wtorek, 21 lutego 2017

Wyprawa na Antarktydę - dzień 10

Ponieważ na wczesny ranek zaplanowane było zwiedzanie brytyjskiej bazy Port Lockroy na malutkiej wysepce i znajdującego się tam muzeum, to pobudka i śniadanie było już od 615. Sama baza to 3 małe budyneczki. W jednym z nich znajduje się muzeum związane z historią życia na antarktycznej bazie i tylko ten budynek można zobaczyć.

W muzeum znajdują się eksponaty z ostatnich kilkudziesięciu lat oraz przedstawiona jest krótka historia życia badaczy w tutejszych warunkach na przestrzeni lat. Jest to pierwsza angielska baza założona na Antarktydzie.

Po odwiedzeniu muzeum popłynęliśmy na sąsiednią, większą wyspę - Wiencke Island, która otacza malutką wysepkę, na której znajduje się brytyjska baza. Tutaj weszliśmy na Jougla Point, aby podziwiać 7 charakterystycznych szczytów górujących nad wyspą, oraz kolonie pingwinów i kormoranów. Znajdował się tutaj także ogromny, nieruszony szkielet wieloryba, który najwidoczniej musiał zdechnąć wyrzucony przez morze na brzeg wyspy.

Jeszcze przed lunchem statek ruszył w dalszą podróż przez malowniczy Kanał Neumayer. Jego piękno mogliśmy podziwiać z pokładu płynącego statku. Statek cały czas musiał manewrować pomiędzy pojawiającymi się na horyzoncie górami lodowymi. Wiał silny wiatr, a pod koniec kanału zaczął padać drobny śnieg, który po lunchu zmienił się w mocno sypiącą śniegiem zamieć, przy której widoczność na kilka minut zrobiła się prawie zerowa.

Gdy dopłynęliśmy do Foyn Harbour wiatr uspokoił się i zrobiło się całkiem ładnie. Niebo było co prawda zachmurzone, ale od czasu do czasu pojawiały się przejaśnienia. Dzisiaj po południu, tak jak wczoraj, wypłynęliśmy na wycieczkę zodiakami. Od razu po wypłynięciu, w zatoce pojawiły się humbaki. Było ich co najmniej kilkanaście. Przez ponad pół godziny pływaliśmy wokół nich i obserwowaliśmy jak żerują, raz po raz zanurzając się w wodzie i pokazując nam swoje piękne płetwy ogonowe. Ale najbardziej spektakularne przedstawienie miało miejsce około kilometra dalej. Mieliśmy szczęście widzieć, choć niestety tylko z daleka, jak kilka razy humbaki wyskakiwały w całości ponad wodę i opadając, bezwładnie wpadały do morza. Nawet udało mi się nagrać jeden taki wyczyn wieloryba i tym razem nagranie mi się nie skasowało.

Po wielorybim spektaklu popłynęliśmy podziwiać góry lodowe, które przybierały najrozmaitsze kształty i kolory. Na niektórych z nich, jak zwykle wylegiwały się foki. A na jednej z nich udało nam się trafić na, jak to nazwaliśmy, „Antarktydę w pigułce”. Obok siebie siedziały i pozowały nam do zdjęcia: pingwin, uchatka i mewa.

Na koniec popłynęliśmy do wraku statku wielorybniczego „Gubernator”, zatopionego tu w latach 20-tych XX wieku w wyniku pożaru. Cała załoga została uratowana, ale spalony wrak statku pozostał w antarktycznych wodach i będzie pamiątką tamtych wydarzeń jeszcze przez wiele, wiele lat. Po obejrzeniu wraku zaczęliśmy wracać już na nasz statek, ale czekała nas jeszcze jedna przygoda. Płynącemu obok nas zodiakowi zepsuł się silnik i musieliśmy go holować aż do statku.

Jutro niestety już ostatni dzień zwiedzania Antarktydy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Puszcza Kozienicka i Kozienice