sobota, 8 stycznia 2022

Wycieczka po Roztoczu - dzień 3










Dzisiaj kolejny dzień zwiedzania Roztocza. Jednak pierwsze zwiedzane dzisiaj przez nas miejsce wcale nie znajduje się na Roztoczu, bowiem był to najdalej na wschód wysunięty punkt Polski, czyli kolano Bugu koło Hrubieszowa, a konkretnie w okolicy przejścia granicznego we wsi Zosin. Żeby tam dojechać trzeba było się nieźle natrudzić i to zarówno pod względem orientacji w terenie jak i organizacji wyprawy. Dlaczego? Bo żeby trafić w to miejsce trzeba najpierw poczytać w Internecie gdzie ono dokładnie się znajduje i w którą gruntową drogę należy wjechać, żeby być jak najbliżej słupa granicznego nr 903. Ponadto należy zadzwonić dzień wcześniej do Straży Granicznej w Horodle i zgłośić chęć wizyty w tym punkcie, bo inaczej można narazić się na nieprzyjemności albo nawet na mandat, wszak jesteśmy w pasie nadgranicznym. Przy zgłoszeniu wizyty pogranicznikom należy podać imię i nazwisko wszystkich osób, które będą szły do słupa granicznego, swój PESEL i adres zamieszkania oraz markę, kolor i numer rejestracyjny samochodu, którym się przyjedzie. Trochę tego jest, ale naprawdę trzeba to zrobić, żeby w dniu wizyty być spokojnym i niczym się już nie martwić, poza telefonem do straży na kilka minut przed przyjazdem. Po wjeździe na gruntową drogę, w zależności od pory roku i stanu drogi, można dojechać jeszcze kilkaset metrów. My mieliśmy dziś szczęscie bo droga była zmrożona i dało się dojechać dość daleko. Dalej trzeba już pieszo około 10-15 minut. Po drodze, przy samej granicy nad Bugiem, mijamy krzyż poświęcony Janowi Pawłowi II, postawiony tu jako wotum dziękczynne w 2018 roku. Zaraz za krzyżem trzeba skręcić w lewo i iść wzdłuż Bugu kilkaset metrów. Stąd słup graniczny jest już dobrze widoczny. Sam słup graniczny numer 903 nie robi wielkiego wrażenia. Ot słup, jak słup - stojący na dość wysokim brzegu rzeki Bug. Jego numer oraz polskie godło widać tylko od strony ukraińskiej, czyli od strony z której potencjalnie ktoś może chcieć wejść na terytorium Polski. Po drugiej stronie stoi również słup, tyle że żółto-niebieski - ukraiński. Miejsce jest przede wszystkim atrakcją dla kolekcjonerów tego typu geograficznych osobliwości. Jeżeli kogoś takie rzeczy nie interesują, to może sobie darować ten spacer, chyba, że chce poobserwować sobie hasające tutaj, nie niepokojone przez nikogo sarenki.

Po wizycie na granicy ruszyliśmy już z powrotem, w kierunku Roztoczańskiego Parku Narodowego. Po ponad godzinie jazdy dojechaliśmy na parking przy Białej Górze, na której znajduje się wysoka wieża widokowa. Roztacza się z niej bardzo ładny widok na okolicę i można z niej, przy odrobinie szczęścia, zobaczyć pasące się koniki polskie. My niestety nie mieliśmy dziś tej odrobiny :(.

Z wieży widokowej na Białej Górze pojechaliśmy kilka kilometrów dalej, na inną wieżę widokową, tym razem nieco niższą, znjdującą się przy Rybakówce, z której oserwować mogliśmy Stawy Echo - kolejną atrakcję Roztoczańskiego Parku Narodowego. Pojechaliśmy też na chwilę do miejscowości Sochy, w której wjechałem w leśną drogę licząc na to, że uda mi się dojechać blisko punktu widokowego na szczycie Bukowej Góry. Jednak po przejechaniu kilkudziesięciu metrów okazało się, że dalsza jazda jest niemożliwa, w związku z czym zawróciliśmy. Jadąc do Zwierzyńca, zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilkę na parkingu przy plaży nad Stawami Echo.

W Zwierzyńcu zrobiliśmy sobie krótki spacer. Obowiązkowym punktem był oczywiście Kościół Na Wodzie i spacer wzdłuż brzegu jeziora. Kościół na Wodzie św. Jana Nepomucena to jedna z głównych atrakcji Zwierzyńca i całego Roztocza. Nazywany jest kościołem na wodzie lub na wyspie. Nie ma się co dziwić, że to miejsce przyciąga wielu turystów. Jego usytuowanie i okolica potrafi na każdym zrobić wrażenie. Dlaczego wybudowano go w takim miejscu? Żona III ordynata Jana Sobiepana Zamoyskiego, a późniejsza małżonka króla Polski Jana III Sobieskiego – Marysieńka zleciła wybudowanie w Zwierzyńcu stawu, na którym znajdować się miała wyspa z altaną. 100 lat później Tomasz Antoni Zamoyski wraz z żoną Teresą ufundowali nad stawem barokowy kościółek w intencji powrotu do zdrowia ordynata oraz jako wotum dziękczynne za narodziny oczekiwanego syna – Klemensa. Lokalizacja kościoła na jednej z wysp miała przypominać męczeńską śmierć św. Jana Nepomucena, który na rozkaz króla Czech Wacława IV zginął w wodach Wełtawy, nie chcąc ujawnić tajemnicy spowiedzi. Jego figury mają chronić przed powodziami i chorobami. Oprócz kościółka zobaczyliśmy trównież budynki zabytkowego Browaru Zwierzyniec.

Ponieważ po wizycie w Zwierzyńcu okzało się, że mamy jeszcze sporo czasu do zachodu słońca, to zdecydowaliśmy się pojechać jeszcze do oddalonego o około 10 kilometrów Szczebrzeszyna. A wiadomo, że "w Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie i Szczebrzeszyn z tego słynie". Miejscowośc ta, rozsławiona dzięki wierszowi Jana Brzechwy, sama w sobie nie jest jakaś piękna. Ale na pewno warto się tu na chwilę zatrzymać, choćby po to, żeby odnaleźć pomnik chrząszcza - i to nie jeden! Ten chyba najczęściej odwiedzany znajduje się w centralnym punkcie miasteczka, na rynku, tuź przed Ratuszem i został postawiony tu w 2012 roku. W mieście jest jednak jeszcze kilka innych pomników chrząszcza. Drugi, starszy pomnik, odsłonięty we wrześniu 2002 roku, znajduje się u podnóża Góry Zamkowej, przy źródełku naprzeciwko zabytkowego młyna położonego nad Wieprzem. Pomnik ten został wykonany z pnia lipowego przez uczniów Liceum Sztuk Plastycznych z Zamościa. Ma 3 metry wysokości i metr średnicy. Ciekawostką jest fakt, że w rzeczywistości oba pomniki, autorstwa Zygmunta Jarmuła, przedstawiają owada z rzędu prostoskrzydłych (pasikonika lub szarańczę), a nie chrząszcza.

Szczebrzeszyn był ostatnim punktem dzisiejszego zwiedzania. Po powrocie do Letniska Klocówka i krótkim odpoczynku dostaliśmy od gospodarzy, tak jak i wczoraj, przepyszny obiad, a potem pozostał nam już tylko leniwy i błogi odpoczynek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Puszcza Kozienicka i Kozienice