą noc graliśmy z A. M. i B. w karty. Rano o 7.00 L. pojechał na turniej piłki nożnej.

Tak więc drugą z rzędu noc spędziliśmy w zatoczce koło Villefranche. Niestety nie mogliśmy wcześniej popłynąć do Nicei, gdyż nie mieliśmy zgody na wejście do portu. Od samego rana w sobotę klarowaliśmy żaglowiec. Czas do odpłynięcia minął nam błyskawicznie. Koło 16 wpłynęliśmy do portu w Nicei, ale nie mieliśmy już czasu na zwiedzanie miasta. Tuż przed obiadokolacją odwiedził nas jeszcze K. ze swoją dziewczyną. Zwiedzili sobie statek i poszli sami do miasta. My, po posiłku, musieliśmy już pakować swoje bagaże do autokaru. Z Nicei w drogę powrotną ruszyliśmy dokładnie o godzinie 19.00. Rejs był bardzo udany. Prawie cała załoga chcę się znów spotkać za rok!

wtorek, 20 maja 2014

Rejs "Pogorią" (część 1)













Nareszcie znalazłem trochę wolnego czasu żeby opisać zakończony w niedzielę szkolny rejs "Pogorią". W tym roku już po raz drugi, dzięki zorganizowaniu przez kapitana Ryszarda Ignaszaka i naszą szkołę (Gimnazjum nr 56 na Żoliborzu), mogliśmy udać się na rejs po Morzu Śródziemnym. W ubiegłym roku prawie cały wczesnomarcowy rejs upłynął nam pod znakiem deszczu i sztormowej pogody. Tegoroczny termin był zdecydowanie lepszy. Maj to przecież jeden z najładniejszych miesięcy w roku, tym bardziej na Morzu Śródziemnym!

Podobnie jak w roku 2013, tak i teraz początek rejsu był w Livorno - uroczym włoskim miasteczku niedaleko Pisy. Autokarem, bez przygód dotarliśmy tam w sobotę rano 17 maja. Po zaokrętowaniu i odbyciu podstawowego szkolenia mieliśmy czas na zwiedzenie miasteczka. Podobnie jak w roku ubiegłym w niedzielę przed obiadem zaplanowaliśmy zwiedzanie Pisy. Pogoda była piękna, Pisa i włoskie lody również wspaniałe. Po obiedzie, przy silnym wietrze, wypłynęliśmy z portu i obraliśmy kurs na Korsykę. Naszym celem było Bonifacio, na samym południu wyspy. Większość załogi od razu mocno odczuła silne kołysanie na żaglowcu. Wiatr nie ustępował do rana, jednak musieliśmy zmienić kurs i opływać Korsykę od zachodu, gdyż prognozy były nieciekawe - nad ranem wiatr miał całkowicie ucichnąć.

Tak też się stało. Od samego rana musieliśmy płynąć na silniku. Licząc na to, że może następnego dnia nam "podmucha" kapitan postanowił zatrzymać się w Calvi. Początkowo deszczowa pogoda, z każdą godziną stawała się coraz lepsza. Po południu zrobiło się na tyle ładnie i ciepło, że kilkanaście najbardziej zdeterminowanych osób poszło na plażę się wykąpać. Po kąpieli zwiedzaliśmy twierdzę i miasteczko, które przy zachodzącym słońcu i wieczornym oświetleniu prezentowały się niezwykle uroczo.

Następnego dnia rano opuściliśmy port przy bezwietrznej pogodzie. Już wtedy wiedzieliśmy, że podobnie jak rok temu nie uda nam się dopłynąć do Bonifacio, gdyż nie starczyłoby nam później czasu na dopłynięcie do Imperii, w której musieliśmy się stawić w czwartek do 14 na zakontraktowane wcześniej tankowanie paliwa. No cóż, może do trzech razy sztuka... i w przyszłym roku już nam się uda. Zamiast na południe obraliśmy kurs do pięknej zatoczki Golfe de Porto na zachodzie Korsyki. Tam zakotwiczyliśmy niedaleko plaży i resztę dnia spędziliśmy na kąpieli i plażowaniu. Najpierw pontonem dostaliśmy się do miasta Porto, gdzie zrobiliśmy zakupy i przy pięknej pogodzie opalaliśmy się na plaży i kąpaliśmy w morzu. Później jeszcze, korzystając z popołudniowego upału, kąpaliśmy się wokół statku, skacząc z niego do wody. Zabawa była wspaniała.

poniedziałek, 5 maja 2014

Majówka













Zbliżają się wakacje, więc coraz częściej gdzieś wyjeżdżam :).

Majówkę jak zwykle spędziłem z przyjaciółmi nad Babantem. W tym roku pogoda nas nie rozpieszczała. Noce były potwornie zimne, z przymrozkami, a w dzień też nie było za ciepło. Ale i tak nie mamy co narzekać. Przez 4 dni padało może z 20 minut, podczas gdy w większości Polski lało przez 2 dni.

B. wyjechali już w środę rano, ja i Dz. dopiero po pracy. Tym razem nie jechaliśmy razem. Na polu nikogo nie było - całe pole było dla nas. Nie mieliśmy więc problemu z rozłożeniem swoich nowych, wielkich namiotów. Są super! Wieczorem oczywiście obowiązkowo ognisko. W czwartek przyjechał K. K. i został do soboty. Codziennie chodziliśmy na spacery z psami. Ja z M. i H. oczywiście, bo P. ze względu na nogę nie mógł z nami chodzić a J. wiadomo - na wodzie łowił ryby :). Pierwszego dnia poszliśmy nad Mały Babant i na mostek. Psy oczywiście się kąpały! W piątek byliśmy też nad mostkiem, tyle że przy drodze na Kozłowo - kąpiel psia oczywiście zaliczona, a w sobotę poszliśmy "autostradą" do przepustów dla wody, żeby Fuga i Padzio mogli się pobawić, bo Łezka ma co do tej zabawy spore opory :).

W sobotę dodatkowo miałem zabawę z przyczepą. Okazało się, że całkowicie sparciała mi opona i już nie da się jej napompować, bo schodzi powietrze. Dobrze, że był ze mną Piotrek, bo mi pomógł założyć zapasowe koło. Sam miałbym z tym problem... W Jeleniowie spędziliśmy ponad 2 godziny.

Ponieważ pogoda nas nie rozpieszczała, to w niedzielę zebraliśmy się bardzo szybko i dużo wcześniej niż planowaliśmy wróciliśmy do Warszawy. Po drodze jeszcze zatrzymaliśmy się na stacji w Szczytnie, bo okazało się, że nie mam zapasowej żarówki, a wysiadło mi światło mijania.

Puszcza Kozienicka i Kozienice