Gdy zaczęło robić się jasno wyszedłem zobaczyć, czy widać szczyt. Niestety niebo było całkowicie zakryte chmurami. Wróciłem więc do pokoju, spakowaliśmy się i poszliśmy na śniadanie, które mieliśmy na tarasie. W oczekiwaniu na to, aż obsługa hotelu poda nam jedzenie spoglądaliśmy od czasu do czasu na miejsce, w którym powinien pojawić się szczyt. No i nagle stało się! Najpierw spomiędzy chmur zaczęło być widać ośnieżony wierzchołek, a po kilkunastu minutach niebo tak się rozjaśniło, że było widać całą górę. Trwało to zaledwie kolejnych kilkanaście minut, jakby na zamówienie, gdyż potem szczyt znów zakryły chmury i potem aż do naszego wyjazdu nie było go widać.
Z hotelu wyjechaliśmy z dwugodzinnym opóźnieniem, bo w czasie śniadania okazało się, że w nocy skradziono telefon z jednego z naszych pokoi. Ponieważ zadzwoniliśmy po policję, to cała procedura składania zeznań trwała prawie dwie godziny. Po wyjeździe z Moshi skierowaliśmy się do granicy z Kenią a potem do Mombasy i dalej do Diani Beach. Przejście granicy ponownie odbyło się bardzo sprawnie. Niedługo za granicą wjechaliśmy i przejeżdżaliśmy przez Park Narodowy Tsavo. Udało nam się wypatrzyć zebry, antylopy i w pewnym momencie dostrzegłem czającego się w trawie, czarnego jak smoła likaona. No właśnie, tylko że likaony nie są czarne i po przyjeździe do hotelu sprawdzaliśmy co to mogło być i jedynym sensownym zwierzęciem, które „to coś” przypominało, jest… czarna pantera. Choć to prawie nierealne, to jednak możliwe, że własnie ją widzieliśmy, tym bardziej, że przeczytaliśmy też w Internecie, że w zeszłym roku w Kenii ponownie zaobserwowano czarne pantery, które wcześniej uznano w tym kraju za wymarłe. (Edycja 4 marca 2020 r.: Nasz lider Mariusz wysłał na naszego grupowego WhatsAppa zdjęcie serwala czarnego. Okazuje się, że to właśnie jego widzieliśmy przy drodze. Serwal czarny to także niezwykle rzadko występujące zwierzę, więc mimo, że nie była to czarna pantera, to i tak mieliśmy wyjątkowe szczęście zobaczyć inne, bardzo rzadko występujące zwierzę).
Później przejeżdżaliśmy jeszcze przez teren rezerwatu Taita Hills za którym dojechaliśmy do miasta Voi, w którym zrobiliśmy sobie dwa postoje. Pierwszy był krótki, na szybkie zakupy spożywcze, drugi dłuższy, podczas którego zamówiliśmy sobie jedzenie.
Z Voi, przez które będziemy jeszcze przejeżdżać ostatniego dnia pociągiem, w drodze powrotnej do Nairobi, pozostało nam do Diani Beach około 200 kilometrów. Jechało się jednak bardzo dobrze i szybko po nowiutkiej drodze. Dopiero na kilkanaście kilometrów przed Mombasą nowa droga skończyła się i praktycznie aż do samego promu Likoni jechaliśmy w koszmarnych warunkach. Na prom czekaliśmy około pół godziny. Z miasta Likoni zostało nam już około 30 kilometrów do celu podróży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz