czwartek, 25 lipca 2024

Inflanty – dzień 5 - Saaremaa










Około godziny 7.00 rano obudził nas potężny grzmot przechodzącej nad nami burzy. Gdy po godzinie 9.00 szliśmy na śniadanie deszcz cały czas padał, a całe niebo było zaciągnięte ciemnymi chmurami. Trochę się martwiliśmy, bo dzisiaj przez cały dzień mieliśmy zaplanowane zwiedzanie wyspy Saaremaa. No ale wielkiego wyboru nie mieliśmy, trzeba było ruszać w drogę. Gdy wyjeżdżaliśmy spod naszego domu, to deszcz przestał padać, choć po drodze znów jechaliśmy w deszczu. Saaremaa to największa estońska wyspa i druga co do wielkości wyspa na Bałtyku. Nazwa Saaremaa nie jest oryginalna, bo oznacza mniej więcej tyle co „ziemia wyspy” czy „wyspiarska ziemia”. Saaremaa liczy sobie około 10 tysięcy lat temu, a w wyniku trwających ruchów płyt tektonicznych cały czas się podnosi, z prędkością około 2 milimetrów na rok. Wyspa nazywana jest często „Estonią w miniaturze”. Samochodem po Saaremie podróżuje się bardzo przyjemnie. Drogi są szerokie, dobrej jakości i przede wszystkim puste, nawet w środku sezonu turystycznego. Saaremaa z wyspą Muhu, na której śpimy, połączona jest kilkukilometrową groblą. Po jej przejechaniu od razu skręciliśmy z głównej drogi, bowiem już kilka kilometrów dalej znajdował się pierwszy punkt naszego zwiedzania, czyli miejscowość Orissaare, w której znajduje się boisko piłkarskie z rosnącym na środku dorodnym dębem. Widok naprawdę niespotykany. Po krótkim postoju na zrobienie zdjęć pojechaliśmy dalej.

Kolejnym punktem na trasie był skansen w miejscowości Angla. Po drodze znów rozpadał się deszcz, ale gdy dojechaliśmy na miejsce, to zaczęło się troszkę przejaśniać. Symbolem Saremy jest wiatrak i rzeczywiście, zwiedzając wyspę można się na wiatraki natknąć. Niestety większość z nich lata swojej świetności ma już dawno za sobą, ale niegdyś były ich na wyspie setki. Wspomniany skansen, to tak naprawdę pięć stojących wiatraków, które zwiedza się za kilka euro. Cztery z nich mają typową ssaremską konstrukcję, a jeden zbudowany został w stylu holenderskim. Bilet obejmuje pokaz produkcji mąki oraz degustację chleba i herbaty. Za dodatkową opłatą można także wziąć udział w warsztatach rzemieślniczych. My zrobiliśmy tylko kilka zdjęć wiatraków i pojechaliśmy dalej.

W drodze do kolejnej atrakcji wypogodziło się już na dobre. Jedną z największych przyrodniczych ciekawostek na wyspie jest zbiór dziewięciu kraterów meteorytowych o nazwie Kaali. Meteoryt, który je stworzył, mógł ważyć nawet 80 ton, a zderzenie miało miejsce kilka tysięcy lat temu i unicestwiło życie w promieniu kilku kilometrów. Średnica największego krateru wynosi 110 metrów, a znajdujące się w nim jeziorko Kaali w najgłębszym miejscu ma 6 metrów. W jego pobliżu odnaleziono wiele zwierzęcych kości, co najpewniej świadczy o pogańskich obrządkach i składaniu tutaj ofiar. Większość turystów ogląda tylko ten jeden krater. Pozostałe rozsiane są po okolicy, a o tym że są to kratery dowiadujemy się z tabliczek, które są przy nich umieszczone. Inaczej ciężko byłoby się domyślić, bowiem często są to po prostu niewielkie dziury w ziemi. Jedną z takich dziur mieliśmy okazję zobaczyć.

Spod krateru pojechaliśmy do Kuressaare. Jest to największe i w zasadzie jedyne większe miasto na wyspie i jednocześnie jedno z najbardziej turystycznych miejsc w Estonii. Uzdrowiskowy charakter Kuressaare ma swoje źródło w leczniczych błotach, które odkryto tu w XIX wieku. Warto wybrać się tutaj na spacer uliczkami starej część miasta. Co prawda jest ona niewielka, ale całkiem ładna. Do ważniejszych zabytków należą pochodzące z XVII wieku: „Dom Wagi”, Ratusz oraz Kościół św. Wawrzyńca.

Jednak największą atrakcją Kuressaare jest bez wątpienia znajdujący się tutaj Zamek Biskupi. Jest to najlepiej zachowana twierdza w tej części Europy. Zbudowany przez krzyżaków dla biskupów Ozylii, miał pokazać lokalnym poganom potęgę zakonu. Powstał w XIV wieku i podobno do tej pory wykorzystuje się w nim średniowieczny system ogrzewania. Zamek wygląda z zewnątrz trochę jak klocek z dwoma wieżami. Obecnie znajduje się w nim muzeum regionu poświęcone głównie historii i przyrodzie (Saaremaa Museum). My jednak, zamiast zwiedzać wnętrza zamku, zdecydowaliśmy się pójść na znajdującą się tuż za zamkiem plażę. Korzystając z pięknej pogody ja oczywiście wykąpałem się w morzu, a dziewczyny odpoczywały sobie w znajdującym się przy plaży parku.

Kontynuując nasze zwiedzanie Saaremy jechaliśmy dalej na południe, aż do miejscowości Sääre, w której to znajduje się najdalej na południe wysunięty punkt wyspy. Stoi tu również  najbardziej imponująca z latarni morskich na Saaremie. Jedna z najbardziej imponujących latarni morskich na Saaremie. Jest ona również najstarsza, jeśli wziąć pod uwagę jej pierwszą, drewnianą wersję z 1646 roku. Latarnia Sõrve była przebudowywana i rozbudowywana, a w czasie II wojny światowej – zniszczona. Obecna powstawała w roku 1960. Ma 52 metry wysokości i można na nią wejść za niewielką opłatą. My jednak na nią nie wchodziliśmy, tylko poszliśmy na koniec cypla, najdalej na południe wyspy jak tylko się dało. Weszliśmy nawet kilkanaście metrów w głąb morza! A ponieważ przy latarni znajdowała się restauracja, to postanowiliśmy właśnie tutaj zjeść dzisiaj obiad. Zamówiliśmy sobie tym razem ryby – flądrę i śledzie. Nie były one niestety nadzwyczajne, ale głód udało nam się zaspokoić.

Wracaliśmy tym razem zachodnim brzegiem Półwyspu Sõrve. Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilkę na plaży oraz przy klifie w Ohessaare, gdzie znajduje się mnóstwo poustawianych kopczyków z kamieni. Niektóre są naprawdę bardzo wysokie i wygląda to bardzo fajnie.

Ostatnim punktem naszej dzisiejszej objazdówki po Saaremie był klif Panga. Klif ten jest bardzo popularny wśród turystów. Znajduje się on na północy i jest najwyższym klifem na wyspie. Ma ponad 20 metrów wysokości i prezentuje się naprawdę okazale. Do naszego miejsca noclegu dojechaliśmy po godzinie 21.00.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Puszcza Kozienicka i Kozienice