środa, 8 lipca 2020

Spływ Brdą - dzień 5















W nocy znów padało. Na szczęście rano wypogodziło się i prawie cały dzień płynęliśmy przy ładnej pogodzie, choć dzisiaj było chłodno. Tylko momentami padał przelotny deszczyk, na szczęście bardzo krótko.

Dzisiaj mieliśmy do przepłynięcia najdłuższy jak na razie odcinek, bo ponad 20‑kilometrowy. W pierwszej połowie rzeka najpierw płynęła dość szybko, by po około 5 kilometrach zwolnić. W tym miejscu Dolina Brdy stała się szersza, płynęła licznymi zakolami i tworzyła starorzecza. W połowie drogi zatrzymaliśmy się na przerwę, na polu namiotowym „Gołąbek 2”. Jednak długo tam nie posiedzieliśmy, bo bar był nieczynny, a ponadto zaczął siąpić deszcz.

Od tego miejsca rzeka wyraźnie przyspieszyła, w jej korycie raz po raz pojawiały się powalone w poprzek niej drzewa, które utrudniały płynięcie. Mieliśmy przedsmak dnia jutrzejszego, kiedy to będziemy pokonywać dwa najtrudniejsze odcinki na szlaku Brdy oznaczone w przewodniku wykrzyknikiem.

Na tym odcinku wywrotek jednak nie było, choć kilka razy było naprawdę blisko. I nie dotyczyło to tylko młodzieży. Ja również w pewnym momencie zaplątałem się w nisko zwisające nad wodą gałęzie, zahaczyłem je wiosłem i prawie wleciałem do wody. Prawie, bo w ostatniej chwili wypuściłem z rąk wiosło i to mnie uratowało, choć przez jakieś następne 100 metrów musiałem płynąć z nurtem rzeki bez wiosła. Na szczęście nie płynąłem ostatni i chłopcy płynący za mną podnieśli i podali mi wiosło i znów mogłem płynąć dalej. W tym roku płynę kajakiem jedynką i nie jest on niestety tak stabilny jak rok i dwa lata temu. Pozostali też mają nieco inne kajaki niż na Krutyni i Czarnej Hańczy. One również są trochę mniej stabilne niż te z lat ubiegłych, stąd może te dwie wcześniejsze wywrotki.

Od mostu drogowego w Plaskoszu na trasie Tuchola – Tleń nurt wyraźnie zwolnił i dalszą część drogi do Tucholi (a właściwie do Rudzkiego Mostu) mogliśmy płynąć już bez nadmiernego skupiania się i to nas zgubiło, a konkretnie mnie… Gdy dopływaliśmy do mostu kolejowego na trasie Tuchola – Wierzchucin, na prostej „drodze”, zacząłem rozmawiać sobie z dziewczynami. W pewnym momencie wpłynąłem pod gałęzie, które okazały się „twardsze” niż przypuszczałem. Kiedy zahaczyłem o nie wiosłem od razu zrozumiałem co się zaraz ze mną stanie. Jednak nie do końca zdążyłem wszystko przeanalizować, gdyż dużo szybciej znalazłem się w wodzie… Nie jest to przyjemne uczucie, ale co to za kajakarz, który nigdy nie zaliczył wywrotki😄. Na całe szczęście prawie natychmiast udało mi się odwrócić kajak, a jak się później okazało do luków bagażowych prawie wcale nie dostała się woda. Dzięki temu większość rzeczy nie ucierpiała, zamokły jedynie te, które miałem przy sobie, czyli spodnie, dwie bluzy i prawie pusta torba. Najbardziej żal mi przewodnika kajakowego po Brdzie, który właśnie w tej chwili suszy się na polu namiotowym „Stary Tartak”.

Choć pole to z zewnątrz nie wyglądało zachęcająco, to po rozmowie z właścicielem okazało się, że możemy dzisiaj spać w ogromnym pawilonie przypominającym wielki dom bez ścian, z kuchnią i łazienkami. Dostaliśmy nawet kilka materaców, więc dzisiejszą noc spędzimy w naprawdę komfortowych warunkach. Dodatkowo mogę skutecznie wysuszyć sobie moje przemoczone po wywrotce rzeczy.

Po rozpakowaniu się poszliśmy do pobliskiej restauracji w Hotelu „Pod Jeleniem” na obiad, a później do sklepu na zakupy. Po powrocie na pole resztę wieczoru spędziliśmy na rozmowach. Dziś musimy się dobrze wyspać aby mieć siły na jutrzejsze kajakowe wyzwania. Ciekawe czy obejdzie się bez wywrotek? Oby. Jutro rano opuszcza już nas niestety K., który musi wcześniej wrócić do Warszawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Puszcza Kozienicka i Kozienice