Dzisiaj mieliśmy chyba najbardziej intensywny dzień zwiedzania podczas naszej tegorocznej majówki. Rozpoczęliśmy go od… wizyty w Austrii, gdzie rozpoczyna się szlak do Wąwozu Leutaschklamm. Pierwotnie mieliśmy zaplanowane zwiedzanie Wąwózu Partnach w Garmisch-Partenkirchen, ale jeszcze przed wyjazdem do Niemiec okazało się, że będzie on otwarty dopiero od 3 maja, czyli od jutra. Ponieważ nie mogliśmy zamienić dni zwiedzania, bo mieliśmy już na dzisiaj wykupione bilety na Zamek Neuschwaistein, to na szybko zacząłem szukać w okolicy jakiejś innej atrakcji i znalazłem właśnie Wąwóz Leutaschklamm. Jak się później okazało, był to strzał w dziesiątkę bo wąwóz, choć stosunkowo krótki, to okazał się wyjątkowo piękny.
Jest to wąwóz położony między Mittenwaldem a Unterleutasch, na granicy Niemiec i Austrii, czyli Bawarii i Tyrolu. Płynie nim rzeka Leutacher Ache. Przejście przez niego możliwe jest dzięki metalowym platformom zamontowanym na zboczach gór. Samochód zostawiliśmy na parkingu w Leutasch. Znajduje się tu mała restauracja oraz toalety. Trasa początkowo prowadzi nas przez las. Po około 500 metrach docieramy do zejścia na platformy. Platformy te to metalowa konstrukcja zamocowana na prawie pionowych zboczach gór. Przejście nią jest łatwe, choć osoby z lękiem wysokości, w niektórych miejscach mogą mieć z tym pewien problem. Po drodze jest trochę schodów, zarówno w górę jak i w dół oraz dwa mosty. Pierwsze wrażenie po wejściu na platformy jest niesamowite. Nie dość, że jesteśmy wysoko, prawie w powietrzu, to dodatkowo możemy spokojnie patrzeć w dół przez metalowe kraty, z których zbudowana jest cała konstrukcja. Widoki są niesamowite! Po około kilkuset metrach docieramy najpierw do mostu Höllbrücke, a następnie Panoramabrücke. Tutaj, zamiast iść mostem na drugą stronę warto udać się dalej prosto, do góry, gdzie następnie drogą przez las zejdziemy do wejścia na wodospad, który ma 23 metry wysokości. Wstęp na wodospad jest płatny, a droga do niego ma około 200 metrów długości i prowadzi metalowo-drewnanymi pomostami. Niestety dzisiaj jeszcze wstęp do niego był zamknięty i niestety nie mieliśmy okazji go obejrzeć. Poszliśmy więc dalej drogą, która zaczyna się stąd stopniowo wspinać do góry. W pewnym momencie na szlaku mijamy granicę niemiecko-austriacką, przy której można chwilę odpocząć na znajdujących się tutaj ławeczkach. Po drodze, wzdłuż całej trasy, znajduje się wiele punktów z atrakcjami dla dzieci i tablicami informacyjnymi o okolicy. Pokonanie całej trasy zajęło nam niecałe 2 godziny.
Po zwiedzeniu wąwozu pojechaliśmy na kilka minut do Garmisch-Partenkirchen, żeby zobaczyć słynną skocznię narciarską. Skocznia w Garmisch-Partenkirchen corocznie gości najlepszych skoczków świata. To na niej, od 1935 roku, rozgrywany jest tradycyjny konkurs noworoczny, będący częścią Turnieju Czterech Skoczni. W swojej długiej historii Grosse Olympiaschanze była przebudowywana aż pięciokrotnie. Po raz ostatni w 2007 roku. Wtedy to, 14 kwietnia, została wyburzona przy użyciu 28 niewielkich ładunków wybuchowych.
Spod skoczni pojechaliśmy w kierunku Jeziora Eibsee. Po drodze, zauroczeni widokiem majestatycznego masywu góry Zugspitze, zdecydowaliśmy się zmienić plany i mimo bardzo wysokiej ceny, wjechać kolejką linową na najwyższy szczyt Niemiec. Po dojechaniu na parking pod kolejkę okazało się jednak, że niestety kolejka będzie działać dopiero od najbliższego weekendu. Wróciliśmy więc do pierwotnego planu, zaparkowaliśmy samochód na parkingu przed jeziorem Eibsee i poszliśmy na spacer wokół jeziora. Cały czas dopisywała nam pogoda i pomimo wcześniej zapowiadanych przelotnych opadów deszczu, nic takiego nie miało dziś miejsca, a wręcz przeciwnie, momentami nawet świeciło nam słoneczko i spacer wokół jeziora był czystą przyjemnością.
Jezioro znajduje się niedaleko słynnej miejscowości Garmisch-Partenkirchen i leży dosłownie u stóp króla niemieckich Alp – Zugspitze. Eibsee jest własnością prywatną jednak dostęp do jeziora jest udostępniony turystom i nie pobiera się za to żadnych opłat. Okrężny szlak Eibsee o długości 7,5 km rozpoczyna się na parkingu przed hotelem Eibsee. Warto wspomnieć, że właściciele hotelu są także właścicielami całego jeziora. Zgodnie z internetowymi radami poszliśmy trasą w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Około 2-godzinna wycieczka uważana jest za jeden z najpiękniejszych szlaków pieszych w całej Bawarii.
Pokonując kolejne metry szlaku naszym oczom ukazywały się co chwilę przepiękne widoki. Już na samym początku mogliśmy podziwiać majestatyczny szczyt Zugspitze, u podnóża którego położone jest jezioro Eibsee. Zugspitze to najwyższy szczyt Niemiec. Jego wysokość to 2962 m n.p.m. Idąc dalej dookoła jeziora, mijaliśmy mnóstwo ciekawych i ładnych punktów widokowych. Nie sposób ich wszystkich tutaj opisać.
Po powrocie na parking, zgodnie z planem, ruszyliśmy na ostatnią z zaplanowanych na dzisiaj atrakcji, czyli do przepięknego Zamku Neuschwaistein. Nawigacja, jako najszybszą i najkrótszą, wybrała dla nas ponownie drogę przez Austrię. Mieliśmy dojechać na miejsce za około półtorej godziny, czyli akurat tak, żeby mieć jeszcze sporo czasu na zobaczenie okolicy zamku. Kiedy do zamku pozostało nam już około 20 kilometrów nagle na drodze, nie wiadomo skąd zrobił się korek, w którym staliśmy dobrych kilkanaście minut. W międzyczasie dowiedziałem się od innych kierowców, że na drodze z przodu trwa akurat wycinka drzew i nie wiadomo ile to zajmie czasu, a wczoraj jego kolega stał w tym samym miejscu ponad 45 minut... Trochę się zmartwiliśmy, bo gdybyśmy zawrócili i pojechali inną drogą, to na pewno byśmy nie zdążyli na godzinę, na którą mieliśmy wejście do zamku. Pozostało nam jedynie cierpliwie czekać i liczyć na to, że wkrótce nas przepuszczą. Stało się to dopiero po około 20 minutach, ale na szczęście była to wystarczająca ilość czasu, żeby nie musieć się niepokoić. Na parkingu byliśmy godzinę przed planowanym wejściem, ale stąd trzeba było jeszcze dojechać kilka minut autobusem, dojść na punkt widokowy, a potem jeszcze zejść do zamku. Czasu mieliśmy akurat tyle, żeby wszystkie te rzeczy zrobić bez pośpiechu. Pogoda cały czas nam dopisywała, świeciło piękne słońce i było ciepło.
Jak już wspomniałem, zanim weszliśmy na zamek, najpierw poszliśmy na punkt widokowy znajdujący się na moście Marienbrücke. Jest to most nad wąwozem Pöllat (stąd również możemy spotkać się z jego nazwą most Pöllat), znajdujący się bezpośrednio za zamkiem Neuschwanstein. Most został nazwany na cześć królowej Marii. Z mostu roztacza się niepowtarzalny widok na zamek Neuschwanstein oraz wąwóz Pöllat. Bezpośrednio pod mostem znajduje się wodospad Pöllat o wysokości około 30 metrów.
Zamek Neuschwanstein to jeden z najbardziej malowniczo położonych pałaców w Europie i jednocześnie symbol niemieckiej turystyki - każdego roku zwiedza go ponad milion turystów. Słynna XIX-wieczna budowla stanęła na nierównym wzgórzu, w otoczeniu imponujących szczytów Alp Bawarskich. Za budowę zamku odpowiadał król Bawarii, Ludwik II Wittelsbach. Jego celem było stworzenie dla siebie enklawy pełnej nawiązań do czasów średniowiecznych władców oraz ulubionych bohaterów literackich i ich legendarnych dokonań. Pomimo imponującego rozmiaru i przygotowania pomieszczeń typowych dla reprezentacyjnych pałaców, Zamek Neuschwanstein miał pełnić funkcję prywatnej rezydencji króla, do której tylko on i jego najbliżsi mieli mieć wstęp.
Lokalizacja Zamku Neuschwanstein nie była przypadkowa. W znajdującym się obok zamku Hohenschwangau władca spędził beztroskie lada młodości i doceniał walory krajobrazowe tej okolicy. Nowa rezydencja powstała w miejscu, gdzie istniały już wcześniej dwa zamki, ale w momencie budowy ich pozostałości zostały rozebrane. Nowa budowla swoim wyglądem miała przypominać średniowieczne zamki dawnych niemieckich władców. Ludwik chciał zbudować dla siebie enklawę, w której wciąż czułby się pełnoprawnym królem pasującym do własnego wyobrażenia o sobie. Przygotowania do budowy rozpoczęły się w 1868 roku, a 5 września 1869 roku położono kamień węgielny. Pierwsza część budynku gotowa była już w 1873 roku, a budowę całego szkieletu zakończono w 1884 roku, chociaż wiele pomieszczeń nie było jeszcze wtedy wykończonych (i właściwie nie jest do dziś). Ludwik budując pałac korzystał wyłącznie z własnych środków finansowych oraz pożyczek, i w żaden sposób nie uszczuplił skarbca Bawarii. Kres „Bajkowego Króla” nastąpił 9 czerwca 1886 roku, gdy bawarskie władze, korzystając ze spisku i powołując się na jego niepoczytalność, pozbawiły go tronu. Zaledwie 4 dni później obalonego władcę znaleziono martwego nad jeziorem Starnberg. Zgodnie z założeniami Ludwika pałac nie miał być nigdy odwiedzany przez osoby postronne, ale już siedem tygodni po jego śmierci imponująca budowla została udostępniona odwiedzającym.
Wśród turystów zamek znany jest również jako Zamek Disneya. Patrząc na wygląd zamku z czołówki bajek tego studia można pokusić się o twierdzenie, że niektóre jego elementy faktycznie go przypominają. Zwiedzanie pomieszczeń i apartamentów królewskich w Zamku Neuschwanstein możliwe jest wyłącznie podczas około 30 minutowej wycieczki z przewodnikiem. Przy wejściu dostaliśmy przewodnik audio w języku polskim. Będąc na drugim piętrze warto wyjść na taras widokowy, z którego rozpościera się piękny widok na okolicę i jezioro Alpsee. W samym zamku nie wolno robić zdjęć. Po skończeniu zwiedzania musieliśmy zejść na parking na piechotę, bowiem nasze wejście było ostatnim dzisiejszym wejściem na zamek i autobusy później już nie kursowały w dół. Zejście zajęło nam około 15 minut. Tuż przy parkingu znaleźliśmy otwartą jeszcze restaurację, a ponieważ po całym dniu zwiedzania byliśmy już bardzo, bardzo głodni, to bez namysłu zajęliśmy miejsca przy stole, po czym zamówiliśmy i zjedliśmy bardzo dobry, dwudaniowy obiad oraz deser. Po obiedzie zaczęło się już ściemniać, miasteczko wyglądało już jak wyludnione, więc czym prędzej wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w drogę powrotną do naszego pensjonatu w Lenggries.
Z parkingu pod zamkiem Neuschwaistein widać było dobrze także drugi znajdujący się tutaj zamek, który był już o tej porze oświetlony. Pierwsza wzmianka o zamku Hohenschwangau, pojawiła się już w dokumentach z XII wieku. Do XVI wieku był własnością rycerzy Schwangau, a w kolejnych latach kilkakrotnie przechodził z rąk do rąk. Został poważnie uszkodzony w czasie wojen napoleońskich. Od 1923 roku zamek jest własnością Funduszu Kompensacyjnego Wittelsbacha. Przy wyjeździe z miasta zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę w miejscu, gdzie dobrze było widać oba oświetlone już zamki. Zrobiliśmy kilka zdjęć i później, już bez zatrzymywania się, pojechaliśmy do domu, w którym byliśmy dokładnie o godzinie 22.00. W związku z bardzo złymi prognozami pogody, jutro jedziemy do stolicy Bawarii – Monachium.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz