niedziela, 5 czerwca 2016

Pogoria – dzień 12 i 13

Ostatni dzień pobytu na Pogorii upłynął nam prawie w całości na lądzie. Po przebudzeniu się, czekał nas niespotykany często widok. Zaraz obok nas, na nabrzeżu, stało zaparkowanych kilkadziesiąt różnych modeli Porsche. Prawdopodobnie był to jakiś zlot związany z rozpoczynającymi się właśnie dniami Bremerhaven. O 11 przyjechała następna załoga i do tej właśnie godziny musieliśmy posprzątać i udostępnić jej statek. Duże bagaże włożyliśmy do luków autokaru a podręczne zostawiliśmy w klasie i poszliśmy zwiedzać Zoo am Merr – Zoo nad morzem. Zoo w Bremerhaven jest malutkie i szczerze mówiąc żal mi było tych wszystkich zwierząt umieszczonych na tak małej powierzchni. No ale cóż, tak widać musi już być… Zoo nie zrobiło na nas większego wrażenia.

Po zwiedzeniu zoo udaliśmy się z T. na poszukiwanie Lidla. Nie wiem czemu wymyśliliśmy sobie akurat ten sklep, ale dzięki temu, że szukaliśmy go na pewno ponad godzinę, to zwiedziliśmy odległe od portu i centrum rejony miasta. Żeby było ciekawiej, po drodze minęliśmy kilka innych dużych supermarketów, ale nie – my musieliśmy do Lidla. A gdy już do niego dotarliśmy to zgodnie stwierdziliśmy, że nic w nim nie ma ciekawego… Ale przynajmniej przy okazji naszych poszukiwań odkryliśmy ładny park położony na obrzeżach centrum, tuż przy przepływającej przez miasto rzece Geeste. Spędziliśmy w nim ponad godzinę, zajadając kupione w sklepie czereśnie i popijając piwo.

Tak upłynął nam czas do obiadokolacji, po której pozostało nam już tylko nudne wyczekiwanie na odjazd autokaru, który zaplanowany był na godzinę 20.30. Jeszcze przed odjazdem zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia i punktualnie o czasie odjechaliśmy. Ponieważ do Warszawy było tylko około tysiąca kilometrów, to nawet nie zauważyliśmy, kiedy minęła nam podróż powrotna. Punktualnie o godzinie 8 rano byliśmy już w Warszawie, na Placu Wilsona. I tak zakończył się tegoroczny rejs Pogorią!

piątek, 3 czerwca 2016

Pogoria – dzień 11

Kiedy wstaliśmy rano na śniadanie widać już było w oddali zamglone sylwetki ogromnych żurawi w porcie u ujścia Wezery. Na czas naszej wachty przypadło wejście do portu w Bremerhaven po bardzo wąskiej drodze wyznaczonej bojami. Niestety jeden ze sterników nie wyrobił się przed zieloną boją i uderzyliśmy w nią prawą burtą. Całe szczęście, że uderzenie nie było centralne i boja nie dostała się pod śrubę statku, bo moglibyśmy przedwcześnie zakończyć rejs.

Po przygodzie z boją sterowanie przejęli już oficerowie, więc dalsza podróż przebiegła bez żadnych problemów. Przez jakiś czas płynęliśmy szerokim, pływowym estuarium Wezery, które zwężało się coraz bardziej wraz ze zbliżaniem się do Bremerhaven. Zanim zajęliśmy swoje miejsce przy portowej kei, musieliśmy jeszcze na chwilę stanąć w śluzie. Po przeprowadzeniu wszystkich manewrów mieliśmy trochę czasu do obiadu, który wykorzystaliśmy na wstępne pakowanie się przed jutrzejszą podróżą powrotną do Polski.

Po obiedzie udaliśmy się do Klimahaus, czyli do nowoczesnego interaktywnego muzeum, w którym pokazane było życie na Ziemi w różnych klimatach, z perspektywy ludzi zamieszkujących w różnych państwach i na różnych kontynentach. Muzeum mieści się w pięknym, nowym budynku, przypominającym z zewnątrz wielki statek, choć mi bardziej kojarzył się z halą sportową lub małym stadionem piłkarskim. Jego wystrój trudno jest opisać w kilku zdaniach. Niech jego wizytówką będzie kilkanaście zdjęć poniżej zrobionych w jego wnętrzu. Naprawdę warto odwiedzić Klimahaus, będąc kiedyś w Bremerhaven.

Po kolacji wybraliśmy się z osobami chętnymi do centrum miasta, które znajduje się, jak w większości miast portowych, zaraz obok miejsca cumowania Pogorii. Okazało się, że na głównej ulicy miasta wszystkie sklepy, oczywiście oprócz McDonalda, są już zamknięte. Przeszliśmy więc tylko przez całą ulicę, obejrzeliśmy najciekawsze miejsca, których nie ma tu zbyt wiele, bo miasto nie ma chyba zbyt bogatej historii i usadowiliśmy się w McDonaldzie, oczywiście głównie po to, żeby skorzystać z darmowego Wi-Fi i przy okazji zjeść sobie lody i frytki. Jutro już wyjeżdżamy. Rano ma przyjechać załoga na następny rejs i po obowiązkowym kilkugodzinnym odpoczynku kierowców ruszymy w drogę powrotną do Warszawy. Całe szczęście, że jesteśmy już niedaleko granic Polski. Okazuje się, że niż który towarzyszył nam przez większą część naszego rejsu z Cherbourga i który był odpowiedzialny za sztorm na Morzu Północnym, spowodował w Niemczech i w okolicach Paryża katastrofalne w skutkach powodzie.

Puszcza Kozienicka i Kozienice