środa, 13 sierpnia 2014

Gruzja i Armenia - dzień 5


Dzień 5

Po wczesnym porannym śniadaniu wyruszyliśmy na zwiedzanie Kachetii - jednego z regionów Gruzji leżącego na jej południowym-wschodzie, na pograniczu z Azerbejdżanem. Przepiękna widokowo droga ciągnęła się wzdłuż porośniętych wysuszoną trawą stepowych wzgórz. Podobno deszcz pada tu tylko dwa do trzech razy w roku, tak przynajmniej mówił nam nasz przewodnik. Jak zapewne się domyślacie jeden z tych dni był dokładnie dzisiaj :). Na szczęście deszczyk popadał tylko przez kilkanaście minut, a dzięki niemu nie odczuwaliśmy podczas zwiedzania upału.

Szutrowa i dziurawa droga skończyła się na samej granicy z Azerbejdżanem pod kompleksem znanych w Gruzji monastyrów o nazwie David Gareja. Po ich zwiedzeniu udaliśmy się stromą drogą obok kościoła na ostanie po stronie gruzińskiej wzgórze, do kapliczki o nazwie Betrubani Monastery. Przez większą część wydeptana ścieżka biegła wzdłuż metalowych słupków na granicy. Momentami trzeba było przechodzić na stronę azerską, bo inaczej nie dało się przejść. Tak więc przez zupełny przypadek (bo kierowca poprzedniej grupy, która była tydzień przed nami, powiedział, że nie będzie jechał po takiej dziurawej drodze i w efekcie nie zwiedzili oni tego kościoła) odwiedziłem też (choć tylko troszkę i nieoficjalnie) Azerbejdżan. Widoki ze szczytu wzgórza, na które weszliśmy były nieziemskie. Gdy już doszliśmy do kapliczki na samym szczycie, mijając po drodze groty, w których mieszkali żołnierze podczas częstych w tych rejonach konfliktów zbrojnych o pogranicze, przewodnik powiedział nam, że teren ten stale zmienia "właściciela". Gdy był tam 2 miesiące temu z grupą innych turystów zatrzymali go azerscy żołnierze i nie pozwolili dojść do kapliczki twierdząc, że to jest terytorium Azerbejdżanu. Nam jednak udało się tam dotrzeć bez przeszkód (choć sprawdziliśmy później w hostelu, że mapy google pokazują, iż teren ten rzeczywiście należy do Azerbejdżanu).

Kolejnym punktem zwiedzania był Monastyr Św. Jerzego w Bodbe i święte źródełko St. Nino koło Sighnaghi. Stamtąd zjechaliśmy do miasteczka na obiad w przytulnej knajpce (gdzie na zamówioną porcję kurczaka czekałem około 1,5 godziny, a gdy już ją dostałem to okazało się, że 1 porcja to cały kurczak :)). Po obiedzie zatrzymaliśmy się na chwilkę na punkcie widokowym poza miastem, gdzie przewodnik pokazał nam gruziński "Chiński Mur", liczący sobie kilka kilometrów.

Ostatnim punktem dnia było wzgórze górujące nad Tbilisi, z którego roztacza się cudowna panorama miasta. Dotarliśmy tam już po zmierzchu. Okazało się, że na wzgórzu znajduje się ogromny park rozrywki z karuzelami, restauracjami i wieżą widokową, którą widać z miasta. Zanim dotarliśmy do naszego hostelu obowiązkowym punktem było oczywiście kupno arbuza. Było z tym wiele śmiechu, gdyż szukając w sklepie, w wielkim koszu, dobrego i największego, przez przypadek wyrzuciłem jednego na podłogę i się rozwalił. Zebrali się od razu chyba wszyscy pracownicy sklepu, zaczęli zbierać go do siatki, łącznie z niewielkimi kawałeczkami, zważyli i kazali nam za niego zapłacić :).

Jutro jedziemy do Armenii!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Puszcza Kozienicka i Kozienice