Skoro świt wyjechaliśmy w kierunku Parku Etosha. Od samego początku, mimo że do parku mieliśmy około 3 godzin jazdy, po drodze napotykaliśmy wiele zwierząt: dużo różnego rodzaju antylop (kudu, gazele, springboki, dik-diki, oryksy i impale), żyrafy, strusie. W pewnym momencie przed samą maskę wyskoczyły nam dwa guźce, które przez jakiś czas biegły przed samochodem. Przestraszyłem się, że je przejadę, na szczęście szybko odskoczyły w bok i zniknęły gdzieś w buszu.
Po wjechaniu do parku i opłaceniu biletów rozpoczęliśmy eksploatację Parku Etosha. Park jest ogromny. Zajmuje powierzchnię równą 6% powierzchni Polski. Powstały w 1907 roku Park Narodowy Etosha jest największym i najsłynniejszym rezerwatem przyrody w Namibii. Wizyta w parku Etosha to niepowtarzalna okazja do bliskiego spotkania z naturą i dzikimi mieszkańcami afrykańskiego kontynentu. Jego sercem jest rozległe solnisko nazywane Etosha Pan, które w porze deszczowej zamienia się w płytkie, zabarwione na różowo jezioro (przez stada flamingów). Na terenie rezerwatu znajduje się około 30 wodopojów i oczek wodnych, które przyciągają między innymi Wielką Czwórkę Afryki, czyli lwy, słonie, nosorożce i lamparty. Z wielkiej piątki nie występują tu jedynie bawoły afrykańskie. Najpopularniejsze wodopoje położone przy obozowiskach Halali i Okakuejo cieszą się również bardzo dużym zainteresowaniem zwierząt. Nocą, nie opuszczając obozowiska, można podglądać dzikie zwierzęta w ich naturalnym środowisku.
Jedną z osobliwości Etoszy jest tzw. Nawiedzony Las (Moringa Forest), czyli skupisko kilkudziesięciu drzew moringa ovalifolia. Wedle legendy ludu San gdy Bóg znalazł już dla wszystkich roślin i zwierząt miejsce na ziemi odkrył, że pozostała mu jeszcze garść drzew. Nie mając pomysłu gdzie je posadzić rzucił je z nieba, a te spadły korzeniami do góry i tak już zostały. Ich poskręcane pnie o dziwacznych kształtach wyrastają w niebo faktycznie przypominając korzenie, zaś o zmierzchu nabierają wręcz upiornego wyglądu, stąd łatwo zrozumieć, dlaczego nazywano je także drzewami duchów. Zwykle te drzewa rosną na skałach i w miejscach niedostępnych dla słoni i żyraf, stąd ich występowanie na równinie Etoszy jest dość niezwykłe. Bywają często mylone z baobabami, choć botanicznie nie mają z nimi nic wspólnego. Są też znacznie drobniejsze od baobabów.
W parku spędzimy dwa i pół dnia, więc wybraliśmy opcję samodzielnej jazdy własnymi samochodami. Przed wyjazdem wydrukowałem dość dokładne mapy parku i bez problemu wiedzieliśmy jak się po nim poruszać. Do Parku wjechaliśmy południową bramą, a spać będziemy na campingu w Halali. Znajduje się on we wschodniej części parku, dlatego dzisiaj zdecydowaliśmy się zwiedzać głównie jego zachodnią część.
Od razu przy pierwszym oczku wodnym mieliśmy okazję podziwiać całą gamę afrykańskich zwierząt. Były oczywiście wszechobecne antylopy, ale również strusie, zebry, hieny, szakale, no i przede wszystkim cztery lwice, które niedawno musiały coś upolować, bo widzieliśmy z daleka jak dwie z nich coś jedzą. Dwie inne lwice odpoczywały sobie w cieniu pod akacją, a przy pozostałej części padliny gromadziła się spora grupa hien, czekających aż im też coś skapnie z lwiej zdobyczy.
Przy kolejnym oczku widzieliśmy strusie i zebry, po drodze żyrafy i gnu, a przy kolejnym oczku wodnym trafiliśmy na kolejne lwy. Tym razem były to dwie lwice i lew, które również niedawno upolowały zebrę i jeszcze się nią zajadały. Czas na safari upływał nam tak szybko, że ani się nie obejrzeliśmy, a już musieliśmy kierować się w stronę naszego campingu, żeby zdążyć przed zamknięciem bramy. Po drodze jednak cały czas wypatrywaliśmy zwierząt. Nie widzieliśmy jeszcze wciąż słoni, lampartów no i nosorożców, które bardzo chciałem tu zobaczyć. W pewnym momencie, za jednym z kolejnych zakrętów, wypatrzyliśmy przechadzające się w buszu słonie. Nieco dalej, przy kolejnym oczku wodnym, mieliśmy okazję zobaczyć trzy piękne i ogromne słonie, a obok nich leżały sobie przy wodzie kolejne dwie lwice.
Po kolejnym postoju zrobiło się na tyle późno, że musieliśmy zacząć się spieszyć na camping. Ja jechałem z przodu i w pewnym momencie straciłem z oczu drugi samochód. Ponieważ długo nie nadjeżdżał, to postanowiłem zawrócić i bardzo dobrze zrobiłem. Okazało się, że przeoczyliśmy po drodze, stojącego tuż obok drogi... pięknego nosorożca! Ale bym się wściekł, gdybym nie zwrócił i go nie zobaczył. Po kolejnej sesji zdjęciowej zostało nam już tylko kilkanaście minut do przekroczenia bramy campingu. Na szczęście mieliśmy do niego już tylko kilka kilometrów i spokojnie zdążyliśmy dojechać tuż przed zachodem słońca.
Jednak nie rozkładaliśmy od razu namiotów, tylko poszliśmy na znajdujący się przy campingu punkt widokowy na kolejne oczko wodne, które dodatkowo jest w nocy oświetlone. Najpierw chcieliśmy iść zobaczyć tylko zachód słońca. Jednak zostaliśmy tam na dłużej. I to dużo dłużej, bowiem trafiliśmy na bajeczny spektakl, który zafundowała nam przyroda. To był kolejny magiczny moment w moim życiu, który zapamiętam już na zawsze! W promieniach zachodzącego słońca do wodopoju zaczęły schodzić się słonie. W ciągu kilkunastu minut wokół oczka wodnego znalazło się około 30 słoni, które przez ponad 2 godziny piły wodę i bawiły się przy i w wodzie. W międzyczasie do oczka próbowały podejść również hieny, które raz po raz przepędzane były przez słonie. Kilka razy do oczka podchodziły również nosorożce, przed którymi słonie miały pewien respekt (choć nie wszystkie, bo były i takie, które przepędzały również i nosorożce). I pewnie moglibyśmy tak siedzieć przy tym oczku całą noc, ale oczy kleiły nam się już ze zmęczenia i w końcu daliśmy za wygraną, bo jutro wstajemy skoro świt i przez cały dzień dalej zwiedzamy Park Etosha. Mam nadzieję, że zobaczymy jutro lamparty i gepardy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz