wtorek, 11 lutego 2020

Kenia i Tanzania - dzień 4














Dzisiaj, po zjedzeniu bardzo dobrego śniadania, pojechaliśmy do Parku Narodowego Hells Gate. Przed wjazdem do parku wypożyczyliśmy rowery i pojechaliśmy eksplorować park. Do przejechania mieliśmy dzisiaj około 20 kilometrów w dwie strony. Zwiedzanie parku rowerem to bardzo przyjemna i nietypowa forma turystyki, tyle że pod koniec, kiedy już wracaliśmy i zrobiło się naprawdę gorąc,o a dupsko bolało od niewygodnego siodełka, to było naprawdę ciężko. Dobrze, że ostatnie 2 kilometry były lekko z górki, to jakoś dało się wytrzymać.

Wracając do samego zwiedzania, to jadąc przez park z przewodnikiem, zatrzymywaliśmy się przy ciekawszych punktach oraz wszędzie tam, gdzie wypatrzyliśmy jakieś zwierzęta. Tutaj oprócz zwierząt widzianych już wcześniej zobaczyliśmy też guźce (czyli Pumbę z Króla Lwa) no i przede wszystkim pierwsze zwierzę z wielkiej piątki afrykańskiej – bawoła afrykańskiego – choć ich całe stado stało dosyć daleko od drogi, którą jechaliśmy. Gdy dojechaliśmy do końca parku podjechaliśmy w kierunku kanionu, którym mieliśmy odbyć spacer. Niestety kanion jest zamknięty dla turystów od końca zeszłego roku, od momentu kiedy w kanionie, w wyniku powodzi błyskawicznej zginęło 7 turystów wraz z przewodnikiem. Nasz przewodnik był także w tym dniu w kanionie z turystami i wyszedł z niego wcześniejszym wyjściem zaniepokojony pogarszającą się pogodą. Gdyby podjął decyzję 2 minuty później też by go już nie było, Gdy wyszedł z turystami na bezpieczną wysokość ogromna fala powodziowa przeszła przez kanion. Przewodnik pokazywał nam film, który wtedy nakręcił, na którym widać ogromną masę wody przetaczającą się przez wąskie gardło kanionu.

W związku z tym, że nie mogliśmy zejść do kanionu to zostawiliśmy rowery na specjalnie strzeżonym parkingu i poszliśmy tylko na punkt widokowy znajdujący się nad nim. Tam zrobiliśmy sobie sesję zdjęciową i wróciliśmy do naszych rowerów, a następnie rozpoczęliśmy jazdę z powrotem.

Gdy dojechaliśmy do miejsca, w którym czekał na nas nasz busik, to poszliśmy jeszcze do miejscowego sklepiku, w którym kupiliśmy picie i jedzenie, a potem rozpoczęliśmy już jazdę powrotną do Nairobi. Tym razem wracaliśmy inną drogą niż przyjechaliśmy. Była mniej zatłoczona niż ostatnio. Na niej również zatrzymaliśmy się na punkcie widokowym, ale w zupełnie innym miejscu z którego ponownie mogliśmy podziwiać wspaniały widok na Wielką Dolinę Ryftową.


Gdy dojechaliśmy do Nairobi to na stacji benzynowej nastąpiła szybka zmiana busika i już nowym, tanzańskim busem pojechaliśmy w kierunku granicy z Tanzanią. Czekała nas długa, bo około pięciogodzinna jazda. Po drodze oczywiście musieliśmy jeszcze przekroczyć granicę Kenijsko-Tanzańską, co poszło nam jednak wyjątkowo sprawnie. Jednak najwspanialszy widok czekał nas jeszcze w Kenii, tuż przed zachodem słońca. Gdy szukaliśmy po drodze miejsca na sikanie, to w pewnym momencie ukazał nam się w oddali przepiękny, ośnieżony i majestatyczny szczyt Kilimandżaro. Widok był zachwycający. Mieliśmy wyjątkowe szczęście, że go zobaczyliśmy, bo dosłownie kilka minut później byłoby już zbyt ciemno, żeby go dostrzec. Wszak jesteśmy prawie na Równiku, a tutaj zmrok zapada bardzo szybko. Do naszego hotelu w miejscowości Arusha dotarliśmy dopiero około godziny 23.00 i w zasadzie od razu poszliśmy spać, gdyż jutro czeka nas poranna pobudka i jazda na zwiedzanie kolejnego Parku Narodowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Poleski Park Narodowy - niedziela