W tym roku majówka, po roku przerwy, znów upłynęła pod znakiem Babantu. Ale tym razem byłem nad Babantem sam (to znaczy nie do końca sam, ale o tym potem). Dz. i B. nie przyjechali, bo wystraszyli się zapowiadanego zimna, a poza tym J. rozchorował się tuż przed majówką.
Ponieważ wiosna w tym roku nie rozpieszcza i właściwie cały kwiecień, z małymi wyjątkami, było zimno, to również na majówkę nie spodziewaliśmy się zbytnio optymistycznych prognoz. Tak też było. W tym roku przypadło 5 wolnych dni - od soboty do środy. Do ostatniego dnia zastanawialiśmy się, czy warto jechać, gdyż prognozy, jak już wspomniałem, nie były zbyt optymistyczne. Z decyzją zwlekaliśmy do samego końca, chociaż w moim przypadku musiała ona zostać podjęta nieco wcześniej. Dlaczego? Bo zapoznałem się tydzień wcześniej z dziewczyną z Mińska Mazowieckiego i zaproponowałem jej wspólny wyjazd nad Babant, na który się zgodziła. W związku z tym już w czwartkowe popołudnie zdecydowaliśmy, że pojedziemy, ale dopiero w niedzielę, bo w piątek i sobotę miał padać deszcz, a od niedzieli miało już być słonecznie, choć noce miały być zimne.
Ruszyliśmy więc w niedzielę i rzeczywiście, gdy dojechaliśmy na pole namiotowe przywitało nas słońce. Przed samym wjazdem na pole, zarówno od strony Rańska, jak i od strony Rybna wycięli całą polanę drzew. Zrobiło się niestety łyso i dziwnie. Obawiałem się tego widoku jadąc tam, ale na szczęście nie jest tak strasznie jak myślałem. Z naszego miejsca nie widać tak bardzo wycinki, ale ci, którzy rozbijają się w innej części pola mają już niestety zdecydowanie gorzej.
W niedzielę i poniedziałek wiał dosyć zimny i nieprzyjemny wschodni wiatr. Ale skoro wschodni, to znaczy, że wiał od strony lasu, więc prawie wcale go nie odczuwaliśmy i mogliśmy wygrzewać się w słoneczku siedząc na pomoście. W niedzielę przyjechali na chwilę na pole K. i D. ze znajomymi oraz M. i R. z tatą, mieliśmy więc przez chwilę towarzystwo. Wieczorem i na noc zostaliśmy jednak tylko we czwórkę: ja, A. i jej córka A. oraz oczywiście Łezka, która cały dzień latała za piłką.
Noc okazała się wyjątkowo zimna. Jak później powiedział nam miejscowy rybak, który przyjechał na pole we wtorek, były -30C. Wszyscy, łącznie z Łezką, mocno zmarzliśmy. Śpimy przecież w moim wielkim namiocie, bo przyczepy nie opłacało się ściągać. Ale za to w poniedziałek przez cały dzień było bezchmurne niebo i znów mogliśmy wygrzać się na słoneczku. Przyjechali też na kilka godzin K., T. i K. Wybraliśmy się tego dnia na kamyczki. Oczywiście Łezka musiała się wykąpać.
Noc z poniedziałku na wtorek też była zimna. We wtorek nie było już tak ładnie, niebo było zachmurzone, spoza chmur rzadko wychodziło słońce, ale deszcz na szczęście nie padał. Tego dnia na pole przyjechał W. z synem. A my poszliśmy sobie na spacer przez łąkę nad Mały Babant, potem na mostek nad Babantem na drodze do Rybna. Wracaliśmy przez domki w Babiętach, gdzie odwiedziliśmy mostek nad Babantem na drodze do Kozłowa. Na pole wracaliśmy przez Windows i Ciemną Ścieżkę, która po wycięciu na niej drzew już nie jest wcale ciemna.
Wieczorami oczywiście paliliśmy ognisko. Można nawet powiedzieć, że ognisko, z małymi przerwami, paliło się przez cały czas naszego pobytu, także za dnia. Na ognisku odgrzewaliśmy sobie przygotowane przez A. pyszne udka i schabowe oraz piekliśmy kiełbaski.
Środa przywitała nas całkowicie zachmurzonym niebem. Ranek upłynął nam na pakowaniu się. Jak tylko spakowaliśmy do samochodu ostatnie rzeczy zaczął siąpić deszczyk. Mieliśmy szczęście, że spakowaliśmy się całkowicie na sucho. Około 14 ruszyliśmy w drogę powrotną, ale przez Mrągowo. Pojechaliśmy na pizzę do Chaty Mazurskiej. Po jej zjedzeniu poszliśmy na chwilę nad Jezioro Czos, nad którym odbywał się pokaz młodzieżowej grupy teatralnej związany ze świętem Konstytucji 3 V 1791 roku. Po jego obejrzeniu poszliśmy na krótki spacer po mieście zakończony kupnem pysznych lodów w lodziarni Igloo.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilkę w Grabowie, żeby zrobić zdjęcia ładnym rzeźbom, które znajdują się w tej miejscowości. Dalsza podróż odbyła się już bez postojów. W Mińsku Mazowieckim byliśmy po godzinie 21, a ja dojechałem do domu około 23.
No to mnie trochę uspokoiłeś, że nie jest tragicznie, bo bałam się tej wycinki okrutnie. Miałam nadzieję, że czegoś się od Ciebie dowiem i nie zawiodłam się. Dzięki.
OdpowiedzUsuńUla - akurat jeśli chodzi o Wasze miejsce to chyba będziecie niestety mieli najgorzej... :(
OdpowiedzUsuń