Wczoraj na siatkówce w WiMLU złamałem sobie nogę w kostce. Standardowa kontuzja siatkarska - spadłem po ataku na nogę kolegi i wykręciłem sobie kostkę w prawej nodze. Nawet mnie nie bolało i myślełem, że może będzie ok, ale po chwili wyskoczyła mi duża gula i już wiedziałem, że sobie nie pogram. W Szpitalu Bielańskim spędziłem 5 godzin na SORze. Pewnie byłoby szybciej, ale tuż przede mną przywieźli jakiegoś mocno połamanego pacjenta i lekarz poszedł na operację, która trwała 4 godziny.
Po zrobieniu zdjęcia rentgenowskiego okazało się, że mam złamanie kostki przyśrodkowej kości piszczelowej. Na szczęscie niegroźne ale i tak lekarz wsadził mi nogę w gips, a w zasadzie w półgips. Za 11 dni idę na kontorlę i mam nadzieję, że mi zdejmą wtedy to cholerstwo z nogi. Tym bardziej, że mnie ta noga w ogóle nie boli. Mam nadzieję, że dostanę jakąś ortezę i będzie ok, tym bardziej, że muszę jechać jeszcze nad Babant zebrać przyczepę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz