Wyspaliśmy się dziś do bólu. Deszcz na szczęście rano nie padał, więc zwijaliśmy się na sucho. Najpierw kontynuowaliśmy jazdę drogą nr 1. Bramą wjazdową na wschodnią stronę wyspy okazał się być tunel Almannaskarðsgöng niedaleko miasta Höfn. Po jego przejechaniu ukazało nam się piękne wybrzeże. Nie obyło się oczywiście bez krótkiej sesji zdjęciowej na jednym z punktów widokowych przy drodze. Niedługo później widzieliśmy jeszcze dwa chodzące sobie niedaleko drogi renifery. W pewnym momencie droga asfaltowa się skończyła i przez kilkanaście kilometrów jechaliśmy wzdłuż fiordu Berufjörður po drodze szutrowej. Na szczęście była dobrej jakości, więc można było dość szybko jechać.
Aby zobaczyć kolejny wodospad i jednocześnie bardzo skrócić sobie drogę, musieliśmy skręcić w drogę nr 939 – również szutrową, choć już nieco gorszą od jedynki i prowadzącą długimi momentami ostro pod górę. W niektórych momentach znaki pokazywały, że droga nachylona jest pod kątem ponad 20%. Nasz Hyundai i10 dał spisał się znakomicie i dał radę wszelkim trudnościom. Gdy już wjechaliśmy na płaskowyż, przez kilka kilometrów jechaliśmy w chmurach.
Po powrocie na drogę nr 1, po kilkunastu kilometrach, znów skręciliśmy, tym razem do miejscowości Fljótsdalsvegur, do polecanej w przewodnikach restauracji na farmie Skriduklaustur, w której za 2990 koron islandzkich (około 90 zł) można się najeść do woli pysznego, domowego jedzenia. Jedliśmy między innymi mięso z owiec i renifera, pysznego dorsza i zupę kalafiorową, jeszcze lepszą zupę grzybową, owoce, warzywa i pyszne ciasta. Najedliśmy się do syta i pojechaliśmy nad wodospad Hengifoss.
Hengifoss o wysokości 118 metrów to czwarty co do wysokości wodospad na Islandii. Jest położony na wypływającej z jeziora Hengifossarvatn rzece Hengifossa. Jego dość cienka nitka wspaniale prezentuje się na tle bazaltowej ściany przetykanej cienkimi czerwonymi warstwami gliny. Od położonego pod wodospadem parkingu prowadzi do niego szlak turystyczny o średniej trudności. Droga do wodospadu miała 2,5 kilometra i zajęła nam około godzinki w jedną stronę. Po drodze warto zatrzymać się przy otoczonym wspaniałymi bazaltowymi kolumnami wodospadzie Litlanesfoss. Po jedzeniu był to znakomity sposób na spalenie części zbędnych kalorii. Sam wodospad, jak i droga do niego, znów urzekły nas pięknymi widokami.
Z wodospadu udaliśmy się do miasta Egilsstaðir, żeby zrobić zakupy, oczywiście w Bonusie. Po ich zrobieniu pojechaliśmy do miasteczka Seyðisfjörður, w którym kręcono sceny do filmu „Sekretne życie Waltera Mitty”. Żeby do niego dojechać, musieliśmy przejechać przez przełęcz. Jechaliśmy prawie cały czas we mgle, a właściwie w chmurach. Momentami widoczność spadała do kilkunastu metrów. Samo miasteczko bardzo urokliwe. Szkoda tylko, że cały czas mżyło, bo spacer po miasteczku byłby przyjemniejszy przy ładnej pogodzie.
Wizyta w Seyðisfjörður była ostatnim punktem dzisiejszego zwiedzania. Na nocleg wróciliśmy, znów przez przełęcz, do Egilsstaðir i rozstawiliśmy się na miejscowym kempingu. Na szczęście po drugiej stronie przełęczy nie padało i mogliśmy rozbić namioty na sucho.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz