niedziela, 22 grudnia 2019

Gambia, Senegal, Gwinea Bissau - dzień 2












Z hotelu wyjechaliśmy o godzinie 8 rano. Dzisiejsza droga była wyjątkowo długa i męcząca, ale prawie cały czas coś się działo.Po godzinie jazdy dojechaliśmy do granicy z Senegalem. Postój na granicy i załatwianie formalności trwało około 30 minut. Tutaj też wymieniliśmy pieniądze na franki afrykańskie, które są środkiem płatniczym w kilkunastu krajach Afryki, w tym także w Senegalu i Gwinei Bissau. Wymiana nastąpiła u „chodzącego kantoru”, którym był zapewne mieszkaniec pobliskiej wioski, krążący koło naszego busa z pokaźnym plikiem banknotów.

Po wjeździe na terem Senegalu udaliśmy się w kierunku kolejnej granicy, tym razem z Gwineą Bissau. Po drodze podziwialiśmy zmieniający się za oknem krajobraz. Z ciekawszych rzeczy można wymienić liczne kopce termitów, często o bardzo fantazyjnych kształtach, dużo baobabów, akacji, nerkowców i drzew kapokowych (kapokowców). Przy ujściach rzek i blisko brzegu Oceanu Atlantyckiego podziwialiśmy nieco wysuszone już rozlewiska (wszak trwa już pora sucha) oraz lasy namorzynowe (mangrowe). Ze zwierząt najwięcej było krów, kóz i dzikich świń oraz różnego rodzaju ptactwa wodnego, szczególnie przy rozlewiskach. No i oczywiście liczne wioski, w których podglądaliśmy z drogi jak toczy się w nich życie codzienne ich mieszkańców. Niedaleko granicy zatrzymaliśmy się na dłuższy postój, w jednym z większych miast Senegalu południowego – Ziguinchor. Tutaj, przy porcie, mieliśmy czas na toaletę, a także skorzystaliśmy z okazji i kupiliśmy sobie piwo i zimny napój z baobabu. Wrócimy jeszcze do tego miasta w drodze powrotnej do Gambii.

Drogi w Senegalu były znośne. Po dojechaniu do granicy z Gwineą Bissau znów musieliśmy poczekać na granicy, tym razem około 40 minut, bo do każdego paszportu musieli wbić wizę i pieczątkę. Choć droga do Bissau, czyli stolicy państwa miała tylko około 120 kilometrów, to podróż ta zajęła nam dziś najwięcej czasu. Wszystko oczywiście przez drogi, które w Gwinei Bissau są, delikatnie mówiąc, w złym stanie. No ale nie ma co się dziwić, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że jest to jedno z najbiedniejszych państw świata, które swoją niepodległość uzyskało dopiero w roku 1974, po 10-letniej walce ze swoim kolonizatorem – Portugalią.

W Bissau udaliśmy się bezpośrednio do portu, w którym czekał już na nas niewielki statek firmy Bob Fishing Club, którym popłynęliśmy w kierunku Wysp Bijagos. Rejs rozpoczął się krótko po godzinie 18 i trwał 2 godziny i 15 minut. Ocean był dzisiaj wyjątkowo spokojny, choć Atlantycki J. Do celu, czyli do resortu Bobs Fishing Club, na wyspie Rubane dopłynęliśmy już po zapadnięciu zmroku. Przywitała nas przesympatyczna właścicielka resortu i po zakwaterowaniu się w ładnych domkach poszliśmy na kolację. Po powitalnym drinku i aperitifach dostaliśmy sałatkę, a następnie danie główne – barakudę z zasmażanym makaronem i sosem. Na koniec podano nam jeszcze pyszny mus czekoladowy, a potem mogliśmy już w końcu spokojnie iść do swoich pokojów i odpoczywać. Jutro mamy śniadanie dopiero na godzinę 9.00, więc jest szansa, że się w końcu wyśpimy.

Na koniec jeszcze dwie informacje. Miałem rację co do tego, że nasz samolot nie wylądował w Maladze za pierwszym razem, tylko odbił i wylądował dopiero za drugim razem. Okazało się, że niektórzy nawet bardzo to przeżyli i się mocno bali, czego wcześniej nie wiedziałem. I druga rzecz – komarów trochę tutaj jest, ale nie biorę malarone. Po wnikliwym przeczytaniu ulotki leku stwierdziłem, że chyba lepiej być chorym na malarię, niż chorym po przyjęciu tego leku. A co będzie to zobaczymy. Nawet nie jestem w stanie powiedzieć, czy jakiś komar mnie już ugryzł, czy jeszcze nie. I to tyle na dzisiaj. Jutro płyniemy zwiedzać okoliczne wyspy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Poleski Park Narodowy - niedziela