Noc minęła spokojnie. Rano obudziły nas latające nad namiotami i wydające dziwne odgłosy ptaki. Najpierw poszliśmy się wykąpać w gorących źródłach. Za namową będącego tam również Islandczyka, po krótkim pobycie w wannie, poszliśmy na chwilę do fiordu, żeby się w nim wykąpać, a właściwie tylko na chwilę zanurzyć. Woda była lodowata, ale, tak jak mówił nam tutejszy Wiking, wcale tego tak mocno nie odczuliśmy. Oczywiście zaraz po zanurzeniu się w morzu poszliśmy znów ogrzać się w gorącej wodzie.
Po śniadaniu i spakowaniu namiotów ruszyliśmy do Rejkiawiku na rejs statkiem w poszukiwaniu wielorybów. Samochody zaparkowaliśmy obok Harpy, czyli islandzkiej opery i poszliśmy na statek Andrea z firmy Special Tours. Udało nam się zobaczyć niestety tylko jednego, który pływał sobie leniwie pomiędzy trzema statkami z turystami. Widzieliśmy też przez chwilę jednego delfina i kilka latających koło statku maskonurów. Po 3 godzinach rejsu wróciliśmy do portu, skąd udaliśmy się do restauracji na słynne islandzkie danie „fish and chips” czyli rybę z frytkami. Po najedzeniu się poszliśmy na krótki spacer po stolicy Islandii. Niewiele tutaj jest do zwiedzania, ale przeszliśmy głównymi ulicami miasta pod górujący nad miastem, wysoki kościół Hallgrimskirkja. Po drodze oglądaliśmy sklepy z pamiątkami i patrzyliśmy jak ludzie bawią się na wielkiej zjeżdżalni wodnej rozłożonej na jednej z głównych ulic miasta.
Z Rejkiawiku wyjechaliśmy około 18.30 i udaliśmy się w kierunku południowej strony wyspy, zwiedzać kolejne atrakcje, którymi dzisiaj były przede wszystkim piękne wodospady. Najpierw dojechaliśmy do wodospadu Seljalandsfoss, który przy świetle pojawiającego się co chwilę słońca wyglądał bajecznie. Wodospad ma 60 metrów wysokości. Woda spada tu z wysokiego klifu, będącego fragmentem dawnej linii brzegowej. Obecnie morze oddalone jest od tego miejsca kilka kilometrów. Woda płynie więc dalej pod postacią szerokiej rzeki roztokowej, przechodzącej bliżej morza w lagunę. Można było również przejść ścieżką za progiem wodospadu i podziwiać go od tyłu. 500 metrów dalej znajdował się inny wodospad – Gljúfrafoss (inna nazwa to Gljúfrabúi), ukryty w wąskim przejściu pomiędzy skałami. Kolejny już dzisiaj cud natury!
Z wodospadów pojechaliśmy w kierunku wulkanu Eyjafjallajökull, którego wybuch w 2010 roku uziemił na jakiś czas prawie cały ruch samolotów w Europie. Na jego zboczach, w przepięknej, bajkowej wręcz scenerii, położony był basen termalny Seljavallalaug. Wybudowany został w latach 30-tych XX wieku. Żeby do niego dotrzeć musieliśmy odbyć około półgodzinny spacer, wzdłuż doliny ze strumieniem. Spędziliśmy tam kolejną, miłą godzinkę.
Na nocleg tym razem wybraliśmy kemping. Ale za to jaki! Położony u samego podnóża kolejnego cudownego wodospadu Skógafoss, który jednak obejrzymy dokładniej dopiero rano, przed wyjazdem. Jest teraz godzina 1.30 i zrobiło się wyjątkowo ciemno. Być może dlatego, że jesteśmy osłonięci od zachodu górami. Zaraz idziemy spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz