W czwartek musieliśmy wstać i wyjechać bardzo wcześnie. Nie było to łatwe, zwłaszcza, że półfinałowy mecz Argentyny z Holandią skończył się rzutami karnymi dopiero koło pierwszej w nocy. My natomiast już o 5.30 wyruszyliśmy na podbój Morawskiego Krasu. Wizytę w oddalonej o ponad 160 kilometrów Jaskini Punkevni mieliśmy zarezerwowaną na godzinę 9.00, a w Skalnym Młynie, skąd odchodzą turystyczne pociągi trzeba być 40 minut wcześniej. Czas wyjazdu obliczyliśmy perfekcyjnie, bowiem na miejscu byliśmy o 8.15. Szczerze mówiąc liczyłem, że będziemy mieli trochę zapasu, ale Czeskie miasteczka i przejazd przez nie doprowadzał mnie czasem do rozpaczy… Zdążyliśmy szybko wykupić bilety, skorzystać z WC i wsiąść do elektrycznego pociągu, który zawiózł nas pod wejście do jaskini. Na parkingu w tym czasie zostali A. i E. z Łezką i zwiedzali na zmianę z nami, drugą z jaskiń Morawskiego Krasu – Jaskinię Katarzyńską. Jaskinia Punkvy wraz z Przepaścią Macocha i podwodnym płynięciem łódeczką była cudowna. Po jej zwiedzeniu pojechaliśmy jeszcze kolejką linową na górę Przepaści Macocha, aby zobaczyć ją z innej perspektywy, a następnie wróciliśmy tą samą drogą na dół i zmieniliśmy A. i E. w pilnowaniu Łezki. A. z E. wstęp mieli zarezerwowany na godzinę 12.00 i to też był dobry pomysł, bo ledwo co zdążyli na swoją godzinę. My w tym czasie, już bez mamy, która została z Łezką przy samochodzie, zwiedzaliśmy Jaskinię Katarzyńską a potem mieliśmy trochę czasu na zakup pamiątek i drobnego jedzenia. W drodze powrotnej do Pasterki zatrzymaliśmy się jeszcze na zwiedzanie trzeciej zaplanowanej w tym dniu jaskini – Jaskini Balcarka. Po jej zwiedzeniu została nam już tylko droga powrotna do Pasterki. W Kudowie Zdrój na stacji BP zjedliśmy jeszcze obiad, a właściwie już obiadokolację, zrobiliśmy szybkie zakupy w sklepie Dino i po dojeździe na miejsce poszliśmy szybko spać, bo następnego dnia rano czekała nas kolejna długa wyprawa, tym razem do czeskiej stolicy.
Do Pragi wyruszyliśmy o ósmej rano. Zatrzymaliśmy się na parkingu Skałka, nieopodal końcowej stacji linii metra A, którą dojechaliśmy na Hradczany. Znajomość Pragi się przydała – mogłem szybko i sprawnie oprowadzić wszystkich po przepięknej stolicy Czech. Pogoda nam sprzyjała, było nie za gorąco i nie padało, choć zapowiadali burze. Zwiedzanie zaczęliśmy od Zamku na Hradczanach. Pod zamek przybyliśmy dokładnie w południe, więc mieliśmy okazję do zobaczenia uroczystej zmiany warty.
Potem udaliśmy się do praskiej Katedry i na Złotą Uliczkę. Po zejściu z Hradczanów poszliśmy na Most Karola a potem na praską starówkę zatrzymując się oczywiście po drodze w kilku butikach z pamiątkami. Gdy dotarliśmy na ostatni punkt naszego zwiedzania - staromiejski rynek niebo przykryte już było czarnymi chmurami i zaczynało powoli padać. Szybko uciekliśmy do metra, przejechaliśmy jeden przystanek na gapę i wysiedliśmy na stacji Vaclavskie Namesti. Mieliśmy poszukać jakiejś fajnej czeskiej restauracji, ale wokół były albo same międzynarodowe sieciówki, albo bardzo drogie knajpy. Zdecydowaliśmy się więc ruszyć w drogę powrotną i znaleźć coś na trasie. Zaraz po zjeździe z autostrady, w jakiejś małej miejscowości, trafiliśmy na starą przydrożną knajpę pamiętającą jeszcze chyba czasy komunistyczne. Sympatyczna pani podała nam typowe czeskie dania, oczywiście obowiązkowo z knedliczkami i zadowoleni wróciliśmy do Pasterki.
W sobotę pozostał nam ostatni punkt wyjazdu – Adrszpaskie Skały. Przepiękne formacje skalne czeskich Gór Stołowych zwiedzaliśmy znów przy pięknej pogodzie. Po raz pierwszy miałem okazję przejść się wokół turkusowego jeziorka po dawnej kopalni piasku, Łezce udało się popłynąć łódeczką, mimo, że nie chcieli jej wpuścić „normalną” trasą. Poszedłem więc „od tyłu” i pan, który prowadził łódkę powiedział mi, że nas zabierze. W dalszej, trudniejszej części zwiedzania Łezka znów miała problemy z wejściem na jedne strome schody. Nawet na chwile próbowała z nich wejść prosto w przepaść ale na szczęście trzymałem ją na smyczy i szybko udało jej się wrócić na schody, po czym piszcząc weszła nie bez kłopotów na górę. Potem było już tylko lepiej, bo droga prowadziła już tylko na dół, a potem przyjemną drogą wśród lasu. Ponieważ zwiedzanie trwało dość krótko, to J. i M. postanowili jeszcze pojechać zwiedzić Błędne Skały i Kudowę Zdrój. Jak się później okazało zwiedzili tylko Kudowę, bo się rozpadało i zrezygnowali z wjazdu na Błędne Skały. Ale za to później poszli sobie na Szczeliniec. Ja natomiast skorzystałem z pięknego zachodu słońca i przed meczem wybrałem się z Łezką na Sawannę Pasterską, czyli przepiękną łąkę położoną między Karłowem, Pasterką, Szczelińcami Wielkim i Małym oraz Masywem Skalniaka. Widoki były przepiękne.
W niedzielę rano ruszyliśmy w drogę powrotną do Warszawy. Bez przygód wróciliśmy do domu. A. i E. w poniedziałek wrócili do Nicei, a ja miałem już we wtorek jechać nad Babant. Jednak M. zapytała mnie, czy nie mogę jechać trochę później, w niedzielę, by w tym czasie nad Babant mogła przyjechać M. Oczywiście zgodziłem się. Dzięki temu mogłem pomóc w szkole przy przygotowaniu organizacji, pojechać z mamą na badania, załatwić wszystkie swoje papierkowe sprawy, spotkać się z M., uzupełnić bloga i załatwić sprawy związane z moim sierpniowym wyjazdem do Gruzji i Armenii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz