piątek, 25 kwietnia 2014
Projekt Żoliborz
środa, 23 kwietnia 2014
Wielkanoc w Nicei
Szalony pomysł wcielony w życie. Wielkanoc spędzona została przeze mnie, mamę i Łezkę wśród rodziny w Nicei. Ale zanim opiszę naszą wyprawę, to jeszcze nawiążę do skasowanego wcześniej wpisu. Odkryłem wspaniałą opcję zabezpieczania wpisów hasłem no i z niej skorzystałem, a wpis mógł pozostać na stronie bloga :). No to wracamy do wyjazdu...
W podróż ruszyliśmy w środę po południu, około 17.00. Zdecydowałem się jechać przez cały czas autostradą A2 na Berlin, a potem na południe Niemiec, do granicy z Austrią i Szwajcarią. Stamtąd już standardowo, przez przełęcz San Bernardino, potem Lugano, Mediolan i do Nicei. Droga minęła szybko i przyjemnie. Przez cały czas mieliśmy bezchmurną pogodę. Na spanie zatrzymaliśmy się raz i to tylko na godzinkę, gdzieś na parkingu w Niemczech. Miłą przerwę mieliśmy rano, na przełęczy San Bernardino w Szwajcarii. Słoneczna pogoda, temperatura -5 stopni, ale za to przepiękne widoki na ośnieżone jeszcze alpejskie szczyty. Łezka miała zabawę z gryzieniem śniegu, a ja porobiłem kilka zdjęć. Do Nicei dojechaliśmy o 13.30.
Pierwsze 2 dni spędziliśmy w domu. A. i E. pracowali, L. pojechał z dziewczyną do Amsterdamu (odwiozłem go w czwartek na lotnisko), jedynie K. był z nami. Jedynymi atrakcjami tych dni było wyjście z Łezką na plażę, na której bawiła się i latała za kamieniami. Do wody jednak wchodzić nie chciała - bała się a poza tym było... zimno i pochmurno. Wieczorami graliśmy w belota i gadaliśmy. Więcej czasu dla siebie mieliśmy dopiero w niedzielę i poniedziałek, kiedy A. i E. nie pracowali.
W niedzielę wszyscy wybraliśmy się do parku Estienne d'Orves, który znajduje się niedaleko Madeleine. Łezka mogła się wreszcie wylatać i spokojnie załatwić swoje potrzeby, co było trudne na zabetonowanej Madeleine. W poniedziałek rano poszliśmy nad morze z zamiarem wykąpania się. Ponieważ nadal było zimno i pochmurno, nie wiedzieliśmy, czy odważymy się wejść do zimnego o tej porze roku morza. Udało nam się jednak przemóc niechęć i chłód i wszyscy się wykąpaliśmy. Nawet Łezka weszła do wody. Po powrocie do domu i zjedzeniu obiadu położyłem się na 2 godzinki zdrzemnąć i około 17.00 ruszyliśmy z powrotem do Warszawy.
Wracaliśmy początkowo tą samą drogą, tylko tym razem postanowiliśmy wracać przez Wrocław i Łódź, aby ominąć płatną autostradę A2. Choć po drodze czasem troszkę padało, to podróż znów minęła nam spokojnie. Tym razem jechaliśmy kilka godzin dłużej, bo spaliśmy na parkingu w Niemczech aż 3 godziny, no i w Polsce był odcinek bez autostrady. W domu byliśmy około 16.00.
wtorek, 15 kwietnia 2014
Skasowany wpis i szalony pomysł
Z pewnych względów skasowałem dzisiaj jeden z moich wcześniejszych wpisów. Był bardzo osobisty i uznałem, że nie powinien tutaj istnieć teraz, gdy wiem, że dostęp do bloga mają moi znajomi :). Zainteresowani wiedzą o co chodzi ;). Niezainteresowani niech myślą.
Jutro jadę z mamą i Łezką do... Nicei. Na święta. Tak po prostu, na kilka dni. Pomysł szalony i zwariowany, całkowicie spontaniczny. A co tam, będzie na pewno fajnie!
Pozdrawiam wszystkich czytających i do następnego wpisu.
piątek, 11 kwietnia 2014
Zielona Szkoła - Mielno (część 2)
Środa to wycieczka do Kołobrzegu i rejs statkiem po morzu. Od rana jednak, podobnie jak i całą noc, mocno wiało i przewodnik powiedział nam w autokarze, że możliwy będzie jedynie rejs po porcie, bo żaden statek wycieczkowy nie ma pozwolenia od kapitanatu na wyjście z portu. Na pogodę nie ma rady. Podzieliliśmy się na 2 grupy i nasz autokar jako pierwszy wszedł na statek o wdzięcznej nazwie „Pirat”. Jakież było nasze zdziwienie, gdy kapitan zapytał nas czy chcemy wypłynąć w morze. Okazało się bowiem, że jakieś 10 minut przed naszym przyjazdem wiatr osłabł na tyle, że dostaliśmy zgodę na wypłynięcie z portu. Dzieciaki będą miały radochę – pomyślałem. Ja zresztą też, bo nigdy jeszcze nie płynąłem statkiem wycieczkowym przy tak dużej fali. I rzeczywiście tak było. Statek chybotał się jak szalony. Góra, dół, góra, dół i tak cały czas. Były momenty, gdy prawie cały dziób zanurzał się w wodzie a fale rozpryskiwały się na cały statek nie oszczędzając nikogo na górnym pokładzie. Niektórzy wymiotowali, inni mieli świetną zabawę, jeszcze inni modlili się o jak najszybszy koniec wycieczki. Wystarczyła niecała godzina rejsu, żeby poczuć ogromną siłę natury. Po rejsie statkiem mieliśmy godzinę czasu wolnego, na zakup pamiątek, lody w kawiarni i zwiedzenie okolic portu. Po obiedzie znów poszliśmy na basen, a wieczorem upragniony czas wolny. Większość chłopców (ja również) oglądała mecz Ligi Mistrzów w pokojowych TV.
W czwartek czekała nas najdłuższa wycieczka, do Wolińskiego Parku Narodowego i po drodze do ruin kościoła w Trzęsaczu. W Kołobrzegu zabraliśmy do autokarów zamówionych przewodników. Najpierw pojechaliśmy do Trzęsacza. Tam zobaczyliśmy słynne ruiny kościoła, znajdujące się na nadmorskim klifie. Kościół, jak powszechnie wiadomo, zbudowany został 1,8 km od brzegu morza i w wyniku stałego zabierania lądu przez morze znalazł się nad samym morzem. Obecnie brzeg jest umocniony betonem, a ruiny kościoła, a w zasadzie jego jedyna ściana, stały się atrakcją turystyczną. Szczerze mówiąc spodziewałem się czegoś więcej…
Pierwszym odwiedzonym przez nas miejscem na największej polskiej wyspie Wolin, był punkt widokowy na Górze Gosań. Wspaniała panorama morza i klifu na szczycie którego się znajdowaliśmy, wynagrodziły nam kilkuminutową, męczącą wspinaczkę na szczyt wzniesienia.
Kolejnym punktem zwiedzania było miasto Międzyzdroje. Obowiązkowym punktem wszystkich wycieczek, w tym i naszej było słynne molo i Aleja Gwiazd z odciśniętymi dłońmi znanych polskich aktorów. Po chwili czasu wolnego na molo wróciliśmy do autokaru i udaliśmy się w dalszą podróż. Kolejnym naszym celem było Wzgórze Zielonka, z którego roztacza się wspaniała panorama na wsteczną deltę rzeki Świny, łączącej Zalew Szczeciński z Morzem Bałtyckim. Na pierwszym planie widać było wyspy w delcie, zamieszkiwane przez niezliczone ilości ptactwa (my niestety, z racji kwietniowego terminu wycieczki, nie widzieliśmy ich zbyt wiele) a w tle nowo budowany gazoport w Świnoujściu. Nieopodal punktu widokowego znajduje się Jeziorko Turkusowe. Nazwa pochodzi od koloru wody. Nam niestety nie było dane go ujrzeć, gdyż pogoda na to nie pozwoliła. Ale jeziorko i tak ładne. Było ono ostatnim punktem naszej wycieczki. Wracaliśmy początkowo inną drogą, przejeżdżając obok miasta Wolin międzynarodową trasą S3. Dojeżdżając do Mielna zamgliło się na tyle, że momentami widoczność spadała poniżej 200 metrów. Wieczorem mieliśmy zaplanowane jeszcze ognisko i dyskotekę, w czasie której wszyscy pisali test wiedzy geograficznej. Ponieważ cały czas mżyło, ognisko odwołaliśmy. Dyskoteka też nie bardzo się rozkręcała, więc po napisaniu testu, około 23, zabrałem chętnych nad morze, gdzie w horrorowej, mglistej atmosferze pożegnaliśmy się z morzem.
W piątek pozostała nam już tylko droga powrotna do Warszawy. Podróż minęła spokojnie na oglądaniu filmów. Zaplanowany był oczywiście postój na parkingu z McDonaldem. Na miejsce dojechaliśmy przed 19. Za rok jedziemy najprawdopodobniej w Pieniny!
wtorek, 8 kwietnia 2014
Zielona Szkoła - Mielno (część 1)
W zasadzie to ten blog stał się blogiem podróżniczym. Piszę tylko wtedy, kiedy wracam z jakiejś wycieczki. Ale niech i tak będzie, może to lepiej...
Tak więc dzisiejszy wpis i zdjęcia będą ze szkolnej wyprawy nad polskie Morze Bałtyckie. 7 kwietnia pojechaliśmy do Mielna, do ośrodka "Syrena". Zanim jednak tam dojechaliśmy, po drodze zwiedzaliśmy przepiękny Toruń. Było nas w sumie ponad 130 osób! Jechaliśmy dwoma autokarami - jak zwykle ze sprawdzonej i pewnej firmy Emka Trans. Ponieważ miasto znamy dość dobrze, to nie zamawialiśmy dla dzieciaków przewodnika. Trasa przemarszu była standardowa. Najpierw Krzywa Wieża i spichlerze, później 3 bramy miejskie i ruiny zamku krzyżackiego z pięknym gdaniskiem. Ulicą Podmurną i Ciasną przeszliśmy pod Katedrę św. Janów, następnie ul. Mikołaja Kopernika doszliśmy pod jego dom, skąd udaliśmy się na staromiejski rynek, gdzie obejrzeliśmy oczywiście wszystkie pozostałe zabytki: Kościół św. Ducha, Kościół NMP, gmach Poczty Polskiej, Dwór Artusa, Ratusz Staromiejski, kamienicę Pod Gwiazdą no i oczywiście pomnik Mikołaja Kopernika. Pomnik flisaka z żabkami był niestety w remoncie. Dzieciakom pokazaliśmy rzeźbę Filutka, no i oczywiście osiołka. Potem był upragniony czas wolny i jak zwykle okupacja McDonalda na ul. Szerokiej. Niektórzy kupili także pierniki. Czas trwania wycieczki dobraliśmy idealnie, bo gdy doszliśmy z powrotem do autokarów zaczęło podać.
Na miejsce dojechaliśmy na kolację. Jedzenie w ośrodku, o czym już wcześniej wiedzieliśmy od kilku osób, było wyśmienite. Szwedzki stół na śniadanie i kolację i pyszne obiady. Ponieważ nasz ośrodek znajduje się praktycznie przy plaży, to po zakwaterowaniu wszystkich poszliśmy na chwilę na plażę – przywitać się z morzem.
Kolejny dzień to wycieczka do latarni morskiej w Gąskach. Po śniadaniu autokary nas tam zawiozły, ale postanowiliśmy wracaliśmy na piechotę plażą. Spore wyzwanie, bo to kilkanaście kilometrów. Pogoda była w miarę dobra. Ze względu na liczebność grupy latarnię zwiedzaliśmy na 3 tury. Po jej zwiedzeniu i zakupie pamiątek ruszyliśmy w trasę. Większość szła po piasku, ale byli i tacy, w tym i ja, którzy zdjęli buty i szli brzegiem morza po wodzie. Musieliśmy iść szybko, żeby zdążyć na obiad. Po drodze robiłem oczywiście mnóstwo zdjęć. Mijaliśmy Sarbinowo, Chłopy i Mielenko. Grupa rozciągnęła się na kilka kilometrów – jak to bywa przy takich spacerach po plaży. Niektórzy nie wytrzymali i zostali w Chłopach. Musiałem dzwonić po autokar, żeby po nich podjechał. Na miejsce doszedłem pierwszy. Drogę pokonałem w 2,5 godziny. Gdy patrzyłem do tyłu, to oprócz rozciągniętej grupy zauważyłem nadciągającą za nimi ogromną czarną chmurę. Ostatnie osoby miały ogromnego pecha. Dochodziły na obiad w strugach ulewnego deszczu, dopiero około 45 minut po mnie. Resztę dnia spędziliśmy już w ośrodku. Chętni udali się na basen, gdzie spędziliśmy prawie 2 godziny, a później do sklepu. Gdy szliśmy do sklepu zaczęło dość mocno wiać. Wracając poszedłem sobie sam na plażę, bo nikt nie chciał iść. Zbliżał się zachód słońca, więc wziąłem ze sobą aparat. Zachód był śliczny. Zrobiłem oczywiście mnóstwo ślicznych zdjęć.