Dzisiaj mieliśmy wyjątkowo intensywny wycieczkowo dzień. Po śniadaniu pojechaliśmy na przystań nad rzeką Casamance, by wybrać się w rejs na wyspę Ehidje, zagubioną gdzieś pośród rozlewisk. Po drodze mogliśmy zobaczyć bieliki afrykańskie, czaple, kormorany, a nawet pelikany, no i oczywiście ciągnący się na obu brzegach rzeki las namorzynowy. Po pół godzinie płynięcia dopłynęliśmy na wyspę.
Najpierw zabrano nas na pokaz zbierania wina palmowego, oczywiście z jego degustacją. Następnie poszliśmy w kierunku wioski, w której oglądaliśmy między innymi kościół katolicki, ołtarz (miejsce kultu) znajdujące się obok olbrzymiego kapokowca oraz domy, w których mieszkają miejscowi. Na koniec poszliśmy do baru nad rzeką, przed którym mieliśmy okazję raz jeszcze zobaczyć miejscowe tańce. Ponieważ w barze spędziliśmy ponad pół godziny, to ja skorzystałem z okazji i poszedłem wykąpać się w rzece.
Po powrocie na przystań pojechaliśmy do restauracji na zamówiony jeszcze wczoraj lunch. Ponieważ złożyliśmy bardzo różne zamówienia, to postanowiliśmy się wszyscy podzielić i mogłem skosztować zarówno moje gambasy (duże krewetki), jak i inne specjały, takie jak: krab, miętus, i małe krewetki w sosie. Dodatkowo przygotowane były jeszcze bardzo dobre sałatki i przystawki a w międzyczasie kupiliśmy jeszcze przepyszne fruit de la passion, którymi również się zajadaliśmy.
Po lunchu podjechały po nas terenówki i udaliśmy się na przejażdżkę nimi, częściowo po okolicznych wioskach a częściowo po plaży. Mijaliśmy także ogromny targ rybny zlokalizowany praktycznie na plaży. Koniec wycieczki terenówkami miał miejsce przy lesie starych kapokowców, które razem wyglądały zjawiskowo. Przy tych ogromnych drzewach, które są symbolem Południowego Senegalu i prowincji Casamance rozpoczynał się również nasz spacer po wiosce Diembereng. Ponieważ dzisiaj jest Boże Narodzenie, to mieliśmy wyjątkową okazję zobaczyć mieszkańców wioski, w tym również tych najmłodszych, ubranych w bardzo ładne, odświętne stroje.
Koniec naszej wędrówki nastąpił w centralnym miejscu wioski, na rondzie, którego centrum stanowi najstarszy i największy w wiosce kapokowiec. Wokół ronda znajdują się także liczne sklepiki oraz pomnik poświęcony katastrofie statku pasażerskiego, płynącego z Ziguinchor do Dakaru, która miała miejsce w 2002 roku, a w której zginęło ponad 1500 osób, z czego około 20 było mieszkańcami wioski Diembereng
Wracając zatrzymaliśmy się jeszcze na 20 minut w Cap Skirring. Przed kolacją poszedłem oczywiście jeszcze wykąpać się w oceanie. Dzisiaj nie było tak silnych prądów jak wczoraj, więc spokojnie mogłem sobie pójść daleko w głąb oceanu, by szaleć sobie na ogromnych falach. W wodzie spędziłem znów dobrą godzinę. Gdy zeszliśmy na kolację zgasło światło i musieliśmy jeść przy świecach. Dodatkową atrakcję, poza jedzeniem, stanowiły przylatujące do świec różne dziwne owady: modliszki, patyczaki, świerszcze, chrabąszcze i żuki. Jeden z żuków był naprawdę olbrzymi i przypominał egipskiego skarabeusza (jeśli to nie był właśnie on). Niedługo idziemy spać, a światła nadal nie ma. Dobrze, że bateria w laptopie była naładowana, to mogłem dokończyć pisać dzisiejszą notkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz