wtorek, 26 lipca 2016

Islandia - dzień 11

Ostatni dzień na Islandii. Poranek przywitał nas piękną pogodą. Prawie godzinna kąpiel w wannie z gorącą wodą była czystą przyjemnością. Pogoda była tak dobra, że dwa razy wchodziłem do fiordu i nie czułem po wyjściu zimna. Po kąpieli i śniadaniu ruszyliśmy na zwiedzanie ostatnich atrakcji. Ale za to jakich!

Najpierw pojechaliśmy do Þingvellir. Jest to obszar w południowo-zachodniej Islandii, położony kilkadziesiąt kilometrów na wschód od stolicy kraju Reykjawiku, na północnym brzegu największego islandzkiego jeziora Þingvallavatn. Miejsce to jest bardzo ważne dla historii Islandii, jako że właśnie tutaj, w 930 roku, po raz pierwszy zebrał się islandzki parlament Althing, który jest jedną z najstarszych instytucji parlamentarnych świata, która funkcjonuje do dziś. Althing obradował tutaj aż do końca XVIII wieku. W tym samym miejscu ogłoszono pełną niepodległość Republiki Islandii w dniu 17 czerwca 1944.

Obszar ten jest również bardzo interesujący ze względu na budowę geologiczną. Znajduje się on bowiem w miejscu, gdzie stykają się płyty tektoniczne eurazjatycka i północnoamerykańska. Stąd też obserwuje się tu znaczącą aktywność sejsmiczną i wulkaniczną. Powierzchnia ziemi poprzecinana jest licznymi szczelinami, wśród których największa tworzy głęboki wąwóz Almannagjá. W 1928 utworzono na tym obszarze park narodowy, który w 2004 został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Poza zrobieniem sobie zdjęć na symbolicznej szczelinie, stojąc okrakiem pomiędzy dwiema płytami kontynentalnymi, przeszliśmy się wzdłuż wąwozu Almannagjá do wodospadu Öxarárfoss, po czym wróciliśmy na parking.

Drugim punktem dzisiejszego dnia była dolina Haukadalur, z polem geotermalnym o nazwie Geysir, na którym znajdują się dwa najbardziej znane islandzkie gejzery, oraz można zaobserwować kilka innych ciekawych zjawisk związanych z gorącymi źródłami. Geysir wyrzucał wodę na wysokość 80 metrów od XIV wieku do lat 60. XX wieku. Obecnie jest już nieaktywny, choć nieregularnie wyrzuca jeszcze wodę na kilka metrów w górę. Natomiast Strokkur to największy czynny gejzer Islandii. Wybucha co 5-10 minut. Wyrzuca słup wody na wysokość 30 metrów. Na terenie tego samego pola geotermalnego znajdują się także mniejsze źródła geotermalne – Smiður i Litli-Strokkur.

Niestety gdy podjechaliśmy na parking to zaczął padać deszcz i gejzery oglądaliśmy w niezbyt komfortowych warunkach. Obejrzeliśmy kilka wybuchów gejzeru Strokkur, obeszliśmy pozostałe ciekawe miejsca na polu geotermalnym, porobiliśmy zdjęcia i pojechaliśmy na wodospad Gullfoss. Jest on chyba najbardziej znanym i najczęściej odwiedzanym wodospadem na Islandii. Leży na rzece Hvítá. Składa się z dwóch kaskad. Pierwsza mierzy 11 metrów, druga, położona pod kątem w stosunku do pierwszej, ma wysokość 21 metrów. W każdej sekundzie przepływa przez niego 400 metrów sześciennych wody.

Na początku XX wieku Gullfoss miał być przekształcony w hydroelektrownię, jednak plany zarzucono. Według jednej wersji przyczyniły się do tego protesty mieszkańców, według drugiej brak funduszy. Wokół wodospadu utworzono park narodowy. Wodospad jest faktycznie imponujący. Szkoda tylko, że znów musieliśmy oglądać go przy padającym deszczu.

W drodze na lotnisko w Keflaviku zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę w Selfoss, przy „winbudzie” – oczywiście ekipa chciała zrobić ostanie zakupy alkoholowe. Potem pozostała nam już tylko droga na lotnisko po obrzeżach Rejkiawiku, nad którym unosiły się złowrogie, czarne chmury, zdanie samochodów, nadanie bagażów i odlot do Gdańska.

W Gdańsku byliśmy już we wtorek, przed 3 rano. Po pożegnaniach, odwiezieniu części ekipy na dworzec kolejowy i zatankowaniu benzyny ruszyliśmy w drogę powrotną do Warszawy. Jechaliśmy tym razem krajową „siódemką”, która w wielu miejscach przebudowywana jest na drogę expresową i ruch odbywał się miejscami bardzo wolno. Ponadto na szerokości całych Żuław Wiślanych była gęsta mgła, a po drodze musiałem się jeszcze półtorej godzinki zdrzemnąć. Jeśli dodać jeszcze 2 postoje na McDonaldzie i KFC, to nie dziwne, że w domu byliśmy dopiero około południa.

Tak oto skończyła się nasza podróż do Islandii. Polecam każdemu jej odwiedzenie, bo jest naprawdę przepiękna i wyjątkowa!

niedziela, 24 lipca 2016

Islandia - dzień 10

Poranek bez deszczu! Zwinęliśmy się spokojnie na sucho i ruszyliśmy w drogę. Najpierw cofnęliśmy się trochę żeby zobaczyć największe w Europie źródło termalne Deildartunguhver. Znajduje się ono w okolicy wsi Reykholtsdalur. W ciągu sekundy wypływa z niego około 180 litrów wody o temperaturze około 100 stopni Celcjusza.

Następnie pojechaliśmy nad wodospady Hraunfossar i Barnafoss. Aby oddać ich piękno znów posłużę się trafnym ich opisem ze strony icelandnews.is: „Na skraju starego brzozowego lasu Húsafell, u źródeł biorącej swój bieg z topniejącego lodowca Eiriksjökull rzeki Hvítá , znajdują się dwa szczególne wodospady – Hraunfossar i Barnafoss. Malownicza okolica i liczne atrakcje sprawiają, że miejsce to jest chętnie odwiedzane nie tylko przez zagranicznych turystów, ale i samych Islandczyków.

Hraunfossar nazywany także Girðingar to ponad sto miniaturowych wodospadów. Ciąg kaskad i strumyków tryskających wprost ze skał wąwozu, spływa po jego zboczu na długości ponad siedmiuset metrów do rzeki Hvítá. Woda ta nie pochodzi jednak z żadnego podziemnego źródła, ale z tej samej „białej rzeki”. Przedostaje się ona z jej wyższych partii wsiąkając i przesączając się przez porowatą strukturę tysiącletniego pola lawy Hallmundarhraun, dzięki czemu zachowuje tę samą temperaturę 3,5°C i stały przepływ 5 m³/s. Dlatego też Hraunfossar nigdy nie zamarza i można podziwiać go bez względu na porę roku.

Kilkadziesiąt metrów powyżej Hraunfossar znajduje się wodospad Barnafoss, którego nazwa związana jest z pewną ponurą historią z przed wielu lat…

Dawno temu, w położonym w pobliżu wodospadu gospodarstwie Hraunsás miała mieszkać wdowa z dwójką dorastających chłopców. Pewnej wigilii świąt Bożego Narodzenia kobieta ta, wraz z dorosłymi mieszkańcami Hraunsás, udała się na pasterkę do kościoła w Gilsbakki. Noc była jasna i spokojna, i jako że powrót matki przedłużał się, zniecierpliwione dzieci zdecydowały się wyjść jej na przeciw. Gdy kobieta wróciła dom stał pusty. Po jej synach pozostały tylko odciśnięte w głębokim śniegu ślady, które wiodły w kierunku rzeki i urywały się na kamiennym łuku nad wodospadem… Zdruzgotana swoim odkryciem matka zrozumiała, że jej dzieci utonęły. W straszliwej rozpaczy postanowiła zniszczyć wtedy ten naturalny, kamienny pomost, tak by już nikt nigdy nie stracił tu życia. Od tego czasu wodospad nazywany jest „wodospadem dzieci”.

Teren, na którym znajdują się Hraunfossar i Barnafoss, zaadaptowano do zwiedzania w 1987 roku. Wyjątkowo czysta woda, o głębokiej miętowej barwie, wydaje się orzeźwiać już samym swoim widokiem, a liczne alejki, punkty widokowe oraz pomost przerzucony nad wąwozem, bez wątpienia czynią to miejsce bardziej przyjaznym i atrakcyjnym.”

Gdy dojechaliśmy do miasta Borgarnes wyszło słoneczko i zrobiło się ładnie i ciepło. Zrobiliśmy zakupy w Bonusie i wreszcie pojechaliśmy na zdobywanie Półwyspu Snæfellsnes. Krajobraz półwyspu Snaefellsnes nazywany jest niekiedy „Islandią w miniaturze”, ponieważ znaleźć tu można wiele typowych dla tego kraju krajobrazów. Centralnym punktem regionu jest wulkan Snæfellsjökull, który może być uznany nieomalże za symbol Islandii. Jego wysokość sięga 1446 m n.p.m., a na jego szczycie znajduje się lodowiec. Wulkan znany jest dzięki francuskiemu pisarzowi Juliuszowi Verne, który umieścił w nim miejsce akcji swojej książki „Podróż do wnętrza Ziemi”.

Pierwszym przystankiem był mały wąwóz-grota Rauðfeldsgjá Gorge, mieszczący się pomiędzy przepięknymi skałkami obrośniętymi zielonym mchem. Z wąwozu wypływa rzeka, która nieco dalej wpada do morza. Krótki, kilkusetmetrowy marsz do wąwozu był dobrą rozgrzewką przed dalszym zwiedzaniem.

Później zatrzymaliśmy się w miejscowości Arnarstapi, przy tradycyjnych islandzkich domkach porośniętych na dachu trawą. To właśnie tu, w dziurze w ziemi obok domków, zaczęła się wspomniana wcześniej „Podróż do wnętrza Ziemi”.

Później pojechaliśmy kilkaset metrów, na koniec miasteczka i piękną, widokową trasą wzdłuż klifów, przeszliśmy około 2 kilometrów, podziwiając gnieżdżące się w klifach i latające na łąkach ptaki oraz przepiękne bazaltowe klify. Spacer skończyliśmy przy pomniku pół trolla Bárðara - pierwszego osadnika na tych ziemiach i wróciliśmy do samochodu. Po drodze musieliśmy jednak uważać na atakujące nas co chwilę rybitwy popielate, bo przechodziliśmy obok miejsc ich gniazdowania. T. nawet oberwała od jednej po głowie, na szczęście lekko.

Ostatnim punktem dzisiejszego dnia była plaża z fokami, których właściwie na niej nie było. Kilka pływało sobie daleko w zatoce, wynurzając co chwila głowy ponad powierzchnię wody i to wszystko. Pobyliśmy więc tam tylko chwilę, po czym wróciliśmy do samochodów i pojechaliśmy nad Wielorybi Fiord w okolicach Rejkiawiku, nad którym spaliśmy już wcześniej. Tak nam się tu spodobało, że specjalnie wybraliśmy to miejsce na nasz ostatni nocleg w Islandii. To tu jest wspaniała wanna z gorącą wodą i piękne widoki wokoło. Dodatkowo mieliśmy super pogodę, bo nie padało i było bardzo ciepło, jak na tutejsze warunki. Oczywiście po rozłożeniu namiotów i zjedzeniu kolacji udaliśmy się na odprężającą kąpiel. A potem był już tylko miły sen…

Puszcza Kozienicka i Kozienice