sobota, 3 maja 2025

Majówka - dzień 4 - Bieszczadzkie Drezyny Rowerowe, Lesko i Sanok










Dzisiaj po śniadaniu pojechaliśmy do miejscowości Uherce Mineralne, skąd rozpoczynają się przejażdżki Bieszczadzkimi Drezynami Rowerowymi. Linia kolejowa nr 108 zbudowana w roku 1872, na której odbywa się przejażdżka drezynowa, wije się przez najbardziej malownicze i kulturowo bogate obszary Bieszczadów, oferując dostęp do niedostępnych dotąd zakątków tych gór. Jest to wyjątkowa okazja do odkrywania tych terenów z zupełnie nowej perspektywy, z dala od zatłoczonych szlaków i hałasu samochodów. Drezyny rozpoczęły swoją działalność w maju 2015 roku, kiedy to zostało otwarte największe tego typu przedsięwzięcie w Polsce i zarazem w Europie.

Niestety, w związku z trwającym remontem linii kolejowej w stronę Zagórza, niedostępna jest obecnie najdłuższa i zarazem najatrakcyjniejsza drezynowa trasa, w związku z czym musieliśmy wybrać dzisiaj krótszą, ale również dającą wiele pozytywnych wrażeń, trasę do Olszanicy. Drezyna Rowerowa to platforma o wymiarach 2,2-1,75 m. Składa się z dwóch miejsc do pedałowania (jak w rowerze) oraz dwóch miejsc na ławeczce. W czasie jazdy można się zmieniać, więc każdy z uczestników może brać aktywny udział w przejażdżce.

Trasa do Olszanicy ma długość 8,5 km w obie strony. Całość wycieczki, wraz z krótkim postojem na odwrócenie drezyn, trwa około półtorej godziny. Jest to trasa idealna dla rodzin z dziećmi oraz osób szukających aktywnego, ale niezbyt wymagającego wypoczynku. Podczas przejazdu można podziwiać malownicze krajobrazy Bieszczadów, w tym łąki, pola i okoliczne wzgórza. W jedną stronę trasa jest nieco bardziej wymagająca, bowiem prowadzi delikatnie pod górkę. Po dotarciu do Olszanicy, koło Pałacu Juścińskich, prowadzący wycieczkę odwracają drezyny, przygotowując je do drogi powrotnej. W tym czasie można kupić sobie lokalne specjały przygotowane przez okolicznych mieszkańców i sprzedwane "z samochodu". A dla miłośników piwa polecana jest wizyta w pobliskim browarze Ursa Maior, który mijamy po drodze. Jest on znany w okolicy z produkcji regionalnych piw inspirowanych naturą Bieszczadów. Wracając mogliśmy sobie "odpocząć" jadąc przez większość czasu z górki. Trochę też zmokliśmy, gdyż przez kilkanaście minut padał deszcz. Na szczęście nie był jakiś bardzo intensywny, więc dało się przetrwać :).

Po powrocie na stację w Uhercach Mineralnych wsiedliśmy do samochodów i pojechaliśmy w kierunku Leska. Po drodze do niego zatrzymaliśmy się jeszcze w dwóch miejscach. Pierwszym był Kamień Leski, zwany też przez okolicznych mieszkańców Kamieniem Diabła. Jest to dwudziestometrowy piaskowiec będący symbolem Leska. Ten duży monolit, zbudowany jest z piaskowca krośnieńskiego, znajduje się w miejscowości Glinne. Legenda mówi, że upuścił go w tym miejscu diabeł, który chciał zniszczyć jeden z tutejszych kościołów. Jednak pomysłów na temat jego pochodzenia jest bardzo wiele. Swój kształt zawdzięcza nie tylko działaniom natury, ale i człowieka. A o tym, że jego widok może wywołać silne emocje, świadczyć może chociażby fakt, że Kamień stał się inspiracją do wiersza Aleksandra Fredry „Kamień nad Liskiem”. Jest to także świetne miejsce do naturalnej wspinaczki skałkowej.

Drugim miejscem był niedawno oddany do użytku punkt widokowy na Wzgórzu „Baszta”, znajdujący się już w granicach Leska. Taras widokowy oddano do użytku w 2023 roku. Jest to drewniana, dwupoziomowa platforma o powierzchni około 132 m², wyposażona w tablicę z podpisanymi pasmami górskimi i szczytami, siatkę rekreacyjno-hamakową oraz lampy solarne. Z platformy można podziwiać panoramę Bieszczadów, w tym Połoninę Caryńską i Wetlińską, Smerek, Łopiennik, Osadzki Wierch, Chryszczatą oraz dolinę Sanu. Obok tarasu znajduje się sensoryczny plac zabaw dla dzieci.

W centrum Leska trafiliśmy akurat na przygotowania do obchodów święta Konstytucji 3 Maja. Przed rozpoczęciem uroczystości zdążyliśmy jeszcze zjeść ciastka i lody w lokalnej cukierni oraz przejść się po uliczkach miasteczka, oglądając między innymi Rynek z Ratuszem, nieczynny niestety i nieco zaniedbany Zamek Kmitów, Kościół Nawiedzenia NMP (w którym trwała akurat msza przed głównymi uroczystościami) oraz miejscową Synagogę, w której znajduje się Galeria Sztuki. Podczas powrotu do naszych samochodów na Rynku trwały już główne uroczystości, na czas których droga przez miasto została zamknięta. Mieliśmy okazję odśpiewać, wraz z lokalną orkiestrą, hymn Polski oraz Odę do radości, po czym pojechaliśmy na dalsze zwiedzanie. Na szczęście dobrze zaparkowaliśmy samochody i mogliśmy bez problemu wyjechać z miasta w stronę Sanoka.

Jednak zanim do niego dojechaliśmy, to zjechaliśmy na chwilę z głównej drogi, żeby zobaczyć ruiny zamku Sobień, malowniczo położone na wzgórzu nad Sanem. Początki warowni strzegącej szlaku wzdłuż doliny Sanu sięgają XIII wieku. W dokumentach pojawił się po raz pierwszy jako Soban, stanowiąc własność królewską. W roku 1389 zamek został nadany przez Władysława Jagiełłę rycerskiemu rodowi Kmitów. Prawdopodobnie tutaj odbywała się uczta weselna Króla Władysława Jagiełły podczas zaślubin z 3 żoną – Elżbietą Granowską z Pileckich (2 maja 1417). Zamek Sobień został zniszczony w 1474  roku. Od tego momentu zaczął popadać w ruinę, a rodzina Kmitów w 1515 roku zaczęła budowę kolejnej rezydencji – w Lesku. Dziś można zwiedzać tutaj już tylko ruiny zamku. Zachowała się jedynie część murów, resztki budynków mieszkalnych oraz brama wejściowa. Wzgórze ma dobre walory strategiczne, dlatego w okresie I wojny światowej wybudowano pod nim 2 bunkry linii Mołotowa. Całość objęta jest rezerwatem "Góra Sobień". Warto wspiąć się na zamkowe ruiny choćby po to, żeby zobaczyć z nich piękny widok na dolinę Sanu.

Dojeżdżając do Sanoka pierwszym obiektem, który rzuca się w oczy jest górujący nad miastem zamek. My jednak najpierw udaliśmy się do znajdującego się po drugiej strony Sanu skansenu. Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku, to unikatowa architektura polsko-ukraińska, prezentowana na obszarze 38 ha. Poznajemy tu bliżej kulturę z pogranicza wschodniej części polskich Karpat (Bieszczady, Beskid Niski i ich pogórza). Sektory podzielone są pod względem etnograficznym (Bojkowie, Łemkowie, Pogórzanie Wschodni, Pogórzanie Zachodni i Dolinianie), a cały obiekt posiada łącznie ponad 160 obiektów. Są to różnego rodzaju chaty, zabudowania gospodarcze, kuźnie, młyn, wiatraki, szkoła, zajazd, remizy strażackie i wiele innych.

Największe wrażenie robi odtworzony galicyjski rynek, z wiernie odwzorowanymi warsztatami rzemieślników, sklepami i innymi równie ciekawymi obiektami. W niektórych domach, w czasie trwającego sezonu turystycznego, można kupić różne pamiątki i wyroby rękodzielnicze oraz lokalne produkty spożywcze.

Na koniec pojechaliśmy zwiedzić centrum Sanoka. Jest to urokliwe miasto położone nad rzeką San. Jego historia sięga średniowiecza, a klimat miasta łączy wielokulturowe dziedzictwo z nowoczesnością. Przez wieki Sanok był miejscem styku różnych narodowości, religii i kultur – polskiej, łemkowskiej, żydowskiej i węgierskiej – co pozostawiło ślad w jego architekturze i tradycjach. Spacerując po centrum, warto zwrócić uwagę na Rynek z odrestaurowanymi kamienicami, klimatyczne uliczki i liczne kawiarnie, które tworzą przyjazną atmosferę. Sanok to również ważny ośrodek kulturalny. Odbywają się tu liczne koncerty, festiwale, a także wydarzenia poświęcone kulturze Karpat i pogranicza. W mieście działa też słynna fabryka autobusów Autosan, z ponad 190-letnią historią.

My udaliśmy się na początek na sanocki Rynek. W jego południowo-wschodnim narożniku znajduje się kościół i klasztor franciszkanów, będący jednym z najstarszych i najważniejszych zabytków sakralnych miasta. Historia obecności franciszkanów w Sanoku sięga XIV wieku. W latach 1372–1376, z inicjatywy księcia Władysława Opolczyka, za murami miejskimi wzniesiono drewniany kościół pw. Najświętszej Maryi Panny, który w 1377 roku został przekazany zakonowi franciszkanów. W 1384 roku kościół i klasztor przeniesiono w obręb miasta. Po pożarach w 1604 i 1632 roku świątynia została odbudowana w latach 1632–1640, a w 1717 roku rozpoczęto budowę murowanego klasztoru. Od 1782 do 1886 roku, po spaleniu się kościoła farnego, kościół klasztorny pełnił funkcję kościoła parafialnego.

Z Rynku przeszliśmy pod zamek. Pierwotnie gotycki, później przebudowany na styl renesansowy zamek to dziś siedziba Muzeum Historycznego w Sanoku, które funkcjonuje od 1934 roku. Co prawda, z dawnej budowli zachowała się jedynie część centralna, ale to wciąż bardzo ładnie prezentujący się obiekt. Zrekonstruowano częściowo wieżę, która pełni obecnie funkcję platformy widokowej, a w miejscu dawnego, rozebranego skrzydła zamkowego, zbudowano nową część muzeum. W zamku prezentowana jest twórczość Zdzisława Beksińskiego. Muzeum to też zbiór najcenniejszych w kraju ikon, kolekcja sztuki współczesnej, sztuki sakralnej kościoła rzymsko-katolickiego, ceramiki, militariów, sarmackiej sztuki portretowej oraz zbiorów archeologicznych.

Na koniec zwiedzania musieliśmy choć na chwilę udać się na słynną sanocką Ławeczkę Dobrego Wojaka Szwejka. Znajduje się ona przy ulicy 3 Maja, zwanej przez Sanoczan „deptakiem”. Nie jest to pomnik, lecz tak zwany atraktor, czyli obiekt, instalacja lub zjawisko mające przyciągać uwagę i zainteresowanie turystów lub przechodniów. I chyba rzeczywiście tę uwagę przyciąga, bowiem ławeczka była częściowo zniszczona. Rzeźba wykonana z brązu, upamiętnia wizytę w Sanoku tej fikcyjnej postaci. Jak pisze Jaroslav Hašek, żołnierze z Budziejowickiej Marszkompanii pojawili się w Sanoku na stacji kolejowej 15 lipca 1915 roku. Ławeczka ze Szwejkiem została odsłonięta w 2003 roku, między innymi w obecności wnuka Jarosłava Haška – Richarda.

Po zwiedzeniu Sanoka ruszyliśmy już w drogę powrotną do naszego ośrodka. Podczas jazdy na horyzoncie pojawiły się ciemne, złowrogo wyglądające chmury. Kilka kilometrów przed ośrodkiem zaczął padać deszcz, a wkrótce po naszym bezpiecznym dotarciu do pokoju rozpętała się potężna burza, która z niewielkimi przerwami trwała aż do późnej nocy. Cieszyliśmy się, że nasza wyprwa na Tarnicę miała miejsce w dniu wczorajszym, bo dzisiaj byłoby na szlaku nieciekawie. A tak, to mogliśmy sobie spokojnie zasiąść na obiad w hotelowej restauracji i patrzeć jak za oknem leje deszcz, błyska się oraz potężnie grzmi. Dzisiaj na obiad zjadłem krupnik i smażonego pstrąga. Pycha!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Babant czerwcowy