środa, 2 lutego 2022

Meksyk - dzień 6









Dziś wyjechaliśmy z hotelu nieco później, bo przed ósmą. Niedługo później byliśmy już w San Juan Chamula. To niewielkie miasteczko położone jest zaledwie 10 kilometrów od San Cristóbal de las Casas. Ten rejon Meksyku nie został skażony przez hiszpańskich najeźdźców tak jak reszta kraju. Zamieszkiwany jest przez plemię Tzotzil, które jest jednym ze szczepów Majów. Posługują się oni swoim językiem Tzotzil, przy czym około 60% mieszkańców nie mówi po hiszpańsku. Zachowali oni swoją kulturę, wierzenia i tradycyjny ubiór. Co ciekawe, miasto San Juan Chamula jako jedyne nie uznaje zwierzchnictwa władzy meksykańskiej i ma autonomię – ma swoją policję, sąd i władzę. Tym co przyciąga do tego miasteczka turystów oprócz licznych straganów z lokalnym rzemiosłem, jest bez wątpienia znajdujący się na głównym placu miasta kościół. To miejsce, gdzie katolicyzm przeplata się z tradycyjnymi obrzędami Majów pochodzącymi jeszcze z czasów prekolumbijskich. Od prawie 50 lat nie odbywają się w tym kościele msze. Wierzący wyprosili stąd ostatniego księdza i sami odprawiają swoje indiańskie rytuały, prosząc o błogosławieństwo katolickich świętych.

Kościół z zewnątrz wygląda bardzo niepozornie. Biały, prosty budynek na środku rynku. W środku kościoła nie ma ławek, modlący się siedzą i klęczą na podłodze na grubej warstwie siana i igieł sosnowych. Wewnątrz panuje półmrok, pomieszczenie wypełnia gęsty dym z kadzideł i ich intensywny zapach. Pod ścianami stoją figury katolickich świętych, które stały się odzwierciedleniem majańskich bogów. Wierzący modlą się bez narzuconego schematu czy ram czasowych, popijając przy tym często pox (posz), czyli lokalny alkohol-lekarstwo, mający również oczyszczające właściwości. Podobno w stanie odurzenia alkoholowego modlącym łatwiej jest zbliżyć się do Boga. Pox ma zwykle kilkadziesiąt procent i jest robiony domowo z trzciny cukrowej i kukurydzy. Oczyszczające właściwości, według mieszkańców Chamula, ma również... coca-cola. Wierzą oni, że gdy bekamy, opuszczają nas złe duchy. Gazowana coca-cola, która w tym pomaga, stała się nieodłącznym elementem oczyszczających rytuałów. W kościele jest całkowity zakaz robienia zdjęć i filmowania. Grozi to dużą grzywną, a nawet więzieniem. Mieszkańcy San Juan Chamula wierzą, że zrobienie im zdjęcia zabiera część ich duszy. Po wizycie w miasteczku i zrobieniu zakupów na miejscowym targu ruszyliśmy w kierunku Parku Narodowego Kanionu Sumidero nad rzeką Grijalva.

Kanion Sumidero leży około 40 km od San Cristobal de las Casas. Jego środkiem przepływa rzeka Grijalva, a sam teren kanionu objęty jest ochroną i od 1980 roku stał się parkiem narodowym. Wycieczka kanionem Sumidero jest cudowna - pokazuje, że Meksyk to nie tylko piękne plaże, czy niezwykłe stanowiska archeologiczne, ale również niesamowite oblicze natury. Kanion powstał około 30 milionów lat temu! To właśnie wtedy powstał uskok, którym obecnie płynie rzeka. Ściany kanionu osiągają w najwyższym miejscu ponad kilometr wysokości. Wpływ rozpoczyna się na przystani w miasteczku Cahuare.

Na terenie parku oprócz krokodyli, wielu gatunków ptaków i małp, żyją również oceloty. Płynąc rzeką podziwiamy wylegujące się w słońcu krokodyle, które z lenistwa nie chcą nawet mrugnąć okiem. Na szczęście prawie wszystkie leżą na brzegu a te, które są w wodzie, pozostają w bezpiecznej odległości od naszej łodzi. Po drodze spotykamy też mnóstwo ptaków – czaple, orły, sępy, kormorany, nury, zimorodki, itp., a także małpy czepiaki biegające po drzewach i skaczące z jednej gałęzi na drugą.

Na trasie wycieczki zatrzymujemy się również przy ogromnym wodospadzie, który niestety w porze suchej jest wyschnięty, a z nieba lecą jedynie malutkie, pojedyncze krople wody, które spadając wyglądają pięknie w słonecznych promieniach. Kolejny przystanek jest przy figurce Matki Boskiej z Guadelupy, która znajduje się na półce skalnej w malutkiej grocie znajdującej się na trasie spływu. Przewodnik opowiada nam, że swego czasu uznano zabarwienie tutejszych skał na różowo za cud, dlatego lokalni mieszkańcy postawili w tym miejscu mały ołtarz. Oczywiście dziś wiadomo już, że różowy kolor skały zawdzięczają wodzie, która wypłukuje z niej minerały i stąd bierze się takie właśnie zabarwienie skały. Podobno jest to miejsce corocznych  pielgrzymek.

Po tej wspaniałej wycieczce pozostał nam już dzisiaj tylko długi przejazd do Tehuantepec, gdzie będziemy dziś nocować. Przejeżdżaliśmy dzisiaj znów przez góry Sierra Madre, a w pewnym momencie ujrzeliśmy już dziś, po raz pierwszy na tej wycieczce, Pacyfik. Po przerwie na toaletę ujrzeliśmy, także po raz pierwszy, „prawdziwe”, bardzo majestatyczne góry Sierra Madre. Te, przez które do tej pory przejeżdżaliśmy, to była tylko „przygrywka” przed dniem jutrzejszym, kiedy to zaczniemy w nie wjeżdżać.

Na miejsce dojechaliśmy około godziny 18.30. Pół godziny później jedliśmy już kolację, a później cześć grupy skorzystała ze znajdującego się w hotelu basenu. Zabawa nie trwała jednak zbyt długo, bo jutro ruszamy w podróż bardzo wcześnie, jeszcze przed świtem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Puszcza Kozienicka i Kozienice