czwartek, 11 czerwca 2020

Dolny Śląsk - czwartek












Koronawirus nadal nie odpuszcza, ale powoli zdejmowane są kolejne restrykcje, w tym ta, która zabraniała podróżowania. W Boże Ciało wybrałem się w tym roku na Dolny Śląsk. Zostałem zaproszony przez M. do Jordanowa Śląskiego, czyli kilkanaście kilometrów za Wrocław, w stronę Kłodzka. Pojechałem tam tylko na dwa dni, ale za to były one bardzo "intensywne".

Pierwszego dnia wybraliśmy się do Jawora i Świdnicy, aby zobaczyć tamtejsze drewniane Kościoły Pokoju. Ale zanim do nich dotarliśmy, to po drodze mieliśmy jeszcze trochę atrakcji. Najpierw zatrzymaliśmy się na chwilę przy zagrodzie z hodowlą strusi, którym zrobiliśmy małą sesję zdjęciową. Poźniej zatrzymaliśmy się przy drodze zrobić zdjęcia przepięknie kwitnących maków. Kolejnym przystankiem była tama na Zalewie Mietkowskim. Poźniej, trochę przypadkowo, przejeżdżaliśmy obok pałaców w Domanicach i Pyszczynie, a także przez Strzegom, gdzie znajdują się słynne kopalnie granitu.

W końcu dojechaliśmy do Jawora i pierwszego z kościołów Pokoju. Kościoły te zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 2001 roku. Mają one budowę szachulcową, niezwykłą historię powstania oraz wspaniałe, wykończone polichromiami wnętrza.

Oba kościoły powstały w II połowie XVII wieku, w następstwie pokoju westfalskiego. Wtedy to katolicki cesarz Ferdynand III Habsburg przyznał śląskim luteranom (nie bez silnego wpływu protestanckiej Szwecji) prawo do wybudowania Kościołów Pokoju. Powstały drewniane i niepozorne na zewnątrz, a ogromne i kilkukondygnacyjne w środku świątynie. Kościół w Jaworze ma 43,5 metrów długości, 14 metrów szerokości, 15,7 metrów wysokości i mieści 6000 osób, a kościół w Świdnicy ma 44 metry długości, 30,5 metrów szerokości i mieści 7500 osób, z czego aż 3000 to miejsca siedzące. Po zwiedzeniu kościoła przeszliśmy jeszcze kawałek po miasteczku i pojechaliśmy w stronę Świdnicy zatrzymując się jeszcze po drodze aby kupić truskawki i czereśnie. W Świdnicy zwiedziliśmy drugi kościół i wróciliśmy do Jordanowa Śląskiego.

To jednak jeszcze nie był koniec dnia, bowiem wieczorem poszliśmy na spacer po Jordanowie. Doszliśmy aż nad zalew, który obeszliśmy dookoła. Cały czas towarzyszyła nam ogromna chmura burzowa, jednak deszcz nas nie dopadł. Padać zaczęło dopiero, gdy wchodziliśmy po spacerze do domu. Mieliśmy dużo szczęścia, bo co prawda padało tylko kilka minut, ale z nieba leciała ściana wody.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Puszcza Kozienicka i Kozienice