Ale to jeszcze nie był koniec niespodzianek na ten dzień. Gdy już siedzieliśmy w samolocie, kołowaliśmy i mieliśmy już startować, pilot poinformował nas, że właśnie otrzymał z Brukseli informację, że musi wytrzymać start na kolejne 20 minut, gdyż na niebie nad Europą znajduje się zbyt dużo samolotów, a w związku z obecną sytuacją na świecie, związaną z wojną na Ukrainie oraz strajkiem kontrolerów lotów, nie ma kto kontrolować naszego lotu. Na szczęście w końcu udało nam się wystartować i reszta lotu minęła nam już bardzo spokojnie. Przed samym rozpoczęciem schodzenia do lądowania lecieliśmy nad Cyprem i mijaliśmy pięknie oświetloną Nikozję, którą poznałem po oświetlonej wielkiej fladze Cypru Północnego, umiejscowionej na wzgórzach na północ od miasta. Później lecieliśmy jeszcze nad Larnaką i półwyspem Cape Greco. W Bejrucie wylądowaliśmy przed godziną czwartą rano i dość sprawnie przeszliśmy kontrolę paszportową, a następnie autokarem dojechaliśmy do naszego hotelu Nahr Al Janna.
sobota, 9 lipca 2022
Liban - dzień 1
Takiego rozpoczęcia wycieczki jeszcze nie miałem nigdy. Ale po kolei. Wylot do Libanu mieliśmy zaplanowany na godzinę 22.25. Tym razem odwoziła mnie Magda, a dziewczyny z Wrocławia czekały na mnie już na lotnisku, bo przyjechały do Warszawy pociągiem około 18.00 i pojechały prosto na salę odlotów. Na miejsce dojechałem wcześnie, bo już o ósmej spotkałem się z dziewczynami i na wszelki wypadek sprawdziłem czy mam paszport. Miałem... ale... paszport mamy. Szybki telefon do Magdy i okazało się, że na szczęście nie odjechała daleko. Po 10 minutach jechaliśmy już na Żoliborz, ale... prawie z pustym bakiem... Szybka decyzja i zanim dojechaliśmy na Włościańską, podjechaliśmy jeszcze na stację BP zatankować. Na ogródku czekała już na nas mama z moim paszportem i w mgnieniu oka pędziliśmy z powrotem na lotnisko. Dziewczyny odprawiły się już wcześniej, ale czekały na mnie przy stanowiskach odpraw z wydrukowanym biletem powrotnym, bo okazało się, że bez tego byśmy nie polecieli. Na lotnisku byłem kilka minut po 21.00 i zacząłem się odprawiać. Byłem ostatnią osobą odprawiającą się na ten lot i pan przy okienku powiedział mi, że.... jestem na „standbaju”, czyli tłumacząc to na polski, że... nie mam jeszcze zagwarantowanego miejsca na pokładzie i muszę czekać, czy będzie wolne miejsce na pokładzie. Taka ponoć jest polityka LOT-u, że sprzedają więcej miejsc niż jest w samolocie.... Powiedziałem, że przecież lecę z grupą z biura Rainbow, więc zadzwonili i zaczęli się pytać „u góry” co i jak. Na szczęście okazało się, że jednak będę miał miejsce, więc mogłem w końcu odetchnąć z ulgą.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz