niedziela, 5 maja 2024

Bawaria – dzień 6 – Powrót do Polski ze zwiedzaniem Budziszyna










Ponieważ z Lenggries do Warszawy mieliśmy do przejechania prawie 1200 kilometrów, to pierwotnie chcieliśmy pokonać tę drogę bez żadnych dłuższych przystanków po drodze. Jednak już w trakcie pobytu w Bawarii stwierdziliśmy, że lepiej będzie zatrzymać się gdzieś po drodze i trochę odpocząć. Po przeanalizowaniu trasy powrotnej stwierdziliśmy zgodnie, że najlepiej będzie zatrzymać się w połowie drogi i zwiedzić niemieckie miasto z Polską historią – Budziszyn.

Droga do Budziszyna zajęła nam około 5 godzin. Niestety po drodze zaczęło się chmurzyć i zaczął padać deszcz. Prawie do samego miasta padało i stwierdziliśmy w pewnym momencie, że zjedziemy z autostrady tylko na chwilę i wjedziemy do miasta, żeby zatankować taniej benzynę. Gdy jednak wjechaliśmy do centrum i zatrzymaliśmy się na parkingu pod samym ratuszem, to deszcz przestał padać i zdecydowaliśmy, że jednak wysiadamy z samochodu i zwiedzamy miasto. Ratusz, wzniesiony w XVIII wieku, to żółty budynek z wysoką wieżą. Należy do najbardziej charakterystycznych budowli w mieście. Po jego obu stronach znajdują się rynki - od strony katedry dawny Rynek Mięsny (Fleischmarkt), a od przeciwnej Rynek Główny (Hauptmarkt). Od średniowiecza Rynek Główny stanowi serce miasta. Dziś jest znany przede wszystkim z organizowanego tu jarmarku bożonarodzeniowego. Plac zdobi interesująca fontanna, w centralnej części której znajduje się kolumna z posągiem bohatera lokalnej legendy, rycerza Dutschmanna. W lewej ręce trzyma on tarczę z herbem Budziszyna.

Początki osadnictwa w tym rejonie sięgają do czasów kultury łużyckiej, ale pierwszy gród został tu założony przez Słowian Połabskich. Budziszyn został zdobyty przez Niemców w IX wieku, a na miejscu grodu postawiono obronny zamek. Szybko wpadł on w ręce wojów Bolesława Chrobrego i pozostawał we władaniu Piastów aż do roku 1032. To właśnie w Budziszynie Chrobry podpisał w 1018 roku pokój kończący długie wojny z cesarstwem. Na jego mocy Łużyce, Milsko i Morawy znalazły się w granicach Polski. W późniejszych czasach miasto przeżywało bujne dzieje. W czasach wojen napoleońskich pod miastem doszło do starcia, które mogło odwrócić losy cesarza Francuzów. Niestety zawiódł marszałek Ney, który spóźnił się na pole bitwy dzięki czemu przeciwnicy Napoleona zdołali uratować swe armie i jeszcze tego samego roku pokonali Bonapartego w bitwie pod Lipskiem. W przeciwieństwie do Miśni, Budziszyn nie zatracił swego słowiańskiego charakteru. Dał on o sobie znać w XIX wieku, kiedy w mieście wydawano łużyckie gazety i prowadzono szeroko zakrojoną działalność na rzecz ocalenia słowiańskiej kultury. Taki stan rzeczy zahamowany został przez nazistów, którym nie w smak była rozwijająca się świadomość łużycka. Pomoc mieszkańcom tych ziem niosły wtedy liczne organizacje działające w Polsce. Miasto zostało poważnie zniszczone podczas II wojny światowej.

Spacer po mieście wież, jak czasem nazywa się Budziszyn, rozpoczęliśmy od wizyty na moście Friedensbrücke, z którego roztacza się, uważana za najpiękniejszą, panorama miasta. Zobaczymy stąd zachowane wieże - kościelne oraz obronne. Dołem płynie sobie rzeka Szprewa. Trochę nielegalnie, bo schodami, które były zamknięte dla ruchu pieszego, zeszliśmy nad rzekę, obok której stoi Dom Czarownicy (Hexenhäusel) - ostatni relikt drewnianej zabudowy Budziszyna. Wybudowano go na początku XVII wieku, jako jeden z licznych tutaj domków rybackich. Budynek przetrwał oblężenia i pożary. Według niektórych to właśnie z tego powodu nazwano go Domem Czarownicy. Najprawdopodobniej jednak nazwa pochodzi z czasów późniejszych i związana jest z nietypowym wyglądem domu, odróżniającego się od pozostałej zabudowy okolicy.

Spod Domu Czarownicy świetnie widać jest miejskie mury obronne. Nadają one miastu niezwykły charakter. Wprawdzie historia nie była dla nich łaskawa, bo fortyfikacje poważnie ucierpiały w czasie licznych wojen (dwa oblężenia z czasów husyckich, dwa z czasów wojny trzydziestoletniej, walki z okresu wojen napoleońskich i poważne zniszczenia podczas II wojny światowej), a i XIX-wieczne przebudowy zrobiły swoje, ale nadal zachowały one dawne piękno. Liczne wieże i bramy sprawiają, że wędrówka wśród nich przypomina niezwykłą podróż w czasie. Do najciekawszych elementów obwarowań należą: Stara Wieża Wodna (Alte Wasserkunst), położona tuż obok Domu Czarownicy; Baszta Młyńska (Mühlbastei) oraz Bogata Wieża (Reichenturm), zwana też Krzywą, bowiem jest ona odchylona od pionu o około 1,5 metra.

Po wejściu na mury miejskie udaliśmy się w kierunku Bramy Młyńskiej i znajdującej się tuż obok niej Starej Wieży Wodnej. Ta XVI-wieczna wieża należy do najwspanialszych wież Budziszyna. Służyła ona do „przepompowywania” wody i dostarczania jej do miasta oraz zamku. Jej mechanizm, składający się z systemu pomp, był jak na swoje czasy bardzo innowacyjny. Obok wieży znajduje się kolejny punkt widokowy na miasto. Spod wieży, wąskimi uliczkami ładnego starego miasta przeszliśmy pod Ortenburg. Ten otynkowany na biało, położony w północnej części miasta budynek, to dawny zamek. Jego charakterystycznym elementem jest wysoka wieża bramna z płaskorzeźbą przedstawiającą króla Węgier Macieja Korwina, który wzniósł Ortenburg w XV wieku. Twierdza poważnie ucierpiała w czasach wojny trzydziestoletniej - odbudowana utraciła swój pierwotny charakter. Mimo że zamek nie przypomina już typowej średniowiecznej warowni, warto podejść i go zobaczyć. W jednym z zamkowych budynków, dawnym magazynie soli, mieści się dziś Sorbian Museum czyli Muzeum Serbołużyczan.

W panoramie północnej części Budziszyna wyróżniają się również widoczne z daleka gotyckie ruiny. To dawny kościół świętego Mikołaja (Nicolaikirche), zniszczony podczas dwóch oblężeń miasta w XVII wieku. Ze względu na swoje położenie był on bezpośrednio narażony na ostrzał, a w momencie zdobycia mógł stanowić zagrożenie dla całego miasta. Wprawdzie po ustaniu działań wojennych planowano jego odbudowę, ale wobec problemów finansowych zdecydowano się podnieść z gruzów tylko świątynię Matki Bożej. Tuż obok malowniczych ruin znajduje się cmentarz mniejszości serbołużyckiej.

Na koniec zwiedzania zdecydowaliśmy się wejść na wieżę Katedry św. Piotra. Katedra znajduje się na jednym z dawnych rynków i wyróżnia się nieco skrzywioną osią. Budowla powstała w XV wieku (poprzednią świątynię strawił pożar), ale status katedry uzyskała dopiero w 1921 roku. Co ciekawe, pierwotnie miała posiadać dwie wieże, ale ostatecznie powstała tylko jedna, nakryta w 1664 roku barokowym hełmem. Od czasów reformacji budowli używają zarówno katolicy jak i protestanci (prezbiterium jest katolickie, a nawy luterańskie). Wnętrze świątyni jest surowe, a nietypowego charakteru nadaje mu jasny kolor pokrywający ściany. W środku warto zwrócić uwagę na organy, wykonane przez lokalnych rzemieślników - w katolickiej części znajdują się mniejsze, a w protestanckiej większe. Gdy pokonaliśmy już „miliony” schodów, prawie na samym szczycie katedry siedział miły pan, który sprzedawał bilety na taras widokowy. Zapłacić można było… tylko gotówką, której przy sobie już nie mieliśmy, gdyż wydaliśmy ostatnie pieniądze, żeby zapłacić za pobyt w Lenggries, za który również można było płacić tylko gotówką, na co nie byliśmy wcześniej przygotowani. Na szczęście okazało się, że każdy z nas ma jeszcze w kieszeni jakieś ostatnie drobne euro i wspólnie uzbieraliśmy 8 euro za wstęp, płacąc ostatnie 1 euro prawie samymi eurocentami… Widoki z wieży były jednak warte tych pieniędzy. Po zejściu z wieży weszliśmy na chwilę do samej katedry. Ponieważ wybiła dokładnie godzina 15.00, to mieliśmy szczęście, bo trafiliśmy akurat na kilkuminutowy koncert organowy, który wybrzmiał naprawdę niesamowicie.

Po wyjściu z katedry okazało się, że zaczął znowu padać deszcz, ale my właśnie skończyliśmy zwiedzanie Budziszyna i byliśmy już o krok od samochodu. Nie zdążyliśmy więc zmoknąć i na sucho ruszyliśmy w kierunku polskiej granicy. Po jej przekroczeniu stwierdziliśmy, że jesteśmy już głodni i należałoby się zatrzymać na jakieś jedzenie. Ponieważ jak zwykle w okolicach Wrocławia na autostradzie A4 utworzył się korek, to postanowiliśmy zjechać z autostrady i wyszukaliśmy w internecie jakąś dobrą restaurację po drodze. Po dobrym obiedzie skierowaliśmy się w stronę Wrocławia. W pewnym momencie wjechaliśmy w środek burzy. Na szczęście po wjechaniu na obwodnicę Wrocławia burza ustąpiła i już do samej Warszawy droga upłynęła nam spokojnie. W domu byliśmy przed godziną 23.00.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Półpasiec Mój...