piątek, 22 sierpnia 2014

Gruzja i Armenia - dzień 11, 12, 13 i 14

Dzień 11

Pierwsza część dnia to wycieczka do Ushguli, ponoć najwyżej położonej wioski w Europie (jeśli Gruzję liczyć jako Europę), wpisanej na listę UNESCO. Z Mestii mieliśmy wynajętą "marszrutkę" i skoro świt ruszyliśmy w 46 kilometrową trasę, która prawie w całości prowadziła przez szutrową i bardzo wyboistą górską drogę z przepięknymi widokami. W samym miasteczku, a właściwie wiosce mieszka tylko około 70 rodzin, a jego największą atrakcją są piękne widoki (między innymi na najwyższy szczyt Gruzji - pięciotysięcznik Szchara) oraz XII-wieczne wieże mieszkalno-obronne rozsiane po całej miejscowości. Zatrzymaliśmy się na herbatkę i kawę w "barze", a właściwie w jednym z domów, w którym pokój przerobiony był na bar. Po powrocie do Mestii zjedliśmy obiad i ruszyliśmy w drogę do ostatniego punktu naszego pobytu - do czarnomorskiego kurortu Batumi. Minęła nam ona szybko i spokojnie, z 1 postojem na drobne zakupy. W Batumi byliśmy około 21. Miasto zaskoczyło nas ogromną ilością świateł i kolorów oraz... korkami - pierwszymi w czasie naszego pobytu. Po rozlokowaniu się w pokojach hostelu i wzięciu prysznica wyszliśmy na krótki spacer po okolicy w poszukiwaniu knajpki, w której zjedliśmy drobną kolację.

Dzień 12

Po raz pierwszy od dawna mogliśmy trochę dłużej pospać. Śniadanie było "dopiero" o godzinie 9. Potem ruszyliśmy na podbój plaży w Batumi :). Były duże fale, ale wejście do wody okropne, bo kamieniste - gorsze kamienie niż w Nicei! Opalaliśmy się na wykupionych plastikowych leżakach do 15. Upał był okropny. Po plaży poszliśmy na kebaba, których tu pełno, bo przecież jesteśmy kilkanaście kilometrów od granicy z Turcją. Potem była godzinna drzemka w klimatyzowanym pokoju. Wieczorem poszliśmy do knajpy coś zjeść i zwiedzać Batumi nocą. Przeszliśmy prawie całą nadmorską promenadę z palmami, doszliśmy do centrum a wróciliśmy inną drogą.

Dzień 13

Po kolejnym późnym śniadaniu ruszyliśmy do ogrodu botanicznego, który znajduje się kilka kilometrów od centrum. Ogród jak ogród :), widoki ładne. Spędziliśmy tam około 3 godzin (z dojazdem) i wróciliśmy na obiad. A po obiedzie znowu plażka. Tym razem popołudniowa z oczekiwaniem na zachód słońca. Był śliczny. Potem jeszcze kolejny wieczorny spacer po Batumi, między innymi na grające fontanny, zakończony krótką wizytą w McDonaldzie. Jutro już ostatni dzień naszego pobytu...

Dzień 14

To ostatni dzień naszego pobytu w Gruzji i Armenii. Rano wybraliśmy się do miasta, żeby wjechać kolejką linową na szczyt, z którego roztacza się widok na całe Batumi. W kolejce było potwornie gorąco. Na górze zrobiliśmy sobie jak zwykle krótką sesję zdjęciową i wróciliśmy do hostelu. Musieliśmy się spakować i umieścić wszystkie bagaże w jednym pokoju. Wyjazd zaplanowany mieliśmy dopiero na wieczór, więc czas mijał nam bardzo powoli. Trochę gadaliśmy, trochę leżeliśmy, robiliśmy ostatnie zakupy na mieście, zjedliśmy obiad, no i wreszcie nastała godzina wyjazdu. Do Kutaisi, skąd odlatywał samolot do Pyrzowic, jechaliśmy wynajętą marszrutką. Na lotnisko dojechaliśmy około 1 w nocy. Ponieważ samolot odlatywał dopiero nad ranem, postanowiliśmy zdrzemnąć się jeszcze na przylotniskowym trawniku. Samolot odleciał punktualnie, lot minął bardzo spokojnie. W Pyrzowicach miałem szczęście zabrać się do Warszawy z kolegą dziewczyn, który po nie przyjechał. Nie musiałem więc czekać 7 godzin na samolot do Warszawy. W domu byłem już około godziny 13!

To był super udany wyjazd. Umówiłem się już wstępnie, że w przyszłym roku część naszej grupy będzie miała zorganizowany w lipcu 2-tygodniowy wyjazd na Islandię. Mam nadzieję, że się uda!

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Gruzja i Armenia - dzień 9 i 10

Dzień 9


Tego dnia musieliśmy wstać bardzo wcześnie. Czekała nas długa, dwuczęściowa droga w góry Kaukaz, do Mestii. A po drodze mieliśmy jeszcze troszkę do zobaczenia. Erewań pożegnał nas pięknym widokiem na Ararat. Po około godzinnej jeździe dotarliśmy nad Jezioro Sevan - największe jezioro w Armenii. Na pomoście zjedliśmy prowiantowe śniadanie a ja, jako jedyny z naszej grupy wykąpałem się w jeziorze. Jak na jedno z najwyżej na świecie położonych jezior (ponad 1950 m n.p.m.) woda była zaskakująco ciepła. Miała na pewno ponad 20 stopni. Gdy weszliśmy na wzgórze (a w zasadzie na dawną wyspę o nazwie Sevan), na którym znajduje się monastyr Sevanavank, zegarek P. wskazał nam wysokość 1972 m n.p.m.. Po przekroczeniu gór zatrzymaliśmy się w miejscowości Sanahin (to właściwie dzielnica przemysłowego miasta Alaverdi), w której znajduje się wpisany na listę UNESCO kościół z około X wieku. P. - nasz kolega doktor, wykładający historię sztuki powiedział nam, że to prawdziwa perełka! Niedługo potem przekroczyliśmy granicę i pojechaliśmy już prosto w stronę Kutaisi. Po drodze, w okolicach stolicy zatrzymaliśmy się tylko na obiad. Noc spędziliśmy w tym samym domu co pierwszego dnia. Oczywiście zjedliśmy kupionego wcześniej arbuza :) i wypiliśmy "grupową" wódkę.

Dzień 10

Pierwsza część dnia to kontynuacja drogi do Mestii. Gdy tylko wjechaliśmy w góry zaczęły się piękne, czasem groźne widoki. Najpierw jechaliśmy dość długo brzegiem sztucznego zbiornika Jvari nad rzeką Enguri, a następnie wzdłuż stromych i urwistych skał kanionu rzecznego. Momentami droga była zniszczona przez spływające po niej z gór strumyki oraz spadające na nią skały. Na szczęście była przejezdna.

Po dojechaniu na miejsce i rozlokowaniu się w pokojach zrobiłem sobie krótki, około półgodzinny spacer po uroczym miasteczku. Po obiedzie chętni wybrali się na spacer do lodowca Ushba (Uszba), a w zasadzie do jego jęzora, który spływał do pięknej doliny. Widok był nieziemski! Ale najpierw musieliśmy przejść długą, dość monotonną drogą do wiszącego nad rzeką mostka. Przed samym mostkiem złapał nas deszcz, na szczęście był to taki przyjemny, ochładzający w upale i tylko kilkuminutowy deszczyk. Z mostka droga prowadziła dość ostro pod górę, po lesie i wzdłuż potoku. W końcu las się skończył i ukazał się piękny widok na lodowiec i jego jęzor. Po ogromnym głazowisku doszliśmy pod samą bramę lodowcową, z której wypływał duży potok. Lód na dole był brudny, a do potoku z góry, co jakiś czas spadały wcale niemałe kamienie, więc musieliśmy być naprawdę czujni, żeby żadnym z nich nie oberwać! Po zrobieniu sobie sesji zdjęciowej ruszyliśmy w drogę powrotną. A wieczorem poszliśmy jeszcze do miasteczkowej knajpki.

Puszcza Kozienicka i Kozienice