W naszym 4-gwiazdkowym hotelu mieliśmy dzisiaj przepyszne śniadanie, po którym ruszyliśmy w dalszą drogę. Nie mieliśmy dużo do przejechania, ale za to po drodze zaplanowaliśmy sporo zwiedzania. Już niecałą godzinę po wyjeździe z Tartu dojechaliśmy na parking nad Jeziorem Pejpus. Jest ono piątym największym jeziorem w Europie o łącznej powierzchni 3650 km2. Położone jest na granicy estońsko-rosyjskiej W najszerszym miejscu liczy sobie ono 50 kilometrów, południkowo zaś liczy sobie maksymalnie aż 140 kilometrów. Mimo, że byliśmy nad nim dosyć wcześnie, to było już na tyle ciepło, że mogłem spokojnie wejść sobie i w nim popływać. Dziewczyny w tym czasie siedziały sobie na kamiennym molo.
Po kolejnej godzinie byliśmy już w miejscowości Rakvere, w której znajduje się jeden z najciekawszych zamków w krajach bałtyckich. Został on zbudowany przez królów duńskich, prawdopodobnie na początku XIII wieku. W latach 1602-1605 był opanowany przez polską załogę. Przez długi czas był to jednak zamek krzyżacki. W ostatnich latach z zaniedbanych ruin zamku zrobiono interesującą atrakcję turystyczną – częściowo zrekonstruowano wnętrza, na zamku hodowane są zwierzęta gospodarskie, organizowane są pokazy rycerskie, a w sezonie działa kawiarnia. Niestety wejście na zamek jest dosyć drogie. Wstęp kosztuje aż 13 euro od osoby i stwierdziliśmy, że to zbyt wiele jak na zwiedzanie ruin, tym bardziej, że zamek z zewnątrz prezentuje się naprawdę ciekawie, a ponadto wokół niego znajduje się bardzo ładny park z licznymi alejkami, po których można sobie pospacerować i oglądać zamek z różnej perspektywy.
Po wizycie na zamku wjechaliśmy już na teren Parku Narodowego Lahemaa. Przypomina on z lotu ptaka koronę złożoną z czterech półwyspów: Juminda, Pärispea, Käsmu i Vergi wraz z zatokami: Kolga, Hara, Eru i Käsmu. Zajmuje powierzchnię 747 km2, z czego aż 262 km2 znajduje się w obrębie wód Morza Bałtyckiego. Obszar ten chroniony jest od 1971 roku. Jest to najstarszy park narodowy utworzony na terytorium byłego ZSRR. Pierwszym miejscem, w której się zatrzymaliśmy był piękny zespół pałacowo-parkowy w Palmse. To tutaj właśnie znajduje się nasz dzisiejszy nocleg. Pierwsze wzmianki o tej posiadłości pochodzą z roku 1510. Przez kolejne wieki należała ona do arystokratycznych rodów Niemców bałtyckich. Klasycystyczny pałac wybudowano w latach 1782–1784, po pożarze poprzedniej rezydencji. Park, założony w stylu francuskim, został powiększony w 1840 roku i zaprojektowany w stylu angielskim. Ma on wielkość 18 hektarów oraz niemal 60 kilometrów ścieżek spacerowych. W parku znajdują się także liczne budynki gospodarcze, m.in. gorzelnia, browar z 1820 roku, stajnie oraz dawne obiekty wypoczynkowe (pawilon zimowy, palmiarnia z 1870 roku i łaźnia z 1753 roku). W latach 20. XX wieku, w wyniku reformy rolnej, dotychczasowych właścicieli wywłaszczono. W okresie rządów sowieckich budynki użytkowano jako miejsce obozów wakacyjnych dla pionierów i nie dbano zbytnio o nie, przez co dość szybko niszczały. Remont rozpoczęto w 1975 roku i trwał on 10 lat. Obecnie cały zespół należy do państwa i jest udostępniony dla zwiedzających. Ponieważ w recepcji naszego hotelu nie było jeszcze o tak wczesnej porze nikogo, pojechaliśmy więc najpierw na dalsze zwiedzanie parku.
Najpierw pojechaliśmy zobaczyć Półwysep Käsmu. Zobaczyć tutaj można przede wszystkim wielkie głazy narzutowe. Estonia może poszczycić się największą liczbą eratyków spośród wszystkich państw europejskich. Półwysep Käsmu wraz z zatoką zyskał zaś miano „kamiennego pola”. Szlaki piesze rozpoczynają się w wiosce Käsmu, której historia sięga średniowiecza. Kiedyś podobno zamieszkiwali ją przemytnicy ryb i soli, teraz znajduje się tu m.in. Muzeum Morskie. Stąd właśnie rozpoczęliśmy nasz pierwszy spacer, na północny kraniec półwyspu. Podczas niego mogliśmy podziwiać tutejsze ładne domki, dziewiczą przyrodę półwyspu, wspomniane już eratyki (czyli głazy narzutowe), których jest tutaj naprawdę całe mnóstwo oraz oczywiście Zatokę Fińską należącą oczywiście do Morza Bałtyckiego.
Kilka kilometrów od Käsmu, nad zatoką o tej samej nazwie, położona jest popularna latem miejscowość Võsu, której największą atrakcją jest wielka plaża. My zajechaliśmy tutaj jednak z myślą zjedzenia obiadu. Niestety okazuje się, że w Estonii nawet latem, w środku sezonu turystycznego, trudno jest znaleźć jakąś restaurację, w której można zjeść porządny obiad. Znaleźliśmy jedynie budkę z fast foodem, w której dziewczyny zaspokoiły pierwszy głód, a ja kupiłem sobie loda. Kolejnym punktem naszego dzisiejszego zwiedzania był, Półwysep Pärispea i znajdujący się tam Jaani-Toma Suurkivi, czyli największym głaz narzutowy w całym Parku Lahemaa. Jego wysokość to 7,5 metra, a obwód 38 metrów. Znajduje się on w miejscowości Kasispea.
Ponieważ było jeszcze wcześnie, a my „zaliczyliśmy” już wszystkie zaplanowane na dzisiaj atrakcje, to postanowiliśmy kontynuować naszą podroż po Półwyspie Pärispea i udaliśmy się na Przylądek Purekkari (Purekkari Neem). Jest to najbardziej wysunięty na północ punkt Estonii. W okolicy znajdują się krótkie ścieżki oraz miejsce kempingowe, do którego prowadzi 3-kilometrowa leśna droga. Nasz wybór okazał się doskonały. Z parkingu udaliśmy się na spacer wąską groblą na przylądek. Po drodze musieliśmy się przeprawiać przez wystające ponad wodą kamienie, gdyż innej drogi po prostu nie było. Doszliśmy też do ogromnego głazu narzutowego, a w drodze powrotnej ja wykąpałem się w morzu, a dziewczyny odpoczywały sobie w tym czasie na jednym z tutejszych wielkich kamieni.
Po powrocie do samochodu ruszyliśmy już w drogę powrotną do Palmse, ale tym razem zachodnią stroną półwyspu, gdzie droga prowadziła długimi fragmentami nad samym morzem. Po rozpakowaniu się w pokoju pojechaliśmy zjeść obiad. Okazało się, że w upatrzonej wcześniej przez nas restauracji trzeba mieć wcześniejszą rezerwację. Na szczęście na terenie naszego kompleksu pałacowo-parkowego znaleźliśmy czynną jeszcze restaurację. Mimo, że w Internecie było napisane iż jest otwarta tylko do 18.00, to pani powiedziała nam, że możemy usiąść i że jeszcze nas obsłuży. Zjedliśmy więc całkiem dobry obiad i wróciliśmy do naszego hotelu. W międzyczasie trochę się rozpadało, a nawet raz zagrzmiało. Resztę wieczoru spędziliśmy więc w naszym pokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz